piątek, 19 listopada 2010

Na żadnego z powyższych

Korzystając z tego, że do ciszy wyborczej mam jeszcze 24 minuty, chcę poagitować :)
UWAGA!
Kto nie ma możliwości zagłosowania w swoim mieście, czy wsi na kandydata, który WYRAŹNIE opowiedział się za wolnym rynkiem, niskimi podatkami i ograniczonym rządem (ja nie mam), ten powinien głosować, uwaga na:
ŻADNEGO Z POWYŻSZYCH.
Zupełnie jak Montgomery Brewster w filmie "Miliony Brewstera" :) Niech to hasło będzie w dzisiejszym chorym świecie skrzywionej demokracji naszym mottem. Pamiętajcie: NA ŻADNEGO Z POWYŻSZYCH.

Nie dajcie się zwieść kultowi frekwencji. Wszędzie w telewizji i w gazetach będą wam jutro mówić, że musicie iść, że to wasz obowiązek, że w Polsce będzie lepiej jeśli tylko wrzucicie kartkę do urny. Otóż to nieprawda! Wmawiają wam to partie, które kradną wasze pieniądze biorąc dotacje z budżetu. Im jest naprawdę wszystko jedno na kogo zagłosujecie byle był to ktoś od nich. Najwyżej zmienią szyldy. A tak naprawdę waszym obowiązkiem jest GŁOSOWAĆ MĄDRZE, a nie mogąc tego zrobić: nie głosować. LEPIEJ NIE ODDAĆ GŁOSU W WYBORACH NIŻ ZAGŁOSOWAĆ PRZYPADKOWO LUB ŹLE.
Słowem: nie ciekawi Cię polityka? na liście wyborczej nie ma nikogo, kogo można obdarzyć zaufaniem? kampania w Twoim mieście, to same czcze obiecanki lub wojna na ryje (pardon, plakaty wyborcze z popiersiami kandydatów) - ZOSTAŃ W DOMU lub głosuj NA ŻADNEGO Z POWYŻSZYCH.

Pasztetowa wyborcza

Nie miałem ochoty komentować zbliżających się wyborów, bo gdy oglądam wystąpienia zdecydowanej większości kandydatów w mediach to zbiera mi się na odruch wymiotny. Jednak wczoraj chyba został przekroczony pewien próg. Pewna cienka linia. Gdy widzę te nawiedzone twarze rzucające hasłami "zbudujemy mosty, zbudujemy przedszkola, zbudujemy boiska" to mam ochotę powiedzieć jedno: Dość!

Żaden z tych nieprzyjemnych typków nawet się nie zająknie przy tym, że to nie ON buduje. To nie ON i nie RZĄD i nie SAMORZĄD inwestują swoje pieniądze w te "inwestycje". Nie! Żaden rząd czy samorząd nie ma własnych pieniędzy. One ich przecież nie produkują. Mają wyłącznie te pieniądze, które zabiorą MNIE, SPOŁECZEŃSTWU, MOIM DZIECIOM (długi) względnie jakiemuś anonimowemu Niemcowi czy Francuzowi (to boli mniej, ale przecież aby dostać dotacje z UE samorządy i tak muszą mieć środki własne, na które się zadłużą). Zabiorą 100zł a "zainwestują" może z 70, bo przecież ich utrzymanie kosztuje. Jak rozkradną, to zostanie jeszcze mniej. Dlatego zapamiętajcie sobie zakute ryje (to do polityków): nigdy nie zagłosuję na żadnego z tych dobrych wujków (i cioć), którzy obiecują "zbudujmy X, inwestujmy w Y". Nigdy! Zagłosuję wyłącznie na tego, który przyjdzie i powie: "Niczego nie zbuduję i jeszcze zabronię urzędnikom wydawania choćby złotówki pieniędzy podatników na "inwestycje". Od budowania przedszkoli, boisk i dróg są prywatne firmy a nie samorządowa mafia!

Stąd apel: Drodzy czytelnicy. Jeśli zamierzacie głosować na tych co obiecują kiełbasy wyborcze, których jakość przypomina jakość wędlin z hipermarketu (niezły wygląd, zero smaku), lub nie wiecie na kogo głosować: OLEJCIE WYBORY! Albo napiszcie na kartce "NIE GŁOSUJĘ NA ŻADNEGO Z POWYŻSZYCH".

poniedziałek, 15 listopada 2010

Powstaniec kryminalista

Tytuł jest oczywiście przewrotny. Niestety władze w naszym kraju w histerii rozbrajania społeczeństwa idą coraz dalej. Nie tak dawno Grzesio Napieralski próbował wszystkim wmówić, że Polacy nie potrzebują broni, bo przed wszystkimi złymi ludźmi skutecznie ochroni ich państwowa policja. Po czym okazało się, że nawet jemu nie wystarcza już ochrona policji i ... zażądał dodatkowej ochrony z BORu...
Tym razem władze uderzyły ostro. Do domu p. Waldemara Nowakowskiego, uczestnika Powstania Warszawskiego (ps. "Waligóra")  wtargnęła policja a dokładnie to nie byle jacy funkcjonariusze, ale uwaga: policjanci z Wydziału Terroru Kryminalnego i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji, po czym zarekwirowali (czyli ukradli w majestacie prawa)... 171 sztuk zabytkowej broni z czasów Powstania, które p. Waldemar przechowywał w prywatnym muzeum (które udostępniał do zwiedzania m.in. młodzieży szkolnej). Powstaniec nie tylko nie jest w stanie odzyskać swojej kolekcji, ale dostał zarzuty karne.
Zrobienie z wiekowego powstańca kryminalisty i zagrożenia porządku publicznego, ba nieomal terrorysty, z powodu posiadania zabytkowej broni to nie tylko żenujące kuriozum. To pokazuje stosunek obecnej demokratycznie wybranej władzy do niby wolnego społeczeństwa. Komuniści przez 40 lat po wojnie tępili powstańców warszawskich oraz żołnierzy AK, a mimo to nie udało im się odebrać arsenału p. Waldemarowi. Zrobiła to dopiero policja w III RP uznając uzbrojonego obywatela za śmiertelne zagrożenie.
No cóż, może "Waligóra" jest sam sobie winien uznając, że skończyły się czasy partyzantki i ukrywania i w wolnej Polsce będzie mógł z dumą zaprezentować swój arsenał. Jak widać mylił się. Pod wieloma względami obecne władze nie są w ogóle lepsze niż te PRLowskie. Podobnie jak dawniej kiedy spacyfikują już swoich realnych wrogów, okopią się na rządowych pozycjach i zabraknie im celów, to obiektem ataków stają się albo drobni przedsiębiorcy, albo kolekcjonerzy, albo emeryci-kombatanci z AK. Wstyd!

niedziela, 14 listopada 2010

Druga Irlandia?

Irlandia.
Państwo w Europie Zachodniej zajmujące większość terytorium wyspy o tej samej nazwie.
Powierzchnia: 70 273 km2
Ludność: 4,422 mln
Dług: 80 mld euro.

A  przynajmniej tyle Irlandia chciałaby otrzymać pomocy z Unii Europejskiej. Oznacza to, że przeciętny mieszkaniec tej sympatycznej wyspy ma manko w wysokości ok 18 000 euro. Nie wiem jak w Irlandii, ale w Polsce za tą sumę można już kupić niezły samochód... A przecież mówimy tu tylko o kwocie doraźnej pomocy jakiej Irlandia potrzebuje w najbliższych 2 latach a nie o całkowitym długu...

Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że współczesny system finansowy, to wirtualna fikcja i kolos na glinianych nogach?

środa, 10 listopada 2010

Wojna z kierowcami

Nie ma już żadnych wątpliwości: trwa wojna. Do tej pory można było sądzić, że są to tylko spontaniczne ataki bądź przejaw bezmyślnych działań kiepskich urzędników. Jednak teraz widać wyraźnie - trwa zmasowany atak przeciwko kierowcom samochodów osobowych. Instalacje progów spowalniających na co drugiej ulicy, inwazja fotoradarów, celowe zwężenia dróg, niebezpieczne wysepki wyrastające nagle na czteropasmowych ulicach, niepotrzebna sygnalizacja świetlna, buspasy, czy wręcz ułożone w slalom słupki to już codzienność. Osobiście preferuję słupki slalomowe - zamiast zmusić mnie do zwolnienia przypominają mi jazdę na torze i prowokują do ostrego i agresywnego mijania ich z piskiem opon :) Ale tak naprawdę sytuacja nie jest śmieszna. Jest to bowiem już nie spontaniczna akcja, ale wyrachowana kampania mająca na celu sprawienie, że jazda samochodem stanie się nieopłacalna czasowo, ekonomicznie oraz męcząca psychicznie. W centrach miast mają być likwidowane parkingi (aby jeździło tam mniej samochodów) a w wielu innych miejscach prędkość samochodów ma być zmniejszona nieomal do prędkości pieszego. To zamiast budowy nowych dróg i usprawniania starych...

Kto prowadzi tę wojnę? Z dużym przybliżeniem można powiedzieć, że jest to nowa lewica - neosocjaliści (w jednym z kolejnych wpisów postaram się napisać więcej o tym terminie). Jednak co ciekawe zdążyli już oni opanować w wielu miejscach Urzędy Miast. Dociekliwi mogą poszukać w internecie strategii rozwoju drogowego dla Warszawy, gdzie czarno na białym jest napisane, że jednym z priorytetów jest obniżenie prędkości ruchu drogowego.

Ale właściwie o co im chodzi? Chcą zmniejszyć korki? Mnie korki także denerwują i czasem przejdzie mi przez myśl, że samochodów mogłoby być mniej oraz złość na tych wszystkich leni, którzy odcinek 500m., po fajki do kiosku, muszą pokonać samochodem. Jednak to nie o to chodzi. Korki można wszak zmniejszać usprawniając drogi, poszerzając je, projektując lepsze skrzyżowania, robiąc kładki bądź przejścia podziemne dla pieszych itp. Ostatecznie pewne niewielkie korki mogą być sitem oddzielającym tych, którym przejażdżka samochodem nie jest bardzo potrzebna (i z powodu korków zrezygnują z niej) od tych, którym naprawdę zależy. Nie. To nie o to chodzi. Tak naprawdę chodzi o ideologię. Samochód i jazda nim jest czymś indywidualistycznym. Człowiek w samochodzie jest wolny. Sam nim kieruje, prowadzi go dokąd chce, jest niezależny, może się odciąć szybą od reszty świata, włączyć ulubioną muzykę itp. Ten szczyt egoizmu bulwersuje oczywiście neosocjalistów, którzy najchętniej zabroniliby prywatnej motoryzacji. Ok, nie zabroniliby całkiem, bo sami oczywiście chętnie z niej korzystają. Za to chcą odebrać ją masom, stłoczyć je jak bydło w transporcie publicznym (do którego nic nie mam o ile nikt brzydkimi sztuczkami nie próbuje mnie do niego przymuszać) odebrać indywidualne poczucie odrębności zmieniając w szarą, sterowalną masę. Chodzi więc po raz kolejny o obłędną kolektywistyczną ideologię.

Oto wywiad który znakomicie potwierdza powyższą tezę. Nawet zatytułowany jest znamiennie: "Wojna pieszych z kierowcami". Jednak jest to obłuda. Pieszy nie mają nic do kierowców, chcą spokojnie iść swoim chodnikiem jak najrzadziej mając kontakt z drogą samochodową. Najlepiej przechodząc ponad nią kładką. Jednak dwie agresywne neosocjalistki mają na ten temat własne zdanie.  
  • Na Zachodzie przybywa przywilejów dla komunikacji publicznej, odchodzi się np. od budowania zatoczek na przystankach. Autobus zatrzymuje ruch prywatnych samochodów, które nie mogą go wyminąć, bo po środku jezdni stawia się słupki. Już nie chodzi nawet o to czy ważniejszy jest autobus, czy samochód. Całkowite zatrzymanie ruchu drogowego na 2-3 minuty to kompletny absurd mogący spowodować gigantyczne korki. Czy neosocjaliści zdają sobie sprawę z kosztów jakie ponoszą osoby stojące w korkach? Tego ile więcej benzyny zostanie spalone zatruwając powietrze? Nie, bo ważniejsze jest potępienie kierowcy, o zgrozo, prywatnego samochodu. Można by rzec: co śmie jeszcze robić ten prywatny samochód na państwowej drodze? A może chodzi o to aby samochodem jechało się równie długo jak autobusem?
  • "Im więcej dróg, parkingów i garaży, tym więcej osób jeździ samochodem, korki stają się coraz większe, kursuje coraz mniej autobusów, ubywa pasażerów, rosną ceny biletów. Coraz więcej osób jeździ więc samochodem, budujemy kolejne drogi..." A więc zamiast zostawić decyzję konsumentom, którzy na wolnym rynku sami powinni decydować o tym, czy wolą iść pieszo, jechać rowerem, samochodem, autobusem czy bryczką, neosocjalistki wiedzą lepiej i postulują likwidować parkingi w centrach miast (!), zwężać drogi zamieniając pasy ruchu na buspasy i jak się da obrzydzać ludziom prywatny transport. Bo autobus jest lepszy ideologicznie...
  • "Dziennikarz: Segregować, całkowicie rozdzielać ruch pieszy i kołowy?
    Neosocjalistka.: Nie, należy go godzić. Przejścia podziemne i kładki zdejmują odpowiedzialność z kierowców, którzy w takich miejscach jeżdżą za szybko." Widać wyraźnie, że rozmówczyniom NIE ZALEŻY NA INTERESIE PIESZYCH. Im zależy na realizacji nadrzędnego celu jakim jest utrudnienie ruchu drogowego. Gdyby było inaczej to obiema rękami podpisałyby się przecież za budową kładek czy przejść podziemnych, które są najlepszym rozwiązaniem, bo bezkolizyjnym. I najbezpieczniejszym (potrącenie pieszego nie wchodzi przecież w grę) i najwydajniejszym, bo nie wymagającym zatrzymania ani spowolnienia ruchu drogowego.
  • W samochodzie zachowuję się, jak chcę, jak w domu. To mój salon, ręce precz od niego! Z perspektywy psychologicznej wybór: "samochód czy autobus?" jest też wyborem między sferą prywatną, gdzie robię, co chcę, a publiczną, gdzie muszę się odpowiednio zachować i mogę spotkać bardzo różnych współużytkowników miasta. I tu jest cały ideologiczny pies pogrzebany. Młode spadkobierczynie Marksa wolą mieć do czynienia ze stadem "współużytkowników przestrzeni publicznej" czyli w domyśle masą ludzi sterowanych przez socjologiczne baciki przy pomocy wszechwładnych urzędników, zamiast z wolnymi i świadomymi swojej niezależności jednostkami. Wybierają autobus (niezależnie od tego, że ostra binarna alternatywa między transportem prywatnym i publicznym jest fałszywa) bo chcą w ten sposób odebrać jednostce jej indywidualność i niezależność.
To oczywiście niejedyne takie kwiatki z tego artykułu. Nie będę się jednak już dalej znęcać. Smutne jest, że to nie tylko chora wyobraźnia wąskich grupek o skrajnej ideologii, lecz już wkrótce nasza rzeczywistość. Setki takich nieodpowiedzialnych osóbek pracują bowiem w pocie czoła w Urzędach Miast, aby jeździło nam się coraz gorzej. I wcale się z tym nie kryją. Pomyślcie czasem o tych szkodnikach stojąc w korku.

I na koniec ważne podsumowanie: Drogi buduje się po to, aby jak najsprawniej przedostać się z punktu A do B. Priorytetem ruchu drogowego powinna być szybkość. Celowe obniżanie prędkości ruchu drogowego przez urzędnika winno być traktowane jako sabotaż gospodarczy i karane wieloletnim więzieniem.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Winien i ma

Podobno spora ilość organizacji pozarządowych, charytatywnych i związków zawodowych apeluje o nałożenie specjalnego podatku na banki. Pomijając już fakt, że organizacje te nie powinny mieć nic wspólnego ze stanowieniem polityki podatkowej państw, to fakt, że oczekują one zwiększenia obciążeń podatkowych wobec innych podmiotów może nieco zaskakiwać. Czy chodzi więc o sytuację, w której widzą, że duży i zły (państwo) ma ochotę kogoś kopnąć, więc usłużnie wskazują mu cel, aby przypadkiem nie wybrał ich? A może to zwykła zawiść do kogoś kto ma i komu można zabrać? A może jednak to tylko rozmiłowanie w socjalizmie? (Udział w tym związków zawodowych każe poważnie rozważać tę opcję.). A może tylko chęć uderzenia w twarz nielubianego kolegi, który obecnie ma tak zły PR, że można już to zrobić?

Nie wiadomo czy sygnatariusze listu na pewno przemyśleli w kogo FAKTYCZNIE uderzy podatek? Czy tak bardzo już zapomnieli o mechanizmach rynkowych, że nie czują żadnego związku między kosztami prowadzenia działalności (a wchodzą do nich np. specjalne podatki nałożone przez branżę) a wysokością cen dla konsumentów? Być może nie. Ale też być może za pół roku przeczytamy list wzywający rządy do nałożenia "cen maksymalnych" na produkty bankowe w celu, rzecz jasna, upowszechnienia dostępu biednych warstw społeczeństw do takich przysługujących im "praw człowieka" jak tani kredyt czy darmowe konto internetowe.  Kto wie czy kolejnym krokiem w tym absurdzie nie będzie stopniowa nacjonalizacja światowego systemu bankowego. Tfu, tfu, obym się mylił, ale obawiam się że to raczej przesądzone. Korzyści z opanowania sektora bankowego przez rządy zdają się znacznie przewyższać pewne zmniejszenie strumienia przychodów spowodowane niższą wydajnością banków jako przedsiębiorstw stricte państwowych. Opanowanie systemu bankowego - tego krwiobiegu współczesnej gospodarki - będzie dla rządów zapewne bezcenne. I o to może właśnie chodzić w rozpoczynającej się antybankowej kampanii...

Co prawda wobec powyższych zastrzeżeń, jest to czynność trochę jałowa, ale jednak prześledźmy argumentację sygnatariuszy listu:
  • "Przewodniczący TUC Brendan Barber w wypowiedzi dla mediów zauważył, iż skutkiem drastycznego programu cięć wydatków publicznych w Wielkiej Brytanii w najbliższych czterech latach będzie wzrost liczby bezrobotnych o około pół miliona osób oraz okrojenie świadczeń socjalnych i usług, od których zależni są najubożsi. " Agresywny keynesizm w natarciu. Skoro według autorów listu wzrost podatków zmniejsza bezrobocie, a cięcie wydatków je zwiększa, to proponuję: zwiększmy podatki do 99% i wydajmy wszystko na programy socjalne - zobaczymy ile utworzy się wtedy miejsc pracy. Smutne jest, że coraz więcej osób wierzy w ten ekonomiczny zabobon. Wydaje im się, że to nie przedsiębiorcy tworzą miejsca pracy i to nie ludzie przez nich zatrudniani swoją pracą rozwijają gospodarkę, ale rządy poprzez "inwestowanie" cudzych pieniędzy. Wolna przedsiębiorczość zaczyna się wręcz wydawać kwiatkiem u kożucha w rządowym planowaniu gospodarczym. Co z tego wyniknie? Pożyjemy - zobaczymy.
  • "Podatek Robin Hooda oznaczałby..." Sam fakt oficjalnego nazwania inicjatywy imieniem rabusia kradnącego jednym i rozdającego innym (w najlepszym razie) w sporym stopniu świadczy o intencjach. Pozostawiam to bez dalszego komentarza.
  • "Podatek Robin Hooda oznaczałby, iż największe banki świata wniosłyby wkład w zmniejszenie deficytów finansów publicznych, którym po części są winne (wymagały dekapitalizowania z pieniędzy podatnika - PAP), a tym samym zmniejszyłaby się potrzeba cięć wydatków publicznych na tak dużą skalę, jak obecnie" Banki są bezpośrednio umoczone w kryzys - ok. Ale nie są jego głównym sprawcą. Są nim rządy i banki centralne. Stworzenie ram prawnych umożliwiających wydawanie na kredyty środków, których się de facto nie ma (systemy rezerwy cząstkowej, różne sztuczki w rodzaju quantitive easing itp.), sztuczne obniżenie stóp procentowych niemal do zera i częste manipulowanie nimi oraz przede wszystkim usunięcie ryzyka prowadzenia działalności bankowej właśnie poprzez ratowanie bankrutów spowodowały powstanie atmosfery sprzyjającej przekrętom i podejmowaniu szalonego i nieuzasadnionego ryzyka. To tak jakby wyłączyć wszystkie światła w dzielnicy, zabronić ludziom zamykać drzwi i wypuścić z lokalnego więzienia wszystkich złodziejaszków a potem dziwić się, że wzrosła przestępczość. To jasne, że to kryminaliści bezpośrednio dokonają serii kradzieży, ale kto jest prawdziwym sprawcą plagi? Hipokryzją jest także uzasadnianie odbierania bankom funduszy pod argumentem, że zostały dokapitalizowane z pieniędzy podatnika. TO TRZEBA BYŁO ICH NIE RATOWAĆ ZA PUBLICZNE PIENIĄDZE i nie byłoby tego problemu. Pozwolić bankrutom upaść i dać rynkowi oczyścić się z chwastów. Koniec i kropka. Nawet jeśli któryś bankier nawoływał o subwencje,to trzeba było go zignorować. W dodatku jeśli nie pozwala się bankrutowi upaść, to chyba nie można się spodziewać, że ten następnym razem zachowa się bardziej racjonalnie? A dlaczego miałby skoro nie grozi mu bankructwo? Hulaj dusza, piekła nie ma...
Rzecz jasna nałożenie niewielkiego podatku na międzypaństwowe operacje finansowe nie spowoduje katastrofy. Gdyby można było ją nałożyć ZAMIAST nakładania danin na populację byłoby ok. Gdyby było pewne, że banki nie przerzucą podwyżki podatków na klientów - także byłoby ok. Gdyby wiązałoby się to z ogólną sanacją finansów państw rozwiniętych i zmniejszeniem ich deficytów - byłoby ok. Tak się jednak nie stanie. Nowy podatek niewiele zmieni, wpłynie na podrożenie usług bankowych, nie zmniejszy ryzyka wystąpienia kolejnego kryzysu i będzie zapewne pierwszym krokiem na drodze do nacjonalizacji sektora bankowego, której jak sądzę doświadczymy za ok 5-10 lat.

Dlatego każdy rozsądny człowiek przewidując rozwój wydarzeń powinien już teraz zabezpieczyć się odcinając przynajmniej część swojego majątku od systemu bankowego poprzez inwestowanie w metale szlachetne.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Czym szpital różni się od sklepu z gwoździami?

Lewicowy poseł na sejm, b. minister zdrowia, p. Marek Balicki udzielił długiego wywiadu nt służby zdrowia. Nie ma raczej sensu, żebyście Drodzy Czytelnicy nudzili się czytając całość tego nieciekawego tekstu, dlatego od razu zacytuję najbardziej charakterystyczny fragment wypowiedzi p. Balickiego, w którym krytykuje on jakąkolwiek prywatyzację służby zdrowia:

"Ale jakość zarządzania wcale nie zależy od tego, czy mamy do czynienia z publicznym ZOZ czy spółką kapitałową! Mnóstwo spółek bankrutuje, wystarczy przeczytać pierwszą z brzegu gazetę z działem gospodarczym."
Pan Balicki jak większość socjalistów nie rozumie w ogóle głównej zalety systemu z którym walczy (tj. kapitalizmu). To właśnie o to chodzi by bankrutowały! Serio. Chodzi o to żeby ZŁE firmy bankrutowały i ustępowały miejsca dobrym. A o tym które są złe a które dobre ma decydować WYŁĄCZNIE konsument, czyli każdy z nas. A szpital czy przychodnia są po prostu firmą świadczącą usługi społeczeństwu.

Wytłumaczę to może na przykładzie piekarni (bardzo ważna sprawa, bez chleba umieramy w końcu z głodu). W mieście jest 5 piekarni, z czego 2 pieką świetny chleb, 1 piecze przeciętny ale tani a 2 nie dość że paskudny to jeszcze dość drogi. W kapitalizmie w dwóch ostatnich miejscach nikt nie będzie kupować i piekarnie te zbankrutują. Pozostałe na początku poczują ulgę - mniejsza podaż to i mniejsza konkurencja. Ale, ale... Zapotrzebowanie społeczeństwa na chleb nie spadło. Na rynku szybko pojawią się nowi gracze, którzy z czysto egoistycznej chciwości otworzą 3 nowe piekarnie starając się BY BYŁY JESZCZE LEPSZE NIŻ TE NA RYNKU. Po to aby zdobyć klientów. Zbankrutują jeśli to im się nie uda, muszą więc być w czymś lepsze, w cenie albo jakości produktów. Jeśli im się nie uda, to za pewien czas pojawią się nowe piekarnie.Chleb będzie coraz tańszy i coraz lepszy. Tak działa wolny rynek.
A tymczasem w socjalizmie... Chleb jest za darmo, a piekarnie za każdy wydanych klientowi bochenek dostają pieniądze z Narodowego Funduszu Piekarniczego. Więc hulaj dusza, piekła nie ma - każda piekarnia może produkować teraz jaki tam chce chleb i nic jej się nie stanie. Dodatkowo z powodu limitów na sprzedaż chleba kupujący muszą czasem kupować w najgorszych piekarniach ponieważ te lepsze szybko wyczerpują narzucony limit. Do tego w cięższym przypadku socjalizmu dojdzie rejonizacja i przejęcie majątku piekarni na rzecz państwa. Ale to nie jest istotne i konieczne. Istotne jest, że ŻADNEJ PIEKARNI NIE GROZI BANKRUCTWO. Dzięki czemu mogą one do woli piec zakalce i oferować je drogo. Oczywiście socjalizm zawsze bohatersko walczy z problemami, które stworzył. Jednym z typowych rozwiązań będzie stworzenie skomplikowanej sieci urzędów kontrolujących jakość chleba w piekarniach. Rzecz jasna ten bardzo drogi system (urzędnicy kosztują) szybko stanie się niewydolny i skorumpowany. Niewydolny, bo nikt w tym systemie nie ryzykuje SWOIMI pieniędzmi, a wyłącznie cudzymi. Skorumpowany - chyba nie muszę tłumaczyć. Dodatkowo piekarnie zaczną produkować coraz mniej i mniej. Bez ekonomicznego bodźca zachęcającego do produkcji większej ilości chleba zaczną wyłącznie kombinować jak wyłudzić jak najwięcej kasy z systemu.

Dlaczego nie godzimy się na taki układ przy produkcji chleba, którego jeśli zabraknie to umrzemy z głodu, a godzimy się na taki chory układ w innej ważnej dziedzinie naszego życia to tego ja już nie rozumiem.

PS. Samo istnienie Ministerstwa Zdrowia jest dobrym testem, czy w branży tej mamy socjalizm czy nie. Ministerstwo Chleba wszak nie istnieje...