środa, 7 grudnia 2011

Zbójcy dzielą cudze pieniądze

"Gdzie dwóch się bije, tam trzeci zostanie opodatkowany."
Z cyklu "Nowe przysłowia polskie"

Gdy obraduje tzw. komisja trójstronna wszyscy powinniśmy łapać się za portfele i sprawdzać czy jeszcze są tam pieniądze. Nie wiem do czego pierwotnie było powołane to ciało i kto dał mu legitymizację do występowania w imieniu wszystkich Polaków ale obecnie zajmuje się głównie dzieleniem cudzych pieniędzy. Że co? Że niby każdy jest pracownikiem, pracodawcą albo urzędasem? Otóż nie każdy! A nawet jeśli, to lepiej gdyby jako konsument sam decydował o swoich pieniądzach w drodze wolnorynkowych decyzji niż powierzał je temu stadu wilków. Konsumentem jest praktycznie każdy, ale żaden związek konsumentów w obradach komisji trójstronnej nie uczestniczy. I nic dziwnego. Wilki rzadko dopuszczają owce do dyskusji o tym, która z nich ma być zjedzona...

Jak zwykle kiedy bandyci dzielą łupy to wybuchają wśród nich kłótnie o ich podział. Tak było i tym razem. Skąd wziąć pieniądze? - zapytał z fałszywą troską rząd. I w tym momencie związkowcy i pracodawcy rzucili się sobie do gardeł. Jeremi Mordasewicz reprezentant nomen omen Lewiatana zaproponował by zabrać je... wdowom, a konkretnie zlikwidować tzw. renty rodzinne dla wdów w wieku przedemerytalnym. Nazwałbym rzeczy po imieniu, ale p. Mordasewicz ma zapewne niezłych prawników a ja nie. Poprzestanę więc na tym: panie Mordasewicz - odp... się od wdów. Tak, jestem za zmniejszeniem socjalu, ale na zasadach takich, by każdy w odpowiednim momencie mógł sam zdecydować na co odkłada, w jaki sposób, w jakich ubezpieczeniach uczestniczy i z czyich usług korzysta. Ale w sytuacji gdy ktoś całe życie płacił składki, to świadczenie należy mu się jak psu kość i basta! Umów trzeba dotrzymywać panie Mordasewicz! Tak postępują ludzie cywilizowani w przeciwieństwie do dzikich, którzy obdzierają innych ze skóry tylko dlatego że tak im właśnie wygodnie.

W tym wszystkim jest i jakiś plus. A mianowicie taki, że p. Mordasewiczowi nikt już raczej ręki nie powinien podać, bo kompromituje on całkowicie i siebie i swoją uzurpatorską organizację bzdurząc np. tak:
"Nie może być tak, że kobieta, która pracowała całe życie, dostaje 1,2-1,3 tys. zł emerytury. A kobieta, która nie pracowała, a zmarł jej mąż, ma tyle samo."
Dawniej po czymś takim mężczyzna tracił zdolność honorową. A dzisiaj zostaje ekspertem różnych komisji. Stuknij się pan w głowę byle mocno! Ta kobieta całe życie pracowała w domu po to aby jej mąż mógł w tym czasie całe dnie pracować m.in. na składki rentowe służące temu aby w razie jego przedwczesnej śmierci żona nie pozostała bez środków do życia. I jeszcze dodatkowo ponad połowę tego co w życiu wypracował oddał jako podatki na utrzymanie różnych urzędasów, związkokratów, związków pracodawców i innych pasożytów. A ona teraz ma iść do pracy? W wieku 45 lat i nie mając żadnego doświadczenia zawodowego? Ok, niechby i tak było, tylko niech najpierw Lewiatan albo rząd oddadzą tej kobiecie wszystkie składki rentowe jakie jej mąż zapłacił przez całe życie. Co? To za dużo pieniędzy? To co z nimi zrobiliście złodzieje?

A propos związkokracji... Zapałała ona świętym oburzeniem na propozycje Lewiatana. Jednak dała się ugłaskać pod warunkiem otrzymania odpowiedniej ofiary. Jako warunek dzielne nieroby zaproponowały... kradzież pieniędzy komuś innemu. "Trzeba oskładkować umowy o dzieło oraz sprawić aby przedsiębiorcy płacili składki proporcjonalne do dochodów zamiast ryczałtu". Tu nie proponuję stukania się po głowie. Stukanie po pustym przedmiocie nie da raczej pozytywnego rezultatu... Swoją drogą byłby to malowniczy widok: rząd Tuska upadający po wyjściu na ulice miliona ludzi zwolnionych z kilkuset tysięcy upadłych małych firm... Związkowcy oczywiście nic innego nie potrafią jak kraść cudze pieniądze. A może panowie związkowcy oskładkujemy jeszcze oddychanie?

Koniec końców jeśli żaden ze złodziei nie jest silniejszy to jakoś zwykle dogadują się i dzielą łup. Lewiatan zgodził się na propozycje związkowców pod warunkiem oskładkowania jeszcze dodatkowo górników i rolników.

I w końcu w jaskini zbójców zapanowała pełna zgoda...

piątek, 2 grudnia 2011

Zamiatanie biurokracji pod dywan

Socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju.
Stefan Kisielewski


Odważny poseł Palikot wciąż walczy z biurokracją. Albo może zamiata ją pod dywan na zlecenie Tuska? Jego działania w komisji Przyjazne Państwo nie dały jak dotąd wiele. Poza ewidentnie antywolnościowymi ustawami, np. ułatwiającymi wywłaszczenia właścicieli nieruchomości, komisja ta jako swój największy sukces przedstawia program jednego okienka. Dzięki niemu zakładający firmę przedsiębiorca miał zaoszczędzić mnóstwo czasu a w konsekwencji pieniędzy. Czy aby na pewno?

Kilka lat temu założenie firmy wymagało wizyty w Urzędzie Miasta, Urzędzie Skarbowym, Urzędzie Statystycznym i ZUS (acha i jeszcze założenia konta oraz wyrobienia pieczątki). Obecnie ZUS i 2 * US załatwi za przyszłego biznesmena UM. Poprzednia procedura trwała, w zależności od lokalizacji tychże instytucji, od kilku godzin do dwóch dni. Niech będzie dniówkę. Licząc mniej więcej ze średniej krajowej, był to koszt jakichś 200zł dla niedoszłego przedsiębiorcy. Teraz załatwi swoje sprawy w 2-3 godziny i zaoszczędzi... chwila, chwila. Ale omawiane urzędy przecież nie zniknęły. Cała biurokracja została ukryta i schowana w korytarzach Urzędu Miasta. A urzędnicy mający na sobie ciężar rejestracji setek takich przedsiębiorców rzecz jasna żądają w dodatkowych etatów. A kto za nie płaci? Ano między innymi wzmiankowany świeżo upieczony biznesmen. Za to co on zrobiłby za 200zł, urzędnik weźmie (tzn. koszty jego stanowiska nie on sam) 300 albo i więcej. Ciekawe byłyby wyniki sondażu gdyby zapytano przedsiębiorców czy woleliby robić takie czynności sami w zamian za niższe podatki czy nie?

Ale nie to jest najważniejsze czy woleliby czy nie. Przedsiębiorca jest od robienia swojego biznesu a nie wysługiwania się urzędom i jeżdżenia do nich z papierkami. Więc bardzo dobrze że już nie musi, przynajmniej podczas zakładania firmy. Tyle że przerzucenie tego na urzędnika NIE JEST ZMNIEJSZENIEM BIUROKRACJI A JEJ ZWIĘKSZENIEM. Wszak liczba zatrudnionych biurokratów wzrośnie a nie zmaleje! (a warto przy tym pamiętać, że na każdego urzędnika przypada pewna liczba zatrudnionych: kadrowych, sprzątaczek, informatyków, ochroniarzy, księgowych, pracowników BHP itp. itd. wzrost nie jest więc liniowy). Dlaczego poseł Palikot uważa to za wielką reformę zmniejszającą biurokrację? Reformą byłoby dopiero faktyczne zlikwidowanie któregoś z biuroidiokratycznych wymogów wobec przedsiębiorców jak np. zlikwidowanie numerów REGON (a najlepiej całego Urzędu Statystycznego), zlikwidowanie ZUSu i wypłacanie emerytur i rent z podatków albo nawet rezygnacja z obowiązkowości składek dla przedsiębiorców, likwidacja numeru NIP itp. To jest faktyczna LIKWIDACJA biurokracji a nie CHOWANIE JEJ.

Poseł Palikot tak się rozpędził w swojej walce z biurokracją, że proponuje kolejne dobrze brzmiące hasła jak zmianę zaświadczeń na oświadczenia. Znów brzmi dobrze, ale po wejściu w szczegóły okazuje się, że nie idzie za tym żadne zmniejszenie ilości obowiązków obywateli wobec władzy bo można przeczytać np. że "Nie musimy (brać) zaświadczenia o zameldowaniu". Czyli stalinowskie prawo o konieczności meldowania władzuchnie gdzie się mieszka ma nadal pozostać. Przynajmniej ten pomysł nie zwiększy raczej liczby urzędników. Ale i to nie jest pewne, bo do kontrolowania (wyrywkowego) oświadczeń może zostać powołana np. nowa służba mundurowa, a kto wie czy uprawnienie do wystawiania zaświadczeń nie będzie jakoś certyfikowane (popatrzcie jak nazywać ma się ta ustawa). Więc znów pseudoreforma i chodzenie w glorii pogromcy biurokracji. To łatwe - zamieść brudy pod dywan i udawać że ich nie ma. Po co denerwować urzędniczą mafię. A tymczasem jest ich już 600 tysięcy i liczba ta rośnie...

wtorek, 8 listopada 2011

Orzeł czy wróbel?

"nie polezie orzeł w koszulki" jak pisał poeta. A może chodziło o coś innego?

W każdym razie twórczo do problemu polskiego godła podeszła piłkarska maf... wróć... podszedł PZPN. Na zaprezentowanych właśnie nowych koszulkach reprezentacji nasz herbowy ptak ustąpić musiał miejsca logu sponsora oraz PZPN. Może szanownym Czytelnikom wydaje się, że to jakiś błąd? Że ktoś w PZPN zapomniał o tym, albo pomylił projekty? Nic z tych rzeczy! Szanowne grono leśnych dziad... wróć... wybitnych działaczy czuwa. I ma liczne argumenty!

Wiadomo przecież, że ekipa mędrców pod wodzą G. Laty dokonała rozsądnego i starannie przemyślanego wyboru:
"Już na etapie projektu dołożono wszelkich starań, by logo zawierało elementy najważniejsze dla kibica, kojarzące się z polskością i narodową dumą."
A jak wiadomo nie od dziś: najważniejszą rzeczą, z której dumny jest polski kibic jest PZPN. Jego logo musi być więc obowiązkowo wyróżnione w najbardziej eksponowanym miejscu reprezentacyjnych koszulek.


Jak się okazało PZPN prowadził w sprawie koszulek liczne konsultacje społeczne. Wybór był więc zgodny z duchem demokracji...
"W badaniu opinii na temat wizerunku PZPN udział wzięło 2248 osób. Najliczniej reprezentowani byli kibice, rekrutowani do badań z grupy osób, które w ciągu ostatnich 3 miesięcy kupiły bilet na mecz reprezentacji Polski."
Biorąc pod uwagę, że ostatnio sporo meczów reprezentacji było bojkotowanych przez kibiców z powodu zamykania stadionów, a gdy nie były bojkotowane, to dominowały na nich głosy raczej mało ciepłe wobec rządu i PZPNu, dziwi trochę mniej, że ci "kibice" biorący udział w "badaniach" za istotny element uznali logo sponsora a nie godło.

A ostatecznie krytykantom powinien zamknąć usta argument nie do zbicia, bo odwołujący się wprost do fizyki, której praw nie można przecież zanegować:
"chcieliśmy aby koszulki były jak najlżejsze"
I słusznie! Przecież nie od dziś wiadomo że orzeł to dość duży i ciężki ptak i umieszczenie jego wizerunku na ubiorze sportowca mogłoby grozić ryzykiem przemęczenia i utraty kondycji przez polskich piłkarzy w jakże ważnej końcówce meczu.

PZPN oczywiście dba także o świadomość klasową... wróć... ekologiczną zawodników:
"Koszulka wykonana jest z recyklingu 13 butelek "
Następnym razem przed eliminacjami zawodnikom zrobi się zgrupowanie kondycyjne z marszobiegiem po warszawskich śmietnikach. Żeby nazbierać materiałów na koszulki rzecz jasna...


Czy więc towarzy... wróć... działacze piłkarscy mogli postąpić inaczej? Nie! biorąc powyższe pod uwagę trzeba stwierdzić, że PZPN nie mógł ryzykować. Poza tym bądźmy szczerzy: co na koszulkach naszych miernych kopaczy miałby robić ptak kojarzony z odwagą, męstwem i walecznością? Mógłby co najwyżej rozśmieszyć rywali. Zdecydowanie bardziej pasuje kura. Albo wróbel, to chyba ptak o gabarytach wprost proporcjonalnych do osiągnięć tej reprezentacji. Więc może to i lepiej, że nasza nędza sportowa nie będzie profanować narodowego godła...


PS. Krótko mówiąc: to nie są już "nasze orły" jak mawiał Śp. red. Ciszewski. To nie jest reprezentacja Polski, tylko reprezentacja PZPN. Doszedł więc kolejny powód do zbojkotowania prywatnej imprezy jaką jest E*** 2***. Pozostałe powody w tekście pt. Dlaczego zbojkotuję E*** 2***? Niech na prywatną imprezę maf... wróć UEFA piłkarze ubierają się w co chcą, choćby w stroje z kurą. Cały świat i tak będzie już miał pośmiewisko z tego, że Polacy dali sobie wmówić że koniecznie muszą wydać grube miliardy złotych podatników na prywatną imprezę na której zarabia wyłącznie organizator, czyli UEFA. Choć orzełka trochę jednak żal, był na tych strojach przez tyle lat (był tu i tu i tu i tu też :-( )...

dopisek z ostatniej chwili No i stało się jasne kto za tym stoi. Można się było tego spodziewać... Zgodnie z wypowiedziami niektórych działaczy godła usunięto "zgodnie z sugestiami Unii Europejskiej" i tak samo ma uczynić wiele innych reprezentacji. No to teraz tylko czekać jak zaczną wmawiać polskim dzieciakom że powinny marzyć o występie z unijnymi gwiazdkami na piersi? A za kilka lat wnoszenie na stadion flag narodowych będzie zapewne zakazane jako groźny nacjonalizm.

sobota, 1 października 2011

Paragraf 22

Opisywane w poprzednim wpisie problemy Państwowej Komisji Wyborczej z komitetem Nowego Ekranu tak jak się można było spodziewać były jedynie "rozgrzewką". Wadliwy, napisany naprędce "w trybie hazardowym" na początku tego roku Kodeks Wyborczy znów dał znać o sobie. Wybory do parlamentu w roku 2011 zapowiadają się jako farsa i festiwal przekrętów, a nie sprawiedliwy wybór swoich przedstawicieli przez społeczeństwo. I w zasadzie są one już nieważne - na dwa tygodnie przed ich odbyciem...

Pisałem poprzednio, że po sukcesie Nowego Ekranu w Sądzie Najwyższym w kolejce stoją komitety Marka Jurka i Janusza Korwin-Mikke. I ten drugi faktycznie skorzystał z tej szansy. Najpierw został jednak przez PKW potraktowany dość brutalnie. Chciałoby się powiedzieć: nic nowego w mafijnym państwie biurokracji. Wie to każdy kto prowadzi firmę, czy próbuje zbudować dom. Jednak wybory to coś więcej, to fundament zaufania obywateli do władzy, której reprezentanci manipulują tymczasem czym popadnie a zwłaszcza wyborami samych siebie. Jest oto bowiem w Kodeksie Wyborczym przepis, który głosi że każdy komitet, który do 30 sierpnia zarejestrował listy w 21 okręgach (do czego wymagane jest 5000 ważnych podpisów w każdym) może zarejestrować się we wszystkich 41 okręgach nie zbierając podpisów w pozostałych. Komitet wyborczy Nowej Prawicy zgłosił dwadzieścia kilka list, z których PKW zarejestrowała ostatecznie dokładnie 21. Jednak część podpisów zliczała kilka dni, a ostatnią, dwudziestopierwszą listę rejestrowała aż 7 dni! Po czym odmówiła rejestracji list we wszystkich okręgach twierdząc, że komitet w dniu 30 sierpnia miał zarejestrowane tylko 17 list. Inaczej mówiąc w sytuacji tej nie decyduje data złożenia dokumentów (prawidłowych przecież skoro w końcu zarejestrowano te listy!) ale dzień, w którym PKW łaskawie skończy sobie liczyć podpisy. A ponieważ nie ma na to terminu, to równie dobrze mogła dowolnej partii zliczać te podpisy dowolnie długo. Tłumaczenie w tym momencie, że wina leży po stronie komitetu wyborczego, bo zgłosił za mało list i za późno, jest absurdalne: no zgłosił ich tyle ile był w stanie, ale na dzień 30 sierpnia listy te były zgłoszone i prawidłowych było 21, a to że komisja przeliczała je tak długo to wyłącznie jej wina! Poza tym w jakim terminie komitety miałyby zgłaszać podpisy skoro na ich zebranie było kilkanaście dni a PKW rozpatrywał rejestrację przez tydzień? To połowa czasu na ich zebranie!

To niestety nie koniec absurdów, a dopiero początek. Komitet wyborczy NP zgłosił skargę do Sądu Najwyższego na tryb odrzucania podpisów - o tym pisałem poprzednio. SN zgodził się, że PKW niesłusznie odrzuca podpisy o nieczytelnym adresie. PKW zupełnie zignorowała ten fakt. Następnie komitet zgłosił protest wyborczy do PKW i po jego odrzuceniu przez to ciało dalej do SN w sprawie nieszczęsnej daty rejestracji list w całym kraju. Wielu prawników i konstytucjonalistów stwierdziło, że komitet ma rację. Jednak SN wydał kuriozalną decyzję: nie rozpatrzył (nie rozpoznawał) protestu z powodów formalnych: Kodeks Wyborczy nie przewiduje możliwości złożenia protestu wyborczego przed odbyciem się wyborów. Wynika z tego, że orzeczenie Sądu Najwyższego o tym, czy komitet NP może zarejestrować listy we wszystkich okręgach może zostać wydane dopiero po wyborach. Nie wiem jak sądzicie, ale wg mnie to jest hit dekady z kategorii absurdy prawne. Nawet jeśli KW jest tak skonstruowany, to pozostaje pytanie dlaczego przyjęto takiego gniota prawnego, kto za to odpowiada i czy jest on zgodny z konstytucją oraz duchem praworządności i demokracji? A Sąd Najwyższy jest po to aby rozstrzygać tego typu konflikty a nie uchylać się przed nimi i jest po to aby interpretować niejasności tak aby prawo było stosowane zgodnie z duchem sprawiedliwości, co mówi nawet inskrypcja na jego budynku: "We wszystkich sprawach powinna mieć pierwszeństwo zasada sprawiedliwości i słuszności nad zasadą ścisłego prawa". Ale to jak widać tylko napis na murze...

Jedynym efektem jaki może więc w tej sprawie jeszcze mieć miejsce może być unieważnienie wyborów. Przy czym o ile sądy zwykle odrzucały protesty małych partii i komitetów oraz drobne naruszenia jako takie, które nie wpływały na wynik wyborów (a praktycznie nie było wyborów bez takich protestów), to w przypadku komitetu NP, który w sondażach uzyskiwał ok 3-4 % poparcia, bezprawne usunięcie go z połowy okręgów wyborczych z pewnością wypacza wynik wyborów. Na decyzję sędziów mogą być oczywiście, i na pewno będą, nakładane naciski aby wyborów nie unieważniać, bo to duży wstyd na cały świat, ale patrząc logicznie i uczciwie sąd nie powinien mieć innego wyjścia jak podjąć taką właśnie decyzję...

Trudno powiedzieć dlaczego SN poszedł tym razem w zaparte. Może to kwestia jakichś nacisków partii zasiadających w sejmie? A może prawdą jest że SN nie ma uprawnień do zmian decyzji PKW przed wyborami? To by oznaczało, że demokracja, demokracją, ale jest w tym kraju ciało, które może sobie jak chce manipulować tym kto i gdzie startuje. To ma być państwo prawa? Wybaczcie, dla mnie to państwo mafijnych układów...

Konsekwencją tego postępowania manipulantów z PKW jest pewne uproszczenie decyzji wyborczych. Do tej pory nie decydowałem na którą partię głosować i czy w ogóle to robić a byłem pewien jedynie tego, by nie głosować na żadną z partii zasiadających obecnie w sejmie. Być może nawet podjąłbym decyzję w ostatniej chwili patrząc jakie konkretnie osoby są na listach (a nuż trafiłby się ktoś przyzwoity). Nigdy też nie podawałem swojej decyzji głośno. Jednak teraz jest inaczej. Wybaczcie, ale jestem zmęczony po długim, 8-mio miesięcznym użeraniu się z urzędnikami w sprawie pozwolenia na budowę i po prostu już mam dosyć ##**@@@! Dlaczego na każdym szczeblu państwa siedzą jakieś komuchy i jak paniska decydują za mnie? A JA NIE ZGADZAM SIĘ ABY URZĘDAS DECYDOWAŁ NA KOGO MOGĘ ZAGŁOSOWAĆ A NA KOGO NIE POD BYLE JAKIM FORMALNYM PRETEKSTEM! Komitet NP zarejestrował listę w sąsiednim do mojego okręgu, do którego granic mam samochodem około 10 minut jazdy. Zostałem więc przez PKW zmobilizowany do tego, aby wziąć z Urzędu Miasta zaświadczenie o głosowaniu poza miejscem zamieszkania i zagłosować tam gdzie lista została zgłoszona. I nawet jeśli to kompletnie niczego nie zmieni, to symbolicznie złożę swój protest przeciwko mafijnemu państwu biurokratów, przeciwko republice kolesiów i "stolików" przy których układa się listy. Polecam to każdemu, niech ten protest będzie symbolem tego, że nie akceptujemy panoszącego się partyjniactwa, progów, list, parytetów i tego co nazywają demokracją a co jest tylko grą pozorów. A jeśli nie znajdę czasu na odebranie zaświadczenia (w przeciwieństwie do premiera, który ma czas przez miesiąc nie pracować jeżdżąc autobusem po Polsce, ja pracuję na podatki, które on marnuje) to olewam takie wybory.

A poza tym uważam, że podatki są już zdecydowanie za wysokie a podatek dochodowy powinien być zlikwidowany...

PS. Nie tylko nie da się złożyć skutecznego protestu na działania PKW przed wyborami, ale okazuje się, że w PKW jest dwóch aktywnych sędziów Sądu Najwyższego. Sądzą oni więc we własnej sprawie. Jest to kolejny absurd i dowód na fasadowość demokracji w Polsce. A w kolejce czekają jeszcze nie wyjaśnione sprawy dwojga dość popularnych kandydatów na senatorów: byłego redaktora naczelnego Wprost Marka Króla i byłej wiceminister Anny Kalaty. Obydwoje zostali bardzo niesprawiedliwie potraktowani przez PKW a w przypadku Marka Króla doszło nawet do tego, że komisja... zgubiła listy z podpisami. Oj będzie się działo...

sobota, 3 września 2011

System error

System wyborczy został w ostatnich latach tak skonstruowany aby zabetonować scenę polityczną dla 4 partii sejmowych i nie dopuszczać nikogo nowego. Niby demokracja, ale subtelnie powtykane tu i ówdzie odpowiednie zapisy robią swoje. Tj. nie wpuszczają nikogo poza swoimi... Wydawałoby się wszystko oczywiste. A tu niespodzianka. System Critical Error.

A wszystko przez to, że zarejestrował się w tych wyborach niepozorny komitet portalu Nowy Ekran stanowiącego grupę blogerów, którzy zebrali nieco ponad 1000 podpisów aby zarejestrować komitet. Nie wiem po co, bo szans na zdobycie 5000 podpisów w połowie okręgów, co jest warunkiem by startować do sejmu, raczej nie mieli. Może chcieli startować do senatu albo chodziło tylko o reklamę? Obecnie jest to kompletnie nie ważne. Nieistotne jest też w tej chwili jakie poglądy mają ci ludzie. Ani kto za nimi stoi. Ważne jest, że osoby te rozgrywają z Państwową Komisją Wyborczą arcyciekawą partię szachów i jak do tej pory rozstawiają ją po kątach. Otóż PKW odrzuciła rejestrację komitetu z bezsensownych powodów popełniając przy tym kilka szkolnych błędów formalnych. Nowy Ekran odwołał się do Sądu Najwyższego i tu sensacja: SN skargę uznał, co jest bez precedensu w historii wyborów III RP. Nie wiem za co te stare dziady z PKW biorą pieniądze? Ich jedyną pracą jest studiowanie ordynacji wyborczej i uczenie się jej na wyrywki. A tymczasem popełniają takie błędy jak wydanie postanowienia zamiast uchwały i inne tego typu banalne wpadki. Ale w sumie cieszy że choć raz to obywatele przy pomocy sztuczek formalnych próbują utrzeć nosa urzędnikom a nie na odwrót...

Ale o co właściwie chodzi, skąd problemy PKW? Otóż Sąd Najwyższy wydał werdykt dopiero po 7 dniach akurat, co za pech, gdy skończył się już czas zbierania podpisów. PKW uznała rejestrację komitetu z uwagi na werdykt SN, a komitet szybciutko i całkiem słusznie zgłosił, że został pozbawiony legalnie przysługującej mu możliwości zbierania podpisów co narusza równość komitetów wobec prawa. PKW w panice wydłużyła mu więc czas na zbieranie podpisów o 7 dni. Gdyby tego nie zrobiła - byłyby podstawy do unieważnienia wyborów! Jednak decyzja PKW to istne otwarcie puszki Pandory... Pokazuje, że PKW nie jest nieomylna i nie może wciąż bezprawnie zamiatać problemów pod dywan jak czyniła to w poprzednich wyborach, ale pokazuje też, że może ona manipulować kalendarzem wyborczym. A to daje pole do popisu dla prawników. Ci z Nowego Ekranu wyślą na pewno kolejne skargi z różnych powodów. Na przykład dlatego, że mają mniej czasu na kampanię wyborczą, czy dlatego że PKW nie ogłosiła informacji o wydłużeniu czasu zbierania podpisów na konferencji prasowej przez co wyborcy nie wiedzą, że komitet NE może nadal je zbierać i odmawiają podpisywania list. Do tego inne komitety zapewne również poszukają szans na podważenie uchwał PKW a może nawet wyborów? PKW podobno zakwestionowała tym razem rekordowe ilości podpisów, usuwając je całymi tysiącami, co spowodowało problemy z rejestracją kandydatów przez komitety wyborcze partii Marka Jurka i Korwina-Mikke. Jeśli one zaskarżą decyzje PKW z pozytywnym skutkiem zrobi się spore zamieszanie. Przesuwanie kalendarza wyborczego może rozwścieczyć też inne komitety, bo równość między komitetami została naruszona na dobre i nie wiadomo co z tym problemem zrobi teraz PKW.

Nie wiem dokładnie o co toczy się walka, bo cała sprawa wygląda mi nieco na ułożoną od początku, tak jakby NE miał od razu zaplanowane dalsze posunięcia. Nie wiem jakie będą kolejne kroki, ale sprawa jest dość ciekawa. Czy PKW zostanie zmuszone do przesunięcia wyborów? Kto wie. Najdziwniejsze w tej sprawie jest jednak to, że kompletnie milczą na jej temat media. WTF? Przecież to powinien być news dnia! A tymczasem na Onecie można przeczytać o tym, że z którejś-tam-listy startuje sołtys roku. Podobnie ciekawe newsy dominowały w tych dniach w telewizjach ogólnopolskich. Z tego może wyjść całkiem gruby dym a oni to ignorują? Wygląda więc na to, że PKW przyjęła strategię przeczekania i przemilczenia problemów a media jej w tym pomagając bojąc się rozgrzebania tego bagna jakim byłoby przesuwanie wyborów z powodów formalnych. PKW będzie więc zapewne z góry odrzucać wszelkie odwołania i skargi chyba że... do jakiegoś działania zmusi ją sąd. A to miało już raz miejsce, więc może się powtórzyć. Ja natomiast kibicuję każdemu działaniu, które może wywrócić pewność siebie bucowatych polityków z sejmu i odświeżyć stęchłą polską demokracyjkę. Może to jest tylko jakaś prowokacja mająca kto-wie-co na celu, ale może to właśnie widzimy narodziny nowego trendu i w XXI w. grupy dobrze zorganizowanych i świadomych wyborców zaczną upominać się o swoje i skutecznie rzucać wyzwanie władzom piszącym na kolanie tak ważne przepisy prawa jak ordynacja wyborcza i nawet nie respektującym ustanowionych przez siebie praw.

I na pewno ucieszy mnie, gdy partiom zasiadającym w sejmie zatrzęsą się nogi ze strachu, że nie wszystko przesądzone i przez kordon sanitarny fasadowej polskiej demokracji może przebić się jakiś nieproszony gość...

PS. Pierwotnie wpis miał być inny. Żona usilnie namawiała mnie żebym znów napisał coś o biurwach, które blokują nam pozwolenie na budowę domu. Ale dostaję mdłości na myśl o tym temacie. Co tu **** można pisać, gdy mija już 7 miesiąc, wymieniliśmy z różnymi biurwami stosy dokumentów, ponieśliśmy koszty, a na miejscu domu, który miał już we wrześniu stać gotowy (tak!) porasta trawa. Chętnie kopnąłbym w d*** jednego z drugim, ale pan biurwa ma przewagę siły w postaci pana policjanta więc nici z tego... Tak naprawdę to z biurwami nie powinno się dyskutować (ani o nich) tylko strzelać. Bo jak tu można być cierpliwym gdy biurwa wyjeżdża na 2 tygodnie na urlop i cały proces leży a druga biurwa z biurka obok nie może go przejąć i poświęcić 5 minut na pchnięcie dalej, po czym po przyjeździe z urlopu biurwa wysyła zawiadomienia o wszczęciu postępowania do 15 stron, których kompletnie nie obchodzi moja budowa i czeka kilka tygodni aż poczta łaskawie odeśle zwrotki, bo jeden adresat wyjechał na urlop i nie odbiera. Po prostu rzygać się chce jak się opisuje proces pracy biurw. Przez ich działania ponoszę spore koszty, w tym muszę przez zimę ogrzewać stare, nieocieplone mieszkanie zamiast grzać się w nowym energooszczędnym. Pieniędzy nikt mi nie zwróci, a jeszcze biurwa za kasę z MOICH PODATKÓW wygrzewa d*** na wakacjach. A spróbuj spóźnić się jeden dzień z zapłatą podatków...

sobota, 20 sierpnia 2011

Dlaczego zbojkotuję E*** 2***

Miało być pozytywnie, ale się nie da. Co rusz trafia się bowiem idiotyzm, który tak irytuje, że nie można go przemilczeć. Korporacyjno-mafijny socjalizm jaki w ostatnich latach zakwitł na kontynencie europejskim nie daje o sobie zapomnieć. Tym razem będzie więc o tym, dlaczego mam zamiar zbojkotować imprezę zwaną E*** 2***.  A po co gwiazdki stanie się jasne po przeczytaniu całości.

Nie zamierzam bojkotować meczów polskiej reprezentacji. Dlatego że to polska reprezentacja i ma specjalne prawa. Jednak oświadczam, że: nie obejrzę żadnego innego meczu, nie kupię żadnego produktu ani usługi zawierających logo bądź pośrednio lub bezpośrednio powiązanych z U*** lub E*** 2*** i będę zachęcać wszystkie osoby, które znam do poparcia bojkotu.

A teraz od początku o co chodzi. Europejska piłka nożna została niestety zmonopolizowana przez  organizację pod nazwą U***, która zastrzegła sobie szereg praw związanych z imprezą pod nazwą E*** 2*** i sprzedaje je tylko wybranym pojedynczym partnerom uniemożliwiając prowadzenie innym firmom jakiegokolwiek powiązanego biznesu. O to ostatecznie nikt nie może mieć pretensji - każdy może współpracować z kim chce (za wyjątkiem rządu, o czym będzie dalej) nawet jeśli działania te przypominają działania mafii. Chociaż uważam, że piłce nożnej BARDZO przydałoby się istnienie więcej niż jednej federacji i konkurencja między nimi, taka jak choćby w boksie, to mówi się trudno - jest monopol a skoro kibice, piłkarze i działacze się na niego godzą - tak musi zostać. Nie chodzi mi też, a gdzież tam, o użycie oficjalnych znaków graficznych logo. Nie jestem skrajnym infoanarchistą i uznaję prawa autorskie do znaków graficznych. Ale do cholery - tylko do unikatowych dzieł o charakterze twórczym! Tymczasem U*** grozi firmom, które używają zwrotów słownych E*** 2***. Co gorsza okazuje się, że ma do tego prawo! Okazuje się, że dwa popularne słowa razem wzięte można już zastrzec choć nikt nie wmówi mi, że ma to coś wspólnego z unikatowym dziełem czy twórczością. Nawet polskie ministerstwo nie może z tym nic zrobić i nakazało firmom, które przygotowały plakaty i ulotki - zniszczyć je (nawet te zrobione za pieniądze z dotacji unijnych!).

Nie rozumiem jak i dlaczego zgodziliśmy się na przyjęcie mafijnego prawa, które pozwala rejestrować pospolite słowa. Okazuje się, że nawet użycie ich w domenie internetowej jest nielegalne, chyba że komuś będzie się potem chciało w sądzie dowodzić, że pod domeną euro2012.pl planował założenie strony prognozującej kurs waluty euro w roku 2012 i że nie ma to kompletnie związku ze sportem. Ale że w III RP z decyzjami sadów różnie bywa, to krok taki wymagałby sporej odwagi... A co jeśli ktoś zarejestruje sobie np. nazwę 'Polska 2013'? Nie będzie można pisać nic o Polsce w roku 2013? Ups... analiza strony U*** której nie podam, żeby nie reklamować tej sitwy, pokazuje że zastrzeżone są nawet takie nazwy jak: "EM 2***", "P***** U*******" (nazwy dwóch sporych krajów w Europie, co oznacza m.in. że żadna gmina przygraniczna nie może już zorganizować wspólnej imprezy ze stroną ukraińską i tak jej nazywać), czy hasło "R**** T******* P*********" (do rozkodowania we własnym zakresie, dodam że dość popularne hasło). Jeśli można już zastrzec nazwy krajów, to sytuacja doszła zdecydowanie za daleko. Ktoś temu absurdowi powinien powiedzieć głośno DOŚĆ i krzyknąć, że NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK ZASTRZEŻONY ZNAK SŁOWNY DO CHOLERY JASNEJ WY ZŁODZIEJSKIE NASIENIE!

Oczywiście jeśli masz ochotę to możesz używać nazwy E*** 2*** na całkowicie niekomercyjnej stronie (co oceni U*** rzecz jasna i jak się jej nie spodoba to wezwie cię do natychmiastowego zamknięcia witryny) w ten sposób za darmo reklamując ich imprezę (dlatego zgodzą się na to - co za łaska). Niech więc na baczności mają się portale internetowe (nawet te duże) relacjonując imprezę. Jedna reklama i już trzeba będzie liczyć na łaskę ojców chrzestnych, że tym razem przymkną oko na tę swawolę.

Nie wolno będzie nawet w żaden sposób sugerować na swojej stronie, usłudze czy produkcie, że jest się jakkolwiek związanym z tą żałosną imprezą. Można wtedy zostać pozwanym za "marketing pasożytniczy" co jest podobno ciężkim przestępstwem. Wychodzi więc na to, że żaden restaurator, hotel czy osoba wynajmująca pokoje nie może głośno mówić, że ma coś wspólnego z E*** 2***. Jeśli to nie jest absurdem, to nie wiem co nim jest. Nazywanie tego nieuczciwą konkurencją to wyjątkowa bezczelność. Jeśli ktoś tu prowadzi nieuczciwą konkurencję to jest nią organizacja, która korzystając z niezasłużonych rządowych przywilejów pozwalających na rejestrację prostych słów zastrasza konkurencję. Tak działają mafie.

Na tym kontynencie powoli cała działalność prywatna, która nie jest zadekretowana przez jakiegoś urzędnika lub mafię jest nieuczciwa i kryminalna. Dlaczego wciąż niektórzy nazywają to wolnym rynkiem to nie mam pojęcia... Równie dobrze w ten sposób można by oskarżyć o nieuczciwą konkurencję każdego sprzedającego pamiątki w Zakopanym (wykorzystuje przecież atrakcję turystyczną, której sam nie stworzył jaką są Tatry), czy dowolny inny biznes w miejscowości z atrakcją turystyczną, zlokalizowany przy ruchliwej drodze, centrum popularnego miasta, czy prowadzony równolegle do jakiejś innej imprezy itp. itd... Z resztą podobna w pewnym sensie sprawa zakazu produkcji oscypków pokazuje, że to się już dzieje na naszych oczach. Czy niedługo kluski śląskie będzie mogła produkować wyłącznie firma zarejestrowana i działająca na Śląsku? A co z podobizną smoka wawelskiego lub syrenki? Będą mogły je używać wyłącznie firmy zarejestrowane w odpowiednich miastach i mające pieczątkę urzędnika?

W tym wszystkim  kompletnie niezrozumiałe jest dla mnie dlaczego E*** 2*** nazywają promocją Polski czy promocją miast i regionów, w których odbędą się mecze. Na tej promocji poza U*** praktycznie mało kto skorzysta. Być może skorzysta na tym kilka pubów pod stadionami, o ile tylko U*** nie każe im wykupić licencji na oficjalną sprzedaż piwa (i nie nakaże sprzedaży piwa tylko jedynego słusznego browaru). Ale na pewno nie setki małych firm, które uwierzyły w zapewnienia rządu, że skoro płacą podatki na budowę stadionów, to przynajmniej coś na tym skorzystają. No właśnie...

U*** nie chce się bawić w biznes z polskimi firmami? Trudno, niech się wypcha. Ale w takim razie DLACZEGO POLSKI RZĄD OFICJALNIE PROMUJE TĘ IMPREZĘ I WYKŁADA NA NIĄ PIENIĄDZE PODATNIKÓW?!? Jeśli U*** jest taka cwana, to niech sama pobuduje stadiony na swoją zastrzeżoną imprezę. A tymczasem korzysta z infrastruktury opłaconej m.in. PRZEZE MNIE, ale nie pozwala mi nawet użyć nazwy imprezy, która się na niej odbędzie. Głupi naród dopłaci do budowy stadionów, które po imprezie będą stały puste i kosztowały kolejne pieniądze, a większość zysków zgarnie U*** i kilka zaprzyjaźnionych z nią zagranicznych firm. (Czy wiecie np., że oficjalne gadżety z logo może produkować tylko jedna firma z Francji i nikt poza tym nie może kupić licencji? To wystarczający powód by nie kupować żadnego.) Durne społeczeństwo, które wybiera durnych polityków jak zwykle zostanie zrobione na szaro (ale będzie mieć ho ho igrzyska).

Po tym wszystkim pozostają niemiłe pytania. Dlaczego nasze prawo pozwala na zastrzeganie popularnych słów i zwrotów? Dlaczego polski rząd nie dba o interesy Polaków tylko zagranicznych mafii i niepotrzebnie zadłuża nasz kraj? Czemu musimy płacić podatki na budowę i utrzymanie stadionów skoro polskie firmy nie zarobią na tej imprezie?

Skoro jest jak jest, to niech U*** wsadzi sobie głęboko tę imprezę. Ja ją bojkotuję.

PS. Blog zawiera reklamy, może więc zostać uznany za komercyjny. Dlatego wszelkie kontrowersyjne i podobno zastrzeżone znaki słowne zostały wygwiazdkowane, co niniejszym radzę robić od dziś każdemu używającemu ich.

PS2. Staszek Bareja jakby żył, to miałby raj. Nie musiałby się wysilać ani wymyślać jakichś skomplikowanych żartów - wystarczyłaby obserwacja telewizji i lektura gazet. Z tymi pubami, to hehe napisałem w dobrej wierze jako absurd. A tymczasem to wszystko prawda - tylko puby serwujące jedyne słuszne piwo będą mogły transmitować relacje z meczów.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Każdy może zostać bohaterem

Miały być pozytywne wzorce. I będą - po raz drugi, w dodatku tym razem na poważnie a nie komediowo. Niestety coś negatywnego też muszę napisać - i to po raz kolejny o mediach.

W piątkowe popołudnie odbył się w Warszawie mecz Legii z Górnikiem. Na wydarzenie to jak zwykle wybrała się grupa kibiców z Zabrza i okolic - część prywatnymi samochodami, a około 300 osób specjalnie wynajętym pociągiem. Niestety jadącym koleją nie było dane tego dnia bez problemów dotrzeć na trybuny. W okolicy Piotrkowa pociąg specjalny kibiców został bowiem zatrzymany. Jak się okazało był on jednym z pierwszych, który nadjechał tuż po katastrofie kolejowej w Babach (dla osób nieoglądających TV: 1 osoba zginęła, ponad 80 zostało rannych). Kibice gdy zorientowali się w sytuacji mieli do wyboru: wrócić do domów drugim pociągiem podstawionym przez PKP, próbować znaleźć inne środki transportu i dostać się do Warszawy na mecz, lub udać się z pomocą. Cała grupa bez wahania wybrała pomoc poszkodowanym. Należy im się za to tzw. szacun. Nawet jeśli nie pomogli za dużo, to liczy się sam fakt, że w obliczu próby nie poszli na łatwiznę i nie wybrali powrotu do domu lub bardzo ważnego dla nich meczu tylko ofiarnie pospieszyli z pomocą.

Było o bohaterach, to teraz o antybohaterach. Tak się składa, że czasem zdarza mi się jeździć na trasie, na której wykoleił się pociąg, więc w piątkowy wieczór, jak i kolejnego dnia, uważnie oglądałem relacje z katastrofy w najważniejszych stacjach TV. Dziennikarze zrobili z tego, i to akurat słusznie, temat dnia. Były wywiady z policjantami, lekarzami, ofiarami, strażakami, a nawet z okolicznymi mieszkańcami, którzy podobno ruszyli z pomocą poszkodowanym. Były animacje pokazujące katastrofę i rozmowy z ekspertami. Zabrakło chyba tylko wywiadu z maszynistą, co było utrudnione ze względu na fakt aresztowania go przez policję. I to wszystko było, ale jednego newsa ewidentnie zabrakło. O wsparciu przez kibiców nie powiedziono ani słowa. Wiadomo - kibice są teraz na czarnej liście władz i mówić o nich dobrze jest niebezpiecznie - można stracić dobrą posadę. O całej sprawie dowiedziałem się więc przypadkiem z internetu dopiero kilka dni później. W sieci było o tym napisane owszem na kilku stronach (w tym o dziwo na stronie TVP), ale jeśli chodzi o telewizje, to ani TVP, ani TVN ani Polsat nie wspomniały o tym wydarzeniu nawet słowem. Z dużych portali pisała z resztą o tym tylko WP. Oczywiście jeśli gdzieś na meczu padnie niecenzuralna przyśpiewka albo zostanie rozbite krzesełko, to natychmiast staje się to ważnym newsem dnia dla wszystkich stacji. Jak w PRLu - wiadomości mogą być tylko po linii Partii... No cóż, okazuje się po prostu, że w Polsce nie mamy problemu kiboli, ale przede wszystkim problem dziennikarzoli, którzy w swojej nierzetelności, obłudzie i serwilizmie wobec władz przekroczyli już dawno granice przyzwoitości i trwają w tym stanie od lat.

Z tego można wynieść ważny morał. W życiu jest tak, że bohaterem może zostać każdy, nawet przypadkiem jadąc na mecz. Do tego, by zostać mendą i zerem niektórzy wydają się mieć specjalne predyspozycje ale osiągnięcie tego stanu nie jest przypadkowe - sami pracują na niego latami i sami są winni tego, że się stoczyli.

środa, 10 sierpnia 2011

Pieniądze to nie wszystko

W poprzednich miesiącach chyba za bardzo narzekałem na moim blogu. Można nawet by rzec, że stał się on nieco defetystyczny. Zamiast pozytywnych przykładów jak powinno być były w nim głównie narzekania na biurokrację, polityków i postępujący socjalizm. Rzeczywistość jest jaka jest i ciężko jest zmienić.  A więc może lepiej zająć się pracą u podstaw i propagowaniem pozytywnych wzorców? Jest ich mało, ale czasem zjawiają się jak jaskółki na wiosnę.

Szczególnie mało jest produkcji filmowych przedstawiających w sposób pozytywny zdrową, wolnorynkową przedsiębiorczość. Przedsiębiorca w polskiej kinematografii to najczęściej chciwy cwaniak wyciskający krwawicę z ciemiężonych pracowników. Względnie czasem przedstawiane jest w nich beztroskie życie korporacyjnych szczurów lub bajki o amerykańskich Carringtonach i innych Krezusach. Wszystko to albo bezsensowne paszkwile, porównywalne niemal z dawną propagandą krajów "demokracji ludowej" lub niemające oparcia w rzeczywistości fikcje. Wśród nich wyróżnia się film "Pieniądze to nie wszystko". Stanowi on ciekawą odmianę. To obraz, który co prawda pokazuje różne przywary zarówno środowisk nowobogackich biznesmenów z Warszawy jak i bezrobotnych mieszkańców postpegieerowskich wsi, ale równoważy je rolami pozytywnymi i budzącymi sympatię u widzów, w tym głównego bohatera: biznesmena produkującego tanie wina rzuconego przez los w okolicę zamieszkiwaną głównie przez konsumentów jego produktu. I chociaż na początku zbudowanie dochodowego biznesu w miejscu gdzie ludzie "nie mają żadnych dochodów ani potrzeb" wydaje się niemożliwe to, grany przez rewelacyjnego w tej roli Marka Kondrata, biznesmen pokazuje, że prawdziwa przedsiębiorczość, to nie białe kołnierzyki ścigające się w grze pozorów w wielkich korporacjach finansowych, nie mafijne lub polityczne układy ani wielki kapitał. Sedno kapitalizmu to mądry i energiczny lider (wszak słowo capitalism pochodzi od łac. capita czyli głowa) wsparty grupą chętnych do uczciwej i rzetelnej roboty pracowników.

Film J. Machulskiego, to co prawda tylko lekka komedia, ale zawiera ważne przesłanie. Kapitalizm i wolny rynek to nie tylko pieniądze. To także, a właściwie przede wszystkim, ludzkie działanie, realizacja dążeń, marzeń i ambicji. To godność wreszcie. Mieszkańcy wsi dzięki impulsowi energii nadanemu przez przedsiębiorcę budzą się z letargu i nareszcie zaczynają chcieć. Chcieć robić coś co ma sens, nadać swemu życiu znaczenie, mieć coś swojego, być za coś odpowiedzialnym. Choć pieniądze też są dla nich ważne, bo poprawią ich byt materialny, to jeszcze ważniejsze jest poczucie godności i przynależności do pewnej wspólnoty. Oni czują, że swoją fabryczkę zbudowali sami, są za nią odpowiedzialni i gotowi bronić jej z bronią w ręku przed agresywną i nieuczciwą konkurencją.

To wszystko co wyżej napisałem to prawda. Jednak w polskich realiach wydaje się to być utopią. Być może to faktycznie jest utopia, ale potrzebujemy więcej takich przykładów. Pokazujacych, że można zrealizować swoje ambicje i marzenia jeśli tylko się chce i ma ochotę do pracy, ale także pokazujących że pieniądze to nie wszystko. Ważne jest ludzkie działanie, motywacja do niego i godność, której nabiera człowiek wolny, który bierze odpowiedzialność za swój los i sam zarabia na swoje utrzymanie jednocześnie budując dobrobyt społeczeństwa.

W tym filmie jest też mało widoczny wątek, na który wielu oglądających nie zwróciło zapewne uwagi. A jest on ważny i symboliczny. Otóż we wsi jest prywatna firma "Krewetka" - lokalny przedsiębiorca zajmujący się produkcją bodajże właśnie krewetek. Miejscowi bezrobotni nie chcą jednak u niego pracować twierdząc, że to praca uwłaczająca ich godności. To w polskich realiach niestety częsta sytuacja... Jednak już na samym końcu filmu jadą z "Krewetką" autobusem do pracy w jego firmie. Lokalny biznesmen okazuje się być "opcją awaryjną" po tym jak produkcja wina nie wypaliła. Co się stało, że nagle nastąpiła odmiana postaw? Mieszkańcy mówią, że: "liczy się człowiek a nie branża". To ich lider, sprawdzona osoba, człowiek któremu ufają i który wydźwignął ich z nijakości i bezsensowego letargu, polecił im tą nową pracę i to jego autorytet sprawia, że chętniej akceptują "Krewetkę". Dodatkowym, niewypowiedzianym w filmie, powodem jest to, że raz zarażony duchem wolnego rynku człowiek, staje się aktywny, produktywny i chętny do działania. To ważny przekaz.

PS. Oczywiście budowanie dobrobytu społeczeństwa i nabywanie godności, to zwroty nieco przesadzone jeśli mówimy o rozlewni taniego wina. Jednak komedie mają swoje prawa i ich tematyka musi być luźna i prześmiewcza. Problemem jest praktycznie brak filmów poważnych pokazujących dobre strony wolnego rynku, które można by omawiać. Branża filmowa ewidentnie nie lubi kapitalizmu. O tym czemu tak jest można by długo rozprawiać. Ja jednak wolę pokazywać pozytywne wzorce :-)

sobota, 16 lipca 2011

Państwowa Inspekcja Gościnności

Państwo nakłada coraz więcej regulacji na prywatne firmy (czy można wciąż nazwać je prywatnymi gdy urzędnik ma wobec nich więcej uprawnień niż formalny właściciel?). Ostrzegałem jakiś czas temu, że przyjęcie tzw. ustawy o dyskryminacji może mieć daleko idące konsekwencje. Polacy rzadko do tej pory z niej korzystali ale zaczynają się już pierwsze pozwy. Prawdziwe konsekwencje czekają nas jednak dopiero w przyszłości.

Absurdalność takich przepisów przestaje być społeczeństwu widoczna dość szybko. Wprawdzie obecnie większość ludzi jeszcze podśmiewa się słysząc, że fryzjerzy będą musieli strzyc kobiety i mężczyzn za tą samą stawkę, a agencja modelek będzie musiała płacić brzydszej tyle samo co ładniejszej, ale założę się że za kilka lat będą śmiać się z kogoś kto będzie twierdzić że ten przepis to absurd. Podobnie jak nie da się w dzisiejszych czasach wytłumaczyć, nawet całkiem inteligentnym osobom, że płaca minimalna to patologia.

W takich sytuacjach pomocne są analogie. Wyobraźmy sobie, że prywatne domy traktowane są jak prywatne firmy. Zastanówmy się przez chwilę "co by było gdyby...".

Zapraszasz gości do swojego "prywatnego domu". Przychodzi kilkanaście osób, jest muzyka, wino, poczęstunek. Zabawa się rozkręca, a atmosfera jest miła. Nagle jednak jeden z gości wstaje obrażony i niespodziewanie grozi nam pozwaniem do Sądu Gościny za to, że poczęstowaliśmy go gorszym winem niż sąsiada. "To skandal i dyskryminacja! Każdy ma prawo do takiego samego wina! Dobre wino to nie przywilej, to obowiązek gospodarza! Jak nie stać go na dobre wino, to niech nie zaprasza gości!" - krzyczy. "To prawda" - dodaje siedząca opodal kobieta - "to skandal jak nas tutaj traktują, przed kwadransem skończyły się krakersy a gospodarz wciąż ich nie uzupełnił! Nie dba o zapewnienie podstawowych Praw Gości!". Nie dosłyszałeś fragmentu w którym mówili o sądzie, więc nie denerwujesz się. Goście czasami bywają marudni, trudno - trzeba się bardziej postarać. Aby nie psuć atmosfery otwierasz skrzynkę swojego najlepszego wina, które trzymałeś na specjalną okazję i zabawa trwa dalej. Po pewnym czasie goście zaczynają jednak wysuwać kolejne roszczenia. "To skandal - mamy za mało światła. Powinna tu być co najmniej żarówka 100W a gospodarz używa 80! Zgłoszę ten przypadek do Państwowej Inspekcji Gościnności. To rażące naruszenie BHP gościny!" - krzyczy starszy, łysawy mężczyzna. Zastanawiasz się czy na pewno go zapraszałeś oraz czemu, skoro uważa że jest za ciemno, nie pójdzie sobie do własnego domu albo nie poszuka innej imprezy... "To nie wszystko." - krzyczy inny. "Odkryłem coś jeszcze gorszego. Nie jesteśmy tutaj karmieni prawidłowo! Zgodnie z ustawą o Minimalnej Gościnie każdy goszczący w swoim domu gości zobowiązany jest do dostarczenia co najmniej raz na 4 godziny dwóch kanapek minimum z żółtym serem oraz jedną herbatę. Sprawdziłem dokładnie. Odkąd tu jesteśmy dostałem zaledwie jedną kanapkę, a o herbatę musiałem się wykłócić, grożąc żonie gospodarza założeniem Związków Gościnnych. To prawdziwy skandal. Nie zostawię tak tej sprawy!". Trochę cię to wszystko zaczyna denerwować. Atmosfera i tak już upadła postanawiasz więc zakończyć zabawę i wyprosić gości. I tak już raczej nie obrażą się bardziej. Zaczynasz więc, tak delikatnie na ile tylko potrafisz, proponować gościom wyjście. Wspaniałomyślnie decydujesz się opłacić im powrót do domów taksówkami. Nic z tego, to nie koniec nieprzyjemności. Najgłośniej wcześniej krzyczący z mężczyzn oznajmia: "Wyrzucanie Gościa, który ujawnił na przyjęciu poważne nieprawidłowości jest zwykłą zemstą i nielegalną dyskryminacją. Gospodarz nie ma do tego prawa. Państwowa Inspekcja Gościnności na pewno się o tym dowie. Nie uniknie pan również pozwu do Sądu Gościnności!". Inni wtórują mu: "Nie może być tak, że się nas zaprasza a potem wyprasza. Mamy prawo do stabilnego goszczenia. Jak tu przychodziliśmy, to spodziewaliśmy się zostać przez cały wieczór. Ten wyzyskiwacz narusza nasze podstawowe prawa. Żądamy bezpiecznych miejsc gościny, w której będziemy mogli gościć się aż do emerytury bez stresującego szukania kolejnych domów! Poinformujemy media o tym skandalicznym miejscu!" Goście wychodzą zostawiając sterty brudnych naczyń, poniszczony parkiet, pomazane ściany i mnóstwo rachunków do zapłaty. Myślisz jednak, że najgorsze już za tobą, bo w końcu sobie poszli. Nic z tych rzeczy. Dostajesz wkrótce serię mandatów i grzywien do zapłaty, w telewizji pokazują twój dom w reportażu z cyklu "kanalie miesiące", ludzie spluwają przed tobą gdy mijasz ich na ulicy, a sąd nakazuje ponowne zaproszenie wyproszonych gości i zorganizowanie im trzech imprez z zachowaniem wszystkich standardów opisywanych przez Kodeks Gościny albo wysokie odszkodowania. Nie chcąc ich więcej widzieć na oczy decydujesz się na drugie wyjście. To powoduje, że pojawiają się długi. Twój dom nieremontowany podupada. Cierpisz na depresję, a twoja żona chce się z tobą rozwieść. Wszystko przez to, że nieopatrznie zaprosiłeś kiedyś niewłaściwych gości do swojego domu. Wkrótce jesteś zmuszony sprzedać go aby pokryć długi. "Wstrętny kapitalizm. Za komuny było lepiej - nikt nie panoszył mi się do tego stopnia w moim własnym domu" - myślisz. Postanawiasz już nigdy, nigdzie, nikogo nie zapraszać, a wyłącznie wpraszać się samemu...

piątek, 8 lipca 2011

Pan urzędnik

Jakiś czas temu obiecałem napisać jak postępuje walka z biurwokracją sabotującą mi budowę domu. Dość długo nic nie pisałem, bo nie było o czym. Stworzenie dokumentu nazywającego się Warunki Zabudowy trwało 4 i pół miesiąca. W internecie przeczytałem, że nie jest tak źle, pechowcy czekają czasem pół roku pomimo braku jakichkolwiek problemów czy sporów z sąsiadami. Łaskawi widać u mnie ci urzędnicy...

Jakoś nie mogę się oprzeć by po raz kolejny nie napisać, że jeśli komuś roi się, że tzw. komuna upadła to powinien spróbować zbudować dom. Myślisz, że działka jest twoja? Sądzisz, że jeśli nie zakłócasz budowlą spokoju czy widoku na działkach sąsiadów to możesz budować bez przeszkód? Wydaje ci się, że jak masz projekt domu, to papierologia za tobą i czas startować prace budowlane? O, co to, to nie! Musisz spytać jeszcze o pozwolenie swojego pana i łaskawie poczekać...

Żeby chociaż to była tylko czysta, lecz uciążliwa formalność. Nie! Urzędnik wydaje dość precyzyjny nakaz opisujący co i jak ma być budowane. Mój projekt jest na szczęście całkiem standardowy i warunki zabudowy niczego mi nie zablokowały, ale... długość ściany nie może przekroczyć 10 metrów +/- 20%, fasada ma być co najmniej Xm. od drogi, wysokość kalenicy Y. Maksymalny kąt nachylenia dachu Z. I tak dalej. Łaskawcy przynajmniej pozwolili wybrać czy dach ma być płaski czy spadzisty. Ludzcy panowie znaczy się... I żeby to jaki park narodowy był, albo działka naprzeciwko Wawelu, to może bym i zrozumiał, że nie wolno budować byle czego. Ale to boczna ulica a wokół domy najróżniejsze i każdy inny: bogate, biedne, ładne i rozpadające się rudery, parterowe i piętrowe itp. To nie ważne. Urzędnik - twój pan i musi uzasadnić swoje istnienie oraz podkreślić panowanie przez tworzenie ograniczeń, uzgodnień i regulacji. Ludzki pan - budować pozwoli, ale dyskretnie przypomni, że to on tutaj rządzi i ustala reguły.

Cały proces pokazuje, że to w zasadzie już nie kapitalizm, czy socjalizm, ale po prostu ZWYKŁY FEUDALIZM powrócił. Z tym, że kiedyś feudał to był człowiek na jakimś poziomie a ponieważ jego dzieci dziedziczyły dobra, to przynajmniej dbał żeby wasale nie popadali z głodu albo nie pouciekali gdzieś daleko. I taki wasal jak go ładnie poprosił i czynsz czy podatek uiszczał bez problemów a w razie potrzeby udzielił wsparcia militarnego, to zazwyczaj mógł budować sobie taką chałupę czy pałac jakie chciał. A dziś? Dziś naszym panem feudalnym jest urzędas. Ni to na poziomie, ni to z urodzenia arystokracja, ni to nawet wykształcone. Ale to on decyduje: czy budujesz, kiedy budujesz i co budujesz na działce, którą w swojej łaskawości pozwala ci nazywać swoją. I tak samo jest w innych sprawach w tym kraju. Pozwolenie na to by handlować sałatą na targowisku, zezwolenie na założenie gazety, meldowanie gdzie zamieszkujesz, a wkrótce może chip pod skórę i pozwolenie na opuszczenie mieszkania, co? Nie ma to jak wolny kraj...


PS. Z innej beczki, ale dziwi mnie to nieustannie więc znów to napiszę. Hipokryzja dziennikarzy i polityków sięga w Polsce wyżyn. Po skazaniu w Białorusi białoruskiego korespondenta Gazety Wyborczej na 3 lata w zawieszeniu za zniesławienie Łukaszenki podniosło się w straszne larum. Nawet różne Buzki i insze polityki załamywały ręce jaki to panie totalitaryzm w tej Białej Rusi... Oczywiście ściganie z urzędu i skazywanie dziennikarza za krytykowanie i zniesławianie prezydenta nie jest dobre. Nie popieram cenzury. Ale chodzi o coś innego. Mianowicie o to, że cichaczem, bez rozgłosu, w Polsce... dzieje się to samo. Niejaki Karol Litwin, student KUL, został skazany na... 3 lata w zawieszeniu za nazwanie w gazetce kibiców Korony Kielce premiera Tuska ćwokiem. Niestety Gazeta Wyborcza jakoś zapomniała o tym napisać... To co, mamy jednak ten totalitaryzm w Polsce, czy na Białorusi jest ok? Profesorze Buzek, a czemu nie załamuje Pan rąk i nie krzyczy: biada nam, mamy w Polsce totalitaryzm?

piątek, 17 czerwca 2011

Wykluczony z myślenia

Nowy nabytek rządzącej partii, dzielny (p)oseł Arłukowicz, po objęciu dziwacznej posady kogoś-tam ds. wykluczonych, nie spoczął na laurach jak mogli podejrzewać cynicy. Nie! On już po miesiącu analizowania ważkich problemów społeczeństwa (oraz zatrudnieniu sobie podkreślającego prestiż każdego biurokraty tzw. dworu) sypnął pomysłami jak z rękawa. A wśród nich same perełki...

Jak ktoś nie wiedział kim są "wykluczeni", o których będzie troszczyć się (p)oseł Arłukowicz to teraz już wie (nie, jednak nie chodzi o niego samego, choć złośliwi twierdzą, że został on dawno wykluczony z myślenia przez naturę). Są to na przykład osoby, które przez całe życie ciężko pracowały, a którym poprzednicy młodego ekseseldowca zabierali 2/3 wypracowywanego dochodu, czyli emeryci. Mógłbym znaleźć kilka lepszych metod na "wkluczenie" emerytów, np. przez podniesienie im emerytur, likwidację przymusu ubezpieczeń dla kolejnych pokoleń emerytów itp., ale co ja tam wiem. Najlepszą metodą jest... zafundowanie im biletów do kina czy teatru za 1zł.

Trochę dziwnym wydaje mi się pomysł, by najpierw ograbiać ludzi z większości ich pieniędzy (z których gros idzie na ZUS/OFE), oferowaniu na starość głodowych emerytur (emerytury z ZUS/OFE mają stanowić mniej niż 50% ostatniej pensji!) i potem rzucaniu łaskawie ochłapów w postaci biletów do kina za złotówkę. Każdy wkluczony do myślenia, nawet dziecko, rozumie że prościej i taniej byłoby zostawić te pieniądze ludziom i niech sobie za nie sami kupią bilety jeśli zechcą. Ale ja to nie znam się na współczesnych trendach ekonomicznych i społecznych. Postęp musi wszak postępować. Przecież nie można pozwolić by ciemna masa sama decydowała o tym na co wyda swoje pieniądze. Może taki niepostępowy dziadek wolałby przeznaczyć swoje pieniądze np. na zbudowanie sobie basenu przed domem, albo wycieczkę zagraniczną (a swoją drogą, czy czasem OFE, kiedy wchodziły na rynek, nie oferowały w reklamach emerytury pod palmami?)... A tymczasem nasi rodzimi "twórcy", którzy dopiero co dorwali się do budżetowej kasy nie lubią grać przy pustych salach i dowiadywać się, że nikt nie obejrzał ich filmu. Klienci im nie potrzebni, wszak kasę już mają. Potrzebni im masowi oglądacze za złociaka. Zapewni ich im rząd, przy okazji znów trwoniąc część kasy na biurokrację (która od 1989 roku wzrosła 5 razy). A obdarowani złociakowymi biletami niech się cieszą i biją pokłony Ojcom Narodu dzień i noc dbającym o ich dobro (którego już prawie nie ma)...

Socjalizm postępuje...

PS. Oczywiste jest, że cała ta szopka to preludium do koalicji PO-SLD, do której dojdzie na pewno po wyborach, chyba że PO samo utworzy rząd. Ale gdybym miał pisać o takich rzeczach, to musiałbym zamknąć bloga, bo to śmiertelnie nudne. Kogoś jeszcze obchodzą różnice w odcieniach tych komuchów z Wiejskiej? Chyba nie. Socjalizm postępuje. I nic dziwnego, że kibice na meczach wrócili do dawno nie używanego hasła "precz z komuną". Coraz bardziej pasuje...

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Umysłowy beton

Urzędniczy beton mentalny jaki okopał się na średnich i wyższych szczeblach wszystkich polskich ministerstw jest właściwie niewymienialny od 20 lat. Ot, zmienia się minister i wiceministrowie, a beton trwa. Wielu jego przedstawicieli trwa tak od czasów PRLu, a i pozostali kompletnie nie przejmują się zmianami partii u sterów władz. A to właśnie beton faktycznie pisze 90% ustaw, i to on wydaje setki rozporządzeń mających wpływ na życie kraju. A oto drobna perełka z życia betonu:

Jeden z posłów wystąpił z interpelacją do Ministerstwa Finansów z szeregiem zapytań na temat tzw. ustawy antyhazardowej. Wśród nich padło pytanie dlaczego właściwie nowoczesny poker Texas Hold'em jest uznawany za grę losową, skoro o wyniku tylko w małej części decyduje przypadek. No cóż, ja bym tego tak nie formułował i poszedł dalej: w wolnym kraju żadnemu ministrowi czy (p)osłowi nic do tego na co wydaje swoje pieniądze dorosły człowiek i powinno nie być ważne czy poker to gra losowa, czy nie. Wolny, dorosły człowiek, powinien mieć prawo przerżnąć swoje pieniądze tak samo na: black jacka, pokera, czy wydać na kościelną tacę. Jego sprawa. Nie żyjemy w wolnym kraju, ale mimo to, ten poseł zapytał dobrze. Bo Texas Hold'em to gra, w której strategia, zdolności matematyczne i psychologiczne oraz znajomość zasad zarządzania kapitałem znaczą równie dużo jak przypadek i w równym stopniu można nazwać ją losową, co brydża, scrabble, czy... skoki narciarskie. Ale co głupiemu po rozumie... Organ ministerstwa (aż nie chce mi się szukać kto się zań podpisał, ale ze stylu sądzę, że to niesłynny podsekretarz stanu Jacek Kapica) oczywiście nie roztrząsa za głęboko tych problemów, tylko już na początku wali prosto z mostu:

O charakterze danego przedsięwzięcia jako gry losowej rozstrzyga minister finansów na podstawie art. 2 ust. 6 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych (Dz. U. Nr 201, poz. 1540, z późn. zm.). Jest on związany katalogiem gier nazwanych i wymienionych w art. 2 ust. 1 ustawy – w tym sensie, że nie może uznać wymienionych wprost w pkt 5 tego przepisu gier w karty, takich jak black jack, poker czy baccarat, za gry, które nie mają charakteru losowego. 

Czyli tłumacząc z urzędniczego na nasz: "Texas Hold'em jest grą losową ponieważ znajduje się na liście gier losowych i choćbyście nie wiem jak cwaniaki kombinowali z argumentami, to i tak zawsze uznamy go za grę losową bo jak może być grą nielosową, skoro jego nazwa jest wymieniona na liście gier losowych. Howgh!  " . Wychodzi na to, że jeśli za miesiąc Międzynarodowa Federacja Szachowa zmieni nazwę gry znanej do tej pory jako szachy na np. "poker szachowy", to ta szlachetna gra planszowa zostanie przez polskie Ministerstwo Finansów uznana za losową. Nie wiem co mogę tutaj dodać, chyba jedynie to, że ministerialny beton umysłowy jest już blisko kompletnego rozkładu skoro pojawiają się z jego strony argumenty w stylu "tanie wino jest dobre, bo jest tanie i dobre". Ręce opadają. Z tymi ludźmi dyskusja dawno straciła sens. Ich trzeba stamtąd pogonić i to jak najszybciej...

piątek, 3 czerwca 2011

Wszyscy artyści to prostytutki ... i złodzieje

Nie tak dawno cytowałem Kazika głoszącego, że wszyscy artyści to prostytutki. Ich żądanie, by 1% z zabranej przemocą podatnikom kasy budżetowej trafiał w ich łapy, to nic innego jak próba przekonania nas wszystkich, że jesteśmy bydłem, które siłą trzeba przywiązać postronkiem do palika i odchamiać dla jego dobra. Teraz tzw. Pakt dla kultury podpisał "liberał" Donald Tusk. Oczywiście można mieć nadzieję, że jak to wiele razy bywało z deklaracjami PO, są to tylko puste, przedwyborcze obietnice. Wszak od jakiegoś czasu jest jasne, że tej partii najlepiej wychodzi to czego nie robi. Jednak siła medialnej mafii jest ogromna i jestem w tej sprawie pesymistą - sądzę że prędzej czy później dorwą swój ochłap (wszak to media decydują kto w Polsce wygrywa wybory i taki Tusk raczej nie może im za bardzo podskakiwać) i już bez przeszkód różni nawiedzeni "twórcy" będą mogli sikać do słoików, umieszczać je w galerii i nazywać to sztuką przez duże "SZ".

A ja tego nie nazywam sztuką tylko bardziej precyzyjnie: wyłudzeniem cudzych pieniędzy, tudzież kradzieżą. Może i legalną, ale nie zmienia to faktu że kradzieżą. Rabunkiem. I to nawet nie na jakiś charytatywny cel, co do którego można by przymknąć oko na formę zebrania pieniędzy jak na przykład: leczenie chorych dzieci. Nie. To kasa zabrana nam na to, żeby paniska i grube ryje zwane twórcami mogły stworzyć byle co, nie kłopocząc się przekonywaniem widza czy czytelnika, że jest to coś warte i bez wysiłku zgarnąć swoją działkę. Pieniędzy zabranych, przypominam, pod przymusem. Tak więc prawdą jest, że nie tylko wszyscy artyści to prostytutki ale i złodzieje.

Pewien tracący na popularności polityk powiedział jakiś czas temu, że pieniądze tzw. "twórcom" powinny zostać przyznane ponieważ Polska przetrwała tylko dzięki Mickiewiczowi, Szopenowi, Matejce. To prawda, że ci wybitni Polacy dużo zrobili dla ratowania polskości i dla polskiej kultury. Prawdopodobnie mówiąc to wypił był za dużo "małpek", bo raczej nie do pomyślenia jest, żeby Mickiewicz czy Matejko utrzymywali się za pieniądze podatników. Nic mi przynajmniej o tym nie wiadomo. Wprost przeciwnie - sądzę że byliby oburzeni takim pomysłem. Oni tworzyli bo chcieli, bo czuli, że tak powinni, a nawet jeśli dla pieniędzy, co samo w sobie nie jest niczym złym, to dostawali je od osób zachwyconych ich twórczością: mecenasów, sponsorów, widzów, czy czytelników.

Nie można przemilczeć nazwisk osób, które stoją za tą hucpą. Tylko piętnując takie zachowania i bojkotując tych tzw. "twórców" możemy coś zmienić. Oto kilka nazwisk z listy czyli nazwiska osób dybiących na moje pieniądze:
Agnieszka Holland, Dorota Olejnik, Jarosław Lipszyc, Jacek Bromski, Katarzyna Kozyra, Krzysztof Krauze,  Edwin Bendyk, Jerzy Hausner, Maciej Strzembosz, Henryka Bochniarz, Michał Boni, Kinga Dunin, Marek Belka, Jan Dworak, Jan Klata, Ludwik Sobolewski, Jerzy Szacki, Paweł Śpiewak i the last but not the least Jacek Żakowski.

Acha... i Donald Tusk jeszcze.

środa, 1 czerwca 2011

Im więcej tym mniej

W przestrzeni medialnej funkcjonuje wiele mitów. Niektóre są naprawdę szkodliwe, a jednym z nich jest próba przekonania społeczeństwa, że im mniej podatków i parapodatków płaci i im więcej pieniędzy zostaje w jego kieszeniach, tym dla niego gorzej. Wydaje się to niemożliwe żeby przekonać do tego poglądu normalnego na umyśle człowieka, a jednak...

Kilka lat temu rządziła partia zwana Prawem i Sprawiedliwością. Wśród zalewu pomysłów głupich, bez sensu a nawet szkodliwych miała jednak ten jeden przebłysk, za który należy jej się pochwała. Stało się, za sprawą minister Zyty Gilowskiej, że rząd PIS, obniżył był podatki w tym tzw. składkę rentową. Do dziś jednak nie tylko lewica ale i PO pieje z nienawiści i za każdym razem gdy nie domyka się budżet zrzucając to na karb tamtych obniżek (w przypadku PO, co śmieszne, zapominając że samo głosowało "za"). Oczywista oczywistość, że gdy się obniża podatki, to należy obniżyć też wydatki, czego PIS już zrobić nie mógł jako że poobiecywał wyborcom gruszki na wierzbach i aby je nimi zapełnić musiał wydatki raczej podnosić. Budżet, budżetem, jednak ludziom to obniżenie podatków dało po prostu więcej pieniążków do kieszeni (umowy o prace zawierają wszak pensje brutto, obniżka podatków powodowała więc, że zarobili niemal automatycznie). Dlatego wszelkiej maści socjaliści nie mogą tego tamtemu rządowi wybaczyć do dziś. Bo a nuż ludzie się przyzwyczają do obniżek podatków i zaczną domagać się kolejnych... Muszą więc nieustannie gimnastykować się, by społeczeństwu przypominać, że to na tym iż zarobiło, faktycznie oznacza, że straciło.

Są jednak pewne granice bezczelności we wciskaniu ciemnemu ludowi kitu o tym, że im więcej dostaje "na rękę" tym gorzej dla niego.  Pewien "ekonomista", znany i bardzo poważany w lewicowych kręgach, którego nazwisko złośliwie pominę żeby nie robić mu niezasłużonej reklamy rzekł był:


"Musieliśmy, tak jak Hiszpania, podnieść VAT, co uderzyło w najbiedniejszych, a nie w najlepiej zarabiających, którzy najwięcej zyskali na obniżce podatków i składki rentowej."

Podniesienie VATu to inna sprawa i oczywiste złamanie przedwyborczych obietnic PO, ale to co dalej pisze "ekonomista" to już czysta manipulacja. Składka rentowa jest odgórnie ograniczona, tzn. jej maksymalna podstawa wynosi 30 średnich krajowych wynagrodzeń miesięcznych rocznie, co oznacza że osoby zarabiające więcej niż 2,5 średniej krajowej miesięcznie po przekroczeniu tego pułapu od pewnego miesiąca nie płacą już więcej tych składek (to samo dotyczy składek emerytalnych, ale uwaga: już nie zdrowotnych). Czyli zarabiający lepiej płacą stałą kwotę ergo składka rentowa jest degresywna (co też nawiasem mówiąc doprowadza do wściekłości socjalistów na zasadzie że jeśli mnie ktoś okrada to drugiego niech okrada bardziej). Obniżka degresywnego podatku o stały procentowo wymiar jest korzystna dla SŁABIEJ ZARABIAJĄCYCH. Ponieważ rząd PIS obniżył też podatek dochodowy (progresywny), to wszystko skompensowało się do w miarę sprawiedliwej obniżki. Najsłabiej zarabiający zyskali o ile pamiętam kilkadziesiąt złotych co miesiąc, a to nie jest mało dla ubogiej osoby czy rodziny.

Oczywiście budżet rządu zubożył się o 40 z górką miliardów, ale kieszenie obywateli wzbogaciły się o tyle samo, więc kto zyskał, a kto stracił? Nie potrafię zrozumieć jak można próbować przekonywać ludzi, że stracili dlatego, że dostali więcej. Może dlatego, że nie wagarowałem na lekcjach matematyki jak zapewne większość lewicowych "ekonomistów"? A może to właśnie powstaje na naszych oczach jakaś nowa ekonomia, gdzie "mniej" znaczy "więcej"? Przecież co chwilę dowiadujemy się, że jeśli rząd zacznie wydawać na "inwestycje" mniej pieniędzy zabranych gospodarce w postaci podatków, to ta gospodarka zaraz zawali się. Trochę się niepokoiłem, że coś mnie ominęło w nauce o ekonomii, ale gdy przypomnę sobie że 2+2 nadal równa się 4 i nikt nie obalił tego prawa, to jestem spokojny. Zawali się. Ale to zawali się socjalistyczna gospodarka próbująca naginać prawa przyrody czy wręcz matematyki, a na jej gruzach wyrośnie zdrowa wolnorynkowa ekonomia, w której "mniej" znaczy "mniej", a "więcej" znaczy "więcej", albo jak pisała Ayn Rand "A znaczy A a nie coś innego".

wtorek, 17 maja 2011

Powrót ZOMO?

Eskalacja przemocy między rządem a kibicami postępuje. Na razie powiedziałbym, że 1:0 prowadzi rząd. Stadiony zamknięte, wyjazdów nie ma a policja zaczęła właśnie zamykanie kibiców pod zarzutami, uwaga:
  • używanie słów wulgarnych w miejscu publicznym,
  • lekceważenie konstytucyjnych organów państwa,
  • jednym z powodów zamknięcia części stadionu Jagiellonii było: wykrzykiwanie haseł, w których lekceważono naród Polski i organy państwowe.
WTF? Takich głupot nie wymyślali nawet za pierwszej komuny. A propos - kibice, choć to ludzie często prości i słabo zaznajomieni z polityką szybko zorientowali się jaka jest sytuacja i skandują stare, ale jare: "precz z komuną". A lekceważenie organów? O jakie organy chodzi? Może o ten, którego ewidentnie brakuje (p)osłom i ministrom w pobliżu zwyczajowego miejsca noszenia czapki? A może chodzi o hasło "Donald matole, twój rząd obalą kibole"? Jeśli za takie hasła policja aresztuje młodych ludzi, to naprawdę nie jest już dobrze.

Z kolei jak pisze "Rzeczpospolita" we Wrocławiu policja dostała polecenie aresztowania wszystkich rozwieszających na demonstracji antyrządowe transparenty. Policjanci mieli zamykać za te transparenty, które obrażają premiera. Stadion natomiast został zamknięty za to, że kibice rozwieszali tam hasła "niezwiązane z charakterem imprez sportowych". Wychodzi na to, że wiadomości sportowe zaczną niedługo przypominać dziennik telewizyjny z czasów stanu wojennego - zamiast sportowców będą w nim pokazywać wyłącznie milicjantów w mundurach obwieszczających społeczeństwu gdzie i kto został zamknięty za "lekceważenie konstytucyjnych organów państwa". Historia jak widać powtarza się, ciężko nie dodać, że jako farsa...

Jeśli rząd i policja będą traktować kibiców jak bydło i podludzi, to ci zrewanżują im się zachowując agresywnie. Akcja rodzi reakcję. Eskalacja przemocy zdaje się dopiero się zaczyna... A mnie przypomina się jak za pierwszej komuny TVP robiła machlojki podczas transmisji meczów wyjazdowych polskich drużyn. Gdy np. Widzew grał w Hiszpanii to tamtejsza Polonia nieraz przemycała na stadion transparenty Solidarności. A że transmisję wykonywała telewizja hiszpańska, to kamerzysta nie widział niczego niestosownego w przejechaniu się co pewien czas kamerą szeroko po trybunach. Cenzorzy z TVP nie mogli temu zapobiec, więc puszczali mecz z kilkunastosekundowym opóźnieniem a zadaniem specjalnego ciecia siedzącego z palcem na przycisku było zatrzymanie na chwilę transmisji i wycięcie kłopotliwego transparentu. Publiczność w Polsce przed telewizorami niczego podejrzanego nie zauważała. Czy teraz będzie podobnie jak już policja aresztuje wszystkich rozwieszających antyrządowe transparenty na polskich stadionach?

Tymczasem jak się okazuje są równi i równiejsi. Gdy Tusk z Wałęsą i kolegami walczyli z władzami PRL, to byli dobrymi bojownikami o wolność przeciwko totalitarnej władzy. Teraz kiedy posadzili swoje ciężkie cztery litery na stołkach tejże władzy, to skandujących hasła antyrządowe nazywają pospolitymi bandytami. Co śmieszniejsze sam Tusk był kiedyś... dokładnie tym z kim teraz walczy - fanatycznym kibicem, czy jak mawiają dziennikarze: kibolem. Oto co mówią osoby znające go z lat siedemdziesiątych, Tomasz Wołek:  "I pojechała grupa kibiców Lechii na mecz wyjazdowy do Bydgoszczy z Zawiszą. Lechia wygrała ten mecz i grupka kibiców Lechii, [...] została otoczona przez grono kibiców bydgoskich - mówił Wołek. - Zanosiło się na ciężkie lanie. I w tym momencie Donald Tusk wykazał się kolosalnym refleksem, to działo się na takim trawniku, chwycił kawałek węża do podlewania, i tym wężem wywijając, niczym Longinus Podbipięta, odstraszył napastników i pod jego osłoną grupa kibiców wycofała się, dopadła zbawczego peronu."  Tomasz Zbierski, wówczas również należący do klubu kibica:  "Był głównym "zapiewajłą '". I nawet autorem niektórych piosenek. Do dziś nie został rozstrzygnięty spór, kto jest autorem słów stadionowego hymnu na melodię  "Międzynarodówki ". Wtedy to często śpiewano. Popielarz na 98 proc. jest pewny, że to Donald napisał kilka zwrotek. Jak to się zaczynało?  "Bój to jest nasz ostatni. Krwawy skończy się trud, gdy biało-zieloni u pierwszej ligi wrót..."- mówi . Oczywiście wszyscy muszą koniecznie dodać, że  "wtedy to nie było takiego bandytyzmu jak dzisiaj ". Oczywiście bandytyzmem nie jest lanie się z kibicami sąsiedniej drużyny przy pomocy jakiegoś... węża ogrodowego, ale wyrwanie obecnie kilku krzesełek już nim jest. Okrzyki "Donald matole..." świadczą o zdziczeniu obyczajów i zasługują na spędzenie przez młodych ludzi nocy w areszcie, ale śpiewanie o "krwawym trudzie " na melodię pieśni w imię której wymordowano miliony ludzi jest w porządku. 

Ot i jeszcze ciekawostka z tego samego artykułu co wyżej.  "Ten klub kibica Lechii powstał na początku lat 70. po traumatycznej historii [...] Było to po pamiętnym meczu Lechii z Widzewem. W przerwie tego spotkania na bieżnię wybiegł chłopak z flagą biało-zieloną i biegał dookoła stadionu. Cała widownia, a wtedy na mecze przychodziło 30 tysięcy ludzi, biła brawo. Do chłopaka doskoczyli zomowcy i pały poszły w ruch. Kilku ciągnęło go za włosy w stronę wyjścia. Tłum zawył wzburzony. Miał jeszcze świeżo w pamięci Grudzień '70. To spowodowało zamieszki po meczu. Walki trwały do późnych godzin. Nawet posiłki ze Słupska musieli ściągać. Młodzi kibice pisali listy do lokalnych redakcji i do klubu oburzeni na to, co się stało. "
Kibic wbiegający na bieżnię stadionu, wyjący tłum, walki, zamieszki. To wszystko jest w porządku (w dodatku wtedy to byli kibice, teraz już tylko kibole), ale to, że kilkadziesiąt osób wybiegło na murawę świętować zdobycie pucharu polski przez swoją drużynę, to już jest chuligaństwo, bandytyzm i należy rozpętać nagonkę medialną. Dziś dawniej-kibol-obecnie-premier mówi tak:  "Kultura represji wobec bandytyzmu na stadionach będzie się rodziła w przestrzeni między sędzią, policjantem, prokuratorem. " A sobie to nie ma nic do zarzucenia? Zapomniał wół jak cielęciem był? Jak Kali stosować kibicom kultura represji to dobrze, ale jak Kalemu ZOMO stosować kultura represji, to źle...

PS. W Krakowie z kolei policja wyłapuje (tak, dokładnie!) młodych ludzi w koszulkach z napisami "śmierć Cracovii". Może to nie jest zbyt szczytne i mądre hasło, ale zarzut nakłaniania do popełnienia przestępstwa jest idiotyczny (jak można zabić... klub piłkarski?). Chodzi oczywiście o to, że gdy Wielki Wódz huknął pięścią w stół to cała zgraja różnych komendantów i innych ludzi z urzędniczo-policyjnej hierarchii musi wykazać się jak najgorliwszym popisaniem się "wynikami w walce z..." przed Wielkim Wodzem. Trochę strach teraz nosić koszulki z napisem "śmierć ET", że o "śmierć komuchom" nie wspomnę :-)...
A swoją drogą: czy Tusk nie chciał kiedyś zabić sędziego Howarda Webba? To chyba także jest nakłanianie do popełnienia przestępstwa, czy też Kali móc nakłaniać?

sobota, 14 maja 2011

Niespełnione rządu obietnice, temat zastępczy: kibice

Tydzień temu w Bydgoszczy odbył się mecz finałowy o Puchar Polski w piłce nożnej. Ponieważ nie kibicuję żadnej z drużyn biorących w nim udział, nie interesowało mnie to specjalnie i nawet go nie oglądałem. Ale nagle na drugi dzień okazało się, że o tym meczu mówią wszystkie media, przyćmiło ono nawet rzekome zabicie Bin Ladena! Wow, nawet nasz wspaniały premier zorganizował z tej okazji konferencję prasową! Dlatego poświęciłem kilka minut na obejrzenie w sieci najbardziej newralgicznych wydarzeń mających miejsce po meczu. Muszę przyznać, że jestem lekko rozczarowany, sądząc po reakcji rządu spodziewałem się dantejskich scen...

Wydarzenia jakie miały miejsce, ok - nie powinny mieć miejsca. Tłum nie powinien wbiegać na murawę po meczu. Nie powinno być zrywania krzesełek i rzucania nimi. I zdecydowanie takich wyczynów jak ten "bohatera", który kopnął fotoreporterkę. Poza tym jednym incydentem nie były to jednak jakieś drastyczne, krwawe zajścia. Uczestniczyło w nich mniej niż 5% kibiców i działo się nic co, od czasu do czasu nie zdarzałoby się czasem w ostatnich 20 latach. Skąd więc ta zmiana u polityków? Mecz wydawał się być beznadziejnie zabezpieczony. Policja i firma ochroniarska solidarnie zawaliły sprawę prezentując typowe dla polskiej policji popadanie ze skrajności w skrajność: totalną bezczynność i bezradność przeplatając bezmyślną brutalnością. Mecz zakończył się rzutami karnymi. Już przed końcem normalnego czasu gry przed barierkami oddzielającymi trybuny od murawy powinien pojawić się kordon służb bezpieczeństwa. Tymczasem ochroniarze nie pojawili się tam nawet w trakcie rzutów karnych, które jak wiadomo wyzwalają w oglądających spore emocje. Przed ostatnim karnym widać było ogromną grupę kibiców Legii stojących tuż za bramką, na którą strzelano karne. Tuż za reklamami. To niebywałe, że w takich warunkach sędzia nie przerwał meczu, a policja nie interweniowała. Czy czekała na dalszy rozwój wydarzeń? Jeśli tak, to na czyje polecenie? Jak w takich warunkach bramkarz Lecha miał bronić karnego? Niestety ale mocno wygląda to na prowokację służb porządkowych. Po udanym strzale setka, może dwie osób wbiegła na murawę świętując zwycięstwo z piłkarzami i przy okazji rozbierając ich do bielizny. Trudno powiedzieć, czy piłkarze lubią takie świętowanie zwycięstw, nie jestem piłkarzem, lecz część z nich zdawała się autentycznie cieszyć razem z kibicami, bo jak inaczej tłumaczyć np. takie obrazki czy też takie, podczas gdy inni zaniepokojeni udali się szybko do szatni. Szybki kontratak policji w ciągu minuty wypchnął tłum z powrotem na trybuny. Pracownicy ochrony mieli ze sobą sprytne przenośne miotacze gazu, z których ochoczo skorzystali (ciekawe czy dostało się też piłkarzom). Po opanowaniu porządku na murawie większy oddział policji udał się w stronę kibiców Lecha jakby czekając na reakcję. I co było łatwe do przewidzenia, dzielni chłopcy w mundurach doczekali się. W ruch poszły krzesełka i różne elementy znajdujące się pod ręką w większości zamaskowanej młodzieży. W ruch poszły gumowe kule, które zdecydowanie uspokoiły sytuację. Wszystko to trwało ok 5-6 minut, po czym puchar mógł być spokojnie wręczony.

Tak jak pisałem wyżej, nie popieram dewastacji stadionów. Grupki, które chcą konfrontacji, powinny spotkać się w lesie i tam spokojnie powalczyć nie narażając postronnych osób. Tutaj jednak nie doszło do walk między grupami kibiców, ale do spontanicznego wbiegnięcia na murawę w celu świętowania zwycięstwa i do krótkiej szamotaniny z policją. Wszystko powinno się więc skończyć aresztowaniem kilkunastu najbardziej krewkich zadymiarzy, spędzeniem przez nich nocy na komisariacie, karami grzywny, zapłatą za straty przez obydwa kluby po połowie (w sumie jak podano - 40 tys. zł. - żadne pieniądze dla takich klubów) i ewentualnie przemyśleniem czy stadion w Bydgoszczy nadaje się do takich meczów. Oraz kilkuzdaniowymi notkami na ostatnich stronach gazet. Tymczasem mamy do czynienia z burzą. Premier zwołał konferencję prasową i zapowiedział, że zrobi ze stadionami porządek jak z dopalaczami. Po czym, gdy Wielki Brat niczym Putin huknął pięścią w stół, już różni ministrowie i komendanci policji na wyprzódki zwołują swoje konferencje gorliwie prześcigając się w pomysłach (ciężko się dziwić - boją się gniewu Słońca Peru). Popularne gazety dają na pierwsze strony ogromne zdjęcia i artykuły. Temat przebił informacje o Bin Ladenie. O co więc chodzi?

Może piłka nożna stała się nagle ważna z uwagi na nadciągające EURO 2012? Może o to, że rząd nie mając sukcesów na innych polach usilnie szuka tematu zastępczego? Może o to, że kibice zaczęli przejawiać ostatnio inne zainteresowania niż wyłącznie sportowe? Zaczęło się od konfliktu Gazety Wyborczej z kilkoma klubami kibica. GW jakiś czas temu wymyśliła sobie krucjatę polegającą na próbie wyeliminowania fanatycznych kibiców ze stadionów, teraz jednak ponosi klęskę za klęską. Wyeliminować ich się nie udało, frekwencja rośnie, poziom zorganizowania grup również, a kibice podjęli dialog przynosząc na stadion flagi parodiujące GW oraz dość ostre politycznie. Można więc powiedzieć, że tzw. punktem bez odwrotu w tym konflikcie był ten transparent przypominający Adamowi Michnikowi jego korzenie rodzinne. Przy okazji wzrastającej fali zainteresowania takimi tematami, kibice zaczęli interesować się także polityką i wznosić hasła antyrządowe. I zapewne właśnie o to chodzi! Media dość słabo odnotowały fakt, że przed meczem PP obydwa kluby kibica zorganizowały akcję pozostawiając pusty sektor i rozmieszczając na nim flagi z antyrządowymi hasłami. To rozsierdziło sztab premiera, jednak warto zadać pytanie: a właściwie to dlaczego kibice nie mają mieć prawa do własnych poglądów politycznych? Dlaczego teraz po wszystkich stadionach ligowych ochrona zrywa antyrządowe transparenty? Dlaczego policja zwiększyła o kilka stopni poziom agresji wobec zwykłego przedstawiania swoich poglądów politycznych? Czy kibice są jakimiś podludźmi i nie mają prawa głosu? Dlaczego aresztuje się, często szesnasto- czy siedemnastolatków, pod fałszywymi zarzutami zaśmiecania czy idiotycznymi przeklinania w miejscach publicznych za prezentowanie niepoprawnych transparentów?

Trzeba przyznać, że piarowcy Tuska niesamowicie sprawnie wybierają tematy zastępcze mające na celu ukrycie własnych niepowodzeń bądź niespełnienie przedwyborczych obietnic. Prawie zawsze celem są jacyś "chłopcy do bicia" mający albo różne grzechy na sumieniu albo fatalny odbiór społeczny. Najpierw był to hazard. Ciężko go było bronić, bo większość ludzi szybko wyłącza myślenie słysząc to słowo. Choć nikt ich do próbowania hazardu nie zmusza, to z jakiegoś powodu popierają walkę z nim, sami masowo przegrywając spore sumy w twardym hazardzie jakim jest totolotek. Zamiast wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i zrozumieć, że hazard jest dla nich zagrożeniem tylko jeśli sami pozwolą mu nim być, z łatwością dali wmanewrować się w prowokacje rządu. Kolejnym tematem były dopalacze. Wymarzony chłopiec do bicia. Próba atakowania rządu za walkę z dopalaczami to niemal pewne sprowadzenie na siebie potępienia społecznego i ostracyzmu. Nawet łamiącej wszelkie zasady bezprawnej formy tej walki nie można było oprotestować by nie narazić się na zarzuty "co ty, bronisz mafii narkotykowych?", gdy tymczasem prawdziwe mafie nieźle na posunięciach rządu skorzystały... Z cenzurą internetu nie wyszło. Ten jeden raz atak był źle przygotowany, chłopiec do bicia źle wskazany, a społeczność za silna. Próbowali kilka razy, ale jak na razie (kto wie czy nie czasowo) odpuścili. Teraz przyszedł czas na kibiców. Piarowcy Tuska wymyślili sobie, że nic nie wzbudzi takiej odrazy w "zdrowej tkance społecznej" jak wizerunek hordy bezmózgich typów tyranizujących bezbronne miasta i stadiony, którym nadano pejoratywną łatkę "kibola". Bezmyślni, tępi, pijani "kibole" są więc teraz wrogiem społecznym numer jeden. "Naprawdę chcesz ich bronić?" - na pewno zaraz odezwą się takie głosy.

Tak. Fanatyczni kibice mają wiele grzechów na sumieniu. Jednak trzeba sprowadzić rzeczy do właściwych proporcji. Grupy dorosłych ludzi mają prawo pobić się w ustronnym miejscu nie wciągając w to osób postronnych. A jeśli demolują mienie prywatne, czy atakują niewinne postronne osoby, to powinni za to odpowiedzieć jak każdy, kto by to robił w dowolnym innym miejscu. Jeśli kibic rzuci kamieniem czy kopnie dziennikarza, to jest taki sam czyn, jakby zrobił to związkowiec na wiecu, czy jakikolwiek człowiek na ulicy, (p)osłów czy ministrów nie wyłączając. Poddać pod sąd (normalny, a nie jakiś błyskawiczny, pseudosąd wykonywany w policyjnej kanciapie pod stadionem - jak teraz proponuje rząd), osądzić, ukarać jeśli winny i koniec. Indywidualnie - bez odpowiedzialności zbiorowej! Bez tego największego przekleństwa XX wieku. Przestępców ukarać, kibiców jako grupę zostawić w spokoju. Medialna nagonka nie jest nikomu do niczego potrzebna. To znaczy jest - rządowi. W miarę wzrastania świadomości politycznej u kibiców rządzący zaczynają czuć się zagrożeni. A jednocześnie nadal mają poczucie własnej siły mając w pamięci udane akcje przeciwko hazardowi, czy dopalaczom i sądząc że odbiór społeczny "kiboli" będzie na tyle zły, że walka uda się bez kłopotu. Liczą, że społeczeństwo nie zauważy jak wraz z fanatykami Donald wyleje z kąpielą także zwykłych kibiców. Jak doprowadzi do tego, że policja (która z natury nie ma ochoty na wysiłek związany z ochroną trudnych meczów) zacznie rządzić sportem wybierając sobie które mecze mogą się odbyć, a które nie. Które mogą odbyć się z udziałem publiczności, a które nie. A kto wie - może to tylko próba przed podobnym ograniczeniem praw do demonstracji i zgromadzeń politycznych w przyszłości? Jakby na to nie patrzeć, to wydaje się, że akcja rządu ma dla niego same plusy...

Ale tak nie będzie. Myślę, że Donald Tusk tym razem mocno się przeliczy. Kibice są zbyt liczną i zbyt dobrze zorganizowaną grupą, by dać się tak łatwo zastraszyć. Jedyne do czego doprowadzą siłowe rozwiązania rządu wprowadzane "w trybie hazardowym" (albo "dopalaczowym") to wybuch i eskalacja agresji. Agresja rozleje się po Polsce w sposób bezprzykładny, jakiego ten kraj nie widział od stanu wojennego. Czy piarowcy Tuska nie mają dość wyobraźni, by wyobrazić sobie co może dokonać pod siedzibą rządu, czy parlamentem kilka tysięcy agresywnych i zdeterminowanych młodych ludzi? Jeśli przy okazji wydarzy się jakiś ostrzejszy kryzys gospodarczy w Polsce, to będzie tu drugi Egipt. Sztab Tuska powinien zacząć od przypomnienia sobie zamieszek w Słupsku kiedy to po zabiciu przez policjanta młodego kibica koszykówki przez kilka dni rozszalały tłum dewastował miasto, a policja nie mogła zrobić kompletnie nic. Tak to się skończy, bo kto sieje wiatr, ten zbiera burzę panie premierze...

PS. Rozbawia mnie powtarzana przez dziennikarzy z uporem maniaka teza jakoby Niemcy i Anglicy dawno poradzili sobie z zajściami na meczach. Przykład pierwszy z brzegu: 7 maja we Frankfurcie grupa kibiców dostała się na murawę próbując... pobić własnych piłkarzy po przegranym meczu. Działo się to w niemieckiej ekstraklasie! Zgadnijcie Państwo sami, czy po tym zajściu Angela Merkel ogłosiła konferencję prasową...

sobota, 7 maja 2011

Równouprawnienie

Jakiś czas temu pisałem, że feminizm wkrótce zatoczy koło i przekroczy próg śmieszności. I tak się stało. Nieustannie forsowana przez feministki i pokrewne im grupy polityka równouprawnienia raz spuszczona ze smyczy zaczyna kąsać najdziwniejsze nogawki z wielce brutalną systematycznością. Oto Rzecznik Praw Obywatelskich zakwestionował tańsze bilety dla kobiet na mecze piłkarskie, które kluby wprowadziły by zachęcić więcej kobiet do przychodzenia na stadiony (bo jak to mówią kobiety łagodzą obyczaje, ups a może pisać tak to już seksizm?)

Przedstawiciele klubów piłkarskich najpierw pewnie nieźle się uśmiali, jak każdy kto widzi jak ktoś z poważną miną wypowiada kabaretowe teksty, ale potem pewnie mina im zrzedła. Bo RPO miał to na myśli tak na poważnie poważnie. I poddał uzasadnienie, które nie chwaląc się, przewidziałem już kilka miesięcy temu: niesławną ustawę o zakazie nierównego traktowania osób fizycznych o której pisałem, że zakład fryzjerski będzie musiał ustalić identyczne stawki za strzyżenie damskie i męskie, a kluby płacić jednakowo wszystkim kopaczom (ups, a może nie powinienem podpowiadać RPO, który z tych dwóch "postulatów" zrobił jakiś miks). Wydaje się to wszystko śmieszne, ale nie jest. Polecałem Państwu zapamiętać datę 01.01.2011 jako początek nowej epoki. Dnia, w którym bez wątpienia mamy do czynienia z końcem wolności gospodarowania swoim majątkiem, swoją firmą i końcem swobody zawierania umów cywilnoprawnych oraz de facto wprowadzenie nowej mutacji socjalizmu. A naprawdę czy myśleliście, że z ta ustawa będzie martwa? Jak można spodziewać się, że po otworzeniu Puszki Pandory nic brzydkiego z niej nie wylezie? Pierwsza pokraka już wylazła, a kolejne sprawią, że w następnych latach będzie jeszcze nie raz śmiesznie. Jak w "Misiu" Barei albo gorzej. Ale to nie będzie tak naprawdę wcale śmieszne...

wtorek, 3 maja 2011

Pokój bez klamek

Cała Polska jak jeden, wielki pokój bez klamek, a w nim stado ubezwłasnowolnionych, ale za to bardzo bezpiecznych baranów - to jest właśnie ideał każdego (p)osła i każdego członka rządu. Dopiero wtedy będzie prawdziwy porządek w ich mniemaniu. O tym jak rząd PO, dla naszego rzecz jasna dobra, uchronił nas przed hazardem i dopalaczami już było. Tymczasem pomysły (p)osłów z innych partii nie są wiele lepsze...

Oto PIS wraca do niesławnego pomysłu zakazu noszenia noży dłuższych niż 8cm. Obywatel rozbrojony, już nawet z noża, jest całkowicie bezbronny. Czy o to chodzi (p)osłom? Czy też jednak jest to robione jak zwykle: dla naszego dobra, którego mamy już tak mało? A może chodzi o interesy świata przestępczego - mało prawdopodobne, ale jednak: a nuż obywatel uzbrojony w nóż obroniłby się przed przestępcą uzbrojonym w broń palną (bez której musi się obywać dlatego jest obywatelem)?

Dzielni chłopcy z SLD chcą z kolei zakazu sprzedaży napojów energetycznych młodzieży Po Red Bulla czy nawet Yerba Mate z dowodem osobistym? To może wymyślić tylko osoba o mentalności klawisza z zakładu psychiatrycznego. Niestety Ministerstwo Zdrowia odnosi się do tego projektu "przychylnie". Jak do każdego złego projektu...

Skoro dzielne (p)osły dwoją się i troją by uchronić nas przed śmiertelnymi niebezpieczeństwami, podpowiem im kilka pomysłów.
  • Zakaz używania widelców i noży w miejscach publicznych. Niech restauracje przejdą na pałeczki (byle nie pałki!). Oto złowrogi przykład do czego może prowadzić niewłaściwe korzystanie ze sztućców. Rząd zdecydowanie powinien nas przed tym uchronić!
  • Zakaz sprzedaży substancji trujących i psychoaktywnych (aka dopalaczy): gałki muszkatołowej, klejów, rozpuszczalników, lakierów, farb, herbaty, kawy, benzyny, olejków zawierających piołun, szałwię lekarską, tuję, wrotycz pospolity, w tym alkoholi je zawierających (absynt, wódka żołądkowa), ech alkoholu też oczywiście i w każdej postaci, w tym produktów kosmetycznych zawierających go oraz płynu do spryskiwaczy, tytoniu, tabaki, papierosów, produktów zawierających taurynę lub guaranę, rzecz jasna podtlenku azotu (gabinety dentystyczne), gazu ziemnego we wszelkich postaciach (zapalniczki!), wszelkich parafarmaceutyków zawierających niebezpieczne substancje a w tym: syropów na kaszel (słynny Tussipect) i leków przeciwbólowych. No i oczywiście środków ochrony roślin, owadobójczych, odstraszających gryzonie, nawozów sztucznych oraz wapna palonego. Jeśli chcemy by nasze dzieci były bezpieczne śmiało domagajmy się od rządu delegalizacji tych jakże niebezpiecznych środków! Czy to w porządku, że produkty te każdy może nabyć w byle sklepie i następnie nieświadomy zagrożenia spożyć? Osoby, które na specjalnym wniosku złożonym Ministerstwu Zdrowia, wykażą uzasadnioną potrzebę użycia tychże środków do celów przemysłowych, będą mogły otrzymać jednorazowy przydział pod warunkiem wpuszczenia na teren ich używania specjalnej inspekcji Sanepidu.
  • Wzywam do zorganizowanej akcji dążącej do eliminacji jakże niebezpiecznych grzybów leśnych zawierających substancje psychoaktywne i/lub trujące. Jest to lista ponad 5000 gatunków, wymienienie ich pozostawię więc stosownej ustawie. Jako przykład można podać używane przez niektórych do narkotyzowania się a rosnące w Polsce łysiczkę lancetowatą i muchomora czerwonego.
  • Również wiele odmian kaktusów i sukulentów zawiera niebezpieczne substancje odurzające. Należy zabronić ich wwozu do Polski oraz hodowli pod jakimkolwiek pretekstem. Jak ktoś chce się narkotyzować - droga wolna, niech się przeprowadzi do Meksyku!
  • Obowiązek wychodzenia z domu w kasku każdorazowo gdy obywatel ma zamiar poruszać się w obrębie 500m od budynków o wysokości powyżej jednego piętra.
  • Nakaz montowania poduszek powietrznych oraz pasów bezpieczeństwa w fotelach obrotowych. Ileż to groźnych kontuzji uniknie dzięki temu nasze społeczeństwo!
  • Obniżenie napięcia w sieci elektrycznej do 12V co pomoże uchronić setki osób przed groźnymi w skutkach porażeniami elektrycznymi. Wszelkie działania związane z siecią elektryczną powyżej 12V powinny wymagać certyfikatu państwowego potwierdzonego egzaminem wykonywanym przez Ministerstwo Wysokich Napięć.
uff... dość żartów, jeszcze (p)osły wezmą je na poważnie...
Czy myślicie Państwo, że to szaleństwo? A czy nie jest szaleństwem zmuszanie dorosłych ludzi (dla ich dobra ma się rozumieć) do przypinania się pasami we własnym samochodzie? A kto jest temu winien? Każdy. Każdy kto choć raz powiedział na głos, że warto poświęcić małą odrobinę wolności na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Pij mleko, zostaniesz socjalistą

Jednym z najwyraźniejszych wspomnień ze szkoły podstawowej, do której uczęszczałem pod koniec lat osiemdziesiątych, było kilka późnosocjalistycznych zwyczajów mających przekonać wszystkich, że "państwowe szkoły dbają o dzieci". Były to masowo wykonywane fluoryzacje zębów, kontrola czystości włosów i szklanka mleka na tzw. dużej przerwie. Później, w kolejnych latach, sądziłem że te zbiorowe obrzędy socjalistycznej religii poszły na emeryturę razem z Kiszczakiem i Rakowskim. Okazuje się, że nie do końca. Gorzej, są teraz praktykowane w całej Europie...

Jak donoszą media dwa miliony dzieci otrzyma szklankę mleka trzy razy w tygodniu. Za darmo oczywiście, które tym razem wynosi 120 milionów złotych (znając takie programy podejrzanie mało). To znaczy tyle ma dostać przemysł mleczny (uciekanie się do takich metod świadczy zdaje się o tym, że brakuje klientów), a ile wyniesie koszt obsługi urzędniczej? Pewnie drugie tyle. Ile wyniosą koszty, których nie widać, koszty brakujących pieniędzy w kieszeniach podatników, koszty demoralizacji młodego pokolenia itp. tego nie da się oszacować. Ważne, że Polska znów stanie się liderem "postępu" w Europie (podobne akcje mają także Niemcy, Francja, Wielka Brytania). A ja nie będę mógł przez kilka dni po napisaniu tej notki wypić mleka bo będzie mi się przypominać ta P-A-S-K-U-D-N-A, gęsta, ciepła i pełna kożuchów ciecz serwowana niegdyś dzieciom przez komunistyczne kucharki, którą w wyniku nieporozumienia nazywano mlekiem. Gdyby nie to, że wypiłem to może ze dwa-trzy razy w życiu, w pozostałych sytuacjach wylewając, oddając komuś innemu lub całkowicie unikając, to mógłbym zostać zniechęcony do picia mleka na całe życie. Nawiasem mówiąc, może właśnie z tego wynika tak duża popularność antymlecznych akcji w internecie. Jak to się mówi: daj socjalistom Saharę, a po paru latach zabraknie piasku. Równie dobre jest: pozwól im karmić dzieci mlekiem, a zniechęcisz je do niego na całe życie :-).

Czy ktoś z Czytelników nadal ma jakieś wątpliwości sądząc że ta akcja jest co najmniej nieszkodliwa, ma sens i jest ogólnie ok? Podam więc jeszcze kilka argumentów:
- primo - to co jest dane za darmo ma dla obdarowanego zerową wartość, nikt nie będzie mieć za grosz szacunku wobec tych produktów - dzieci będą je wyrzucać, marnować, obsługa programu podobnie.
- secundo - kto wie czy mleczarnie nie wypchną w ten sposób najgorszego towaru aby się go pozbyć. Mając pewnego kupca, który nie pyta się o jakość, chyba każdy próbowałby tak zrobić. Myślę, że mając dziecko w wieku szkolnym zakazałbym mu korzystania z tej akcji.
- tertio - takie akcje zaburzają rynek sprzedaży mleka, mając nagle większy popyt mleczarnie zapewne podniosą ceny mleka w sklepach (chociaż mogą też dostosować produkcję do wymogów programu, to z kolei spowoduje zaburzenia gdy program kiedyś zostanie zlikwidowany - mleczarnie będą bankrutować)
- quatro - najważniejsze - nie jest sprawą rządu dbanie o dobro jakiegokolwiek dziecka. Dzieci należą do rodziców a nie do rządu. Trzeba to tym biurokratom nieustannie przypominać. Rodzice mają prawo wychować dzieci po swojemu, na przykład nie dając mu w ogóle mleka. Nie jest też sprawą rządu zabieranie pieniędzy podatnikom w celu dbania o czyjekolwiek dobro, nie ważne dzieci, czy dorosłych. O swoje dobro każdy zadba sam, o ile tylko biurokraci nie będą przeszkadzać. Dbaniem o dobro dzieci ubogich mogą zadbać prywatne organizacje charytatywne. Przykład: darmowe obiady fundowane przez Caritas, czy akcja Pajacyk. Osobiście nie wierzę w akcje internetowe typu "pij mleko będziesz kaleką", które nie mają wg mnie żadnego uzasadnienia merytorycznego, ale nie jest też jednoznacznie udowodnione, że mleko jest niezbędnym składnikiem pożywienia, a przecież każdy powinien mieć wybór w wolnym kraju. Wolny rynek polega na tym, że ludzie kierują się różnymi przesłaniami. Dzięki temu mamy różnorodność i konkurencję między różnymi poglądami. Kto chce to pije, kto nie chce nie pije i zobaczymy za wiele lat kto miał rację. W imieniu dzieci, wyboru dokonują rodzice. A tymczasem rządowe programy, choć na szczęście nieobowiązkowe, są propagandą mającą na celu sprawienie, że wszystkie dzieci będą piły mleko. Rodziców już nikt o zdanie nie pyta, oni mają tylko za to płacić w postaci podatków. Socjalizm znów jest na drodze rozwoju (swojego rzecz jasna)...

Nie dajmy sobie wmówić, że złe jest dobre tylko ze względu na niemerytoryczne argumenty mające nas rzekomo chwytać za serce ("dobro głodujących dzieci"). Zadaniem rządu nie jest karmienie dzieci, bo jeśli to zacznie robić, to prędzej czy później wszystkie dzieci będą głodować, a dobra takie jak mleko będą na kartki. Rząd NIGDY nie zrobi tego lepiej, taniej, czy sprawniej niż osoby prywatne. Pieniądze, które na ten cel zabiera podatnikom spowodują, że niejedno dziecko dostanie w domu gorszy posiłek ponieważ przytłoczonych podatkami rodziców nie będzie stać na lepszy. To jest to czego nie widać. Widać rzekome poświęcenie rządu i firm mleczarskich. Nie widać kosztów. Warto myśleć o tym, czego nie widać.

Zadaniem szkoły natomiast jest uczyć dzieci myśleć. Przy pomocy rozumu, a nie tanich, mających wywoływać puste emocje, zabiegów. Takie akcje uczą dzieci samych złych rzeczy i powinny odejść na śmietnik historii razem z Gomułką, planem sześcioletnim i kartkami na mięso. To produkt z tamtej epoki.

PS. O czym ja w ogóle piszę? Jakie mleko? Przecież polski rząd ma rozdawać dzieciom laptopy. To jest znacznie grubsza sprawa niż jakieś tam mleko... Tyle, że mając w pamięci ile powstało w Polsce autostrad w ostatnich latach i ile zostało z obietnic obniżki podatków, to nie powinniśmy rozważać tego specjalnie poważnie. Będzie z tym zapewne tak, jak to typowo u socjalistów się dzieje tj. jak z dowcipu z Radia Erewań: będą nie dawać, tylko wypożyczać, nie laptopy tylko podkładki pod myszkę, i nie szkoła dzieciom, tylko to one szkole wyposażą pracownie...