poniedziałek, 8 września 2014

Jeśli nie państwowe...

... to drogie albo niedostępne. Taki mit przyswoiła sobie duża część społeczeństwa i mocno w niego wierzy. Sądzi, że prywatne parki, lasy, ulice, place czy stadiony oznaczają automatycznie bardzo drogie bądź niedostępne miejsca. Mit ten twierdzi uparcie, że tylko wspólna własność daje możliwość masowego korzystania z kultury, rozrywki czy komunikacji. A tymczasem wystarczy się rozejrzeć: brudne lasy, zaniedbane ulice czy nudne jak flaki z olejem instytucje masowej rozrywki to typowy dorobek państwa. Gorzej - wiele z nich, choć finansowanych z dość wysokich przecież podatków, jest odpłatna. Cokolwiek, co nie jest mierne i beznadziejne, a przynajmniej średnie, jest obwarowane kosztami za wstęp co już samo z siebie przeczy przytoczonemu wcześniej mitowi mówiącemu że państwowa własność jest darmowa i dla każdego. A prywatne? Cóż, bywa bardzo drogie, ale przynajmniej nikt cię nie zmusza do finansowania np. kosztownego parku rozrywki, prywatnego stadionu czy kościoła. Nie podoba ci się cena lub niedostępność, to wybierasz inny obiekt, których multum tworzą głodni sukcesu wstrętni kapitaliści. Nawet w obecnych warunkach dominacji państwowej gospodarki na tym polu! Dowody? Przedstawię je na przykładach, bo nic lepiej nie zademonstruje co mam na myśli (przy czym państwowe antyprzykłady już opisywałem: tutaj i tutaj). Wybaczcie że w ten sposób reklamuję konkretne miejsca, nie mam w tym żadnego prywatnego interesu, są one po prostu fenomenem w tym smutnym kraju i zasługują na poparcie.

1. Ogrody Kapias w Goczałkowicach-Zdroju. To doprawdy magiczne miejsce. Wspaniałe, podzielone na wiele różnych stylów ogrody powalają na kolana rozmachem, pięknem i fantazją. Można zwiedzić tam typowy ogród angielski, francuski, japoński, zgubić się w labiryncie z żywopłotu czy odwiedzić bambusowy las lub chatkę hobbita. Można odpocząć w jakimś zacisznym kątku, albo wprost przeciwnie - poświęcić kilka godzin na dokładne zwiedzanie. A wszystko całkowicie ZA DARMO! Koszty utrzymania hektarów fantazyjnej przyrody są zapewne niebagatelne, ale prywatnej firmie opłaca się je ponosić tylko po to by część zwiedzających dokonała zakupów w jej centrum ogrodniczym.Ale jeśli nie chcecie to nie musicie do niego wchodzić - macie full kapitalistyczny, piękny park całkowicie za darmo. No normalnie Marks się w grobie przewraca.

2. Park i okolice firmy pszczelarskiej Sądecki Bartnik w Stróżach. Kolejny klimatyczny park, choć nie tak rozległy jak poprzedni, stanowiący za to kombinację agroturystycznej farmy z muzeum pszczelarstwa. Warto pojechać tam z dzieckiem, by mogło zobaczyć niesamowite ule z wielką barcią milenijną na czele, pobawić się w parku, w niektóre dni także zwiedzić muzea: interaktywne pokazujące pracę ula i życie pszczół oraz drugie - historyczne a także zerknąć do gospodarstwa z kozami, osiołkami i końmi. Cały teren jest otwarty i czy muszę dodawać że darmowy? Jedynym zyskiem prywaciarza jest reklama produkowanych miodów. Tylko za przejazd osiołkiem trzeba zapłacić niewygórowaną opłatę. A po wszystkim można zjeść obiad w przytulnej karczmie bądź dokonać zakupów w dobrze zaopatrzonym sklepiku firmowym (wiadomo - już nie za darmo). No po prostu lodzio-miodzio.

3. Pijalnie wody mineralnej. Miłośników źródełek i mocno zmineralizowanej wody zachęcam do odwiedzenia dwóch pijalni: pijalni Cechini w Muszynie oraz pijalni artystycznej w Piwnicznej-Zdroju. Obie należą do prywatnych przedsiębiorstw zajmujących się rozlewaniem wody mineralnej do masowej sprzedaży (Muszynianka i Piwniczanka). Same pijalnie są jednak całkowicie darmowe a ich właściciele zainwestowali spore pieniądze w to aby piło nam się komfortowo i w ładnych, że tak powiem, okolicznościach przyrody. W Piwnicznej, rozlewnia zbudowała nawet piękny kawałek parku zdrojowego i niezły plac zabaw. Gorąco polecam!

Może komuś się wydaje, że to są oczywiste przypadki? Że nie ma w tym nic dziwnego? Że co to za wielkie halo, że ktoś udostępnia za darmo wodę, która sama tryska z ziemi albo zarabia na reklamie? Nic bardziej mylnego. Bo tymczasem państwo, tak, to samo które zabiera nam ponad połowę tego co wypracowujemy i jest tworem niekomercyjnym, ma duże problemy z dotrzymaniem kroku prywaciarzom, którzy na LEPSZYCH i DARMOWYCH usługach jeszcze ZARABIAJĄ. Dla porównania:

a) Ogród Botaniczny w Zabrzu. Miejsce ładne i w sam raz na spacer jednak zaraz, zaraz ... dlaczego jest odpłatne? Czy już nie zapłaciłem za tą usługę płacąc podatek dochodowy? I chociaż lubię ten obiekt i jak najbardziej można w nim odpocząć, to ma się NIJAK do ogrodów Kapias. Większość ogrodu to słabo utrzymane trawniki, równe jak od linijki kwadraty kwiatów i krzaki, być może egzotycznych roślin, których tabliczki informacyjne dawno jednak zardzewiały. Porównanie z Kapias jak Trabanta i Mercedesa. Cóż, obydwa jeżdżą.
Trochę lepiej wypada Miejska Palmiarnia w Gliwicach, ale niestety ta również jest płatna. Nie zapłaciłem za nią płacąc VAT w sklepie?
Jedyne co wyróżnię z tego typu obiektów to Park Śląski w Chorzowie, który ma kilka ciekawych przestrzeni takich jak rosarium czy ogród japoński (ale reszta jest ściśle komercyjna, wesołe miasteczko bardzo drogie, a zoo, cóż bardzo słabe) oraz nowiutkie Ogrody Zmysłów w Muszynie, które są bardzo ładne i darmowe, ale nadal daleko im do ogrodów Kapias. W dodatku mała miejscowość musiała się zapewne konkretnie zadłużyć by obiekt ten zbudować - jak wszystko co budowane ze środków unijnych.

b) Pijalnie wód mineralnych. No właśnie. Darmowa woda wytryskająca sama z ziemi i bogate kurorty zarabiające na turystach - powinno to skutkować powstaniem wielu pięknych darmowych pijalni. Niestety, darmowe to one były jakieś 10-15 lat temu. Potem nadeszła fala "postępu" i obecnie miejscowości takie jak: Krynica-Zdrój, Polanica-Zdrój, Kudowa-Zdrój, Lądek-Zdrój, czy nawet mała i biedna Wysowa-Zdrój, wszystkie trzepią kasę na kubkach z wodą. Czy aby nie zapłaciłem już za tę wodę płacąc opłatę klimatyczną?
Oczywiście zwykle płatne są tylko główne pijalnie (niektóre za sam wstęp a nie tylko za wodę!), a do użytku darmowego mamy źródełka na świeżym powietrzu - parkowe. Najczęściej są to jednak tylko brudne i zardzewiałe krany wbite w kamień. Często obok nie ma nawet ławki!


PS. Pominąłem zapewne wiele ciekawych miejsc, nie da się napisać o wszystkim. Warto na przykład wpaść na wycieczkę do Browarów Tyskich czy Browaru Żywiec (obie oczywiście darmowe). A o "inwestycjach" unijnych oraz o najbardziej beznadziejnym z polskich kurortów Krynicy-Zdrój warto będzie napisać osobne artykuły.

niedziela, 4 maja 2014

Ostateczna kompromitacja Tuska

Polityka to sztuka pustych obietnic i manipulacji. Rzadko jednak zdarza się, by polityk przyznawał się do nich otwarcie i ostentacyjnie. A jeśli przy okazji przyznaje się oficjalnie do istotnej zmiany frontu ideologicznego to można mówić o zdarzeniu niemal symbolicznym...
W 2007 roku Platforma Obywatelska wygrała wybory, jako pierwsza partia w historii wyborów demokratycznych w tym kraju, pod hasłem obniżki podatków oraz deregulacji i odbiurokratyzowania gospodarki. Można było więc sądzić, że społeczeństwo dało jako takie przyzwolenie, jeśli nie na radykalne, to przynajmniej na częściowe reformy i że są one tylko kwestią czasu. Dlatego wiele osób wiązało pewne nadzieje z tą formacją i oczekiwało realizacji choć części bogatej listy obietnic takich jak dajmy na to likwidacji abonamentu RTV, obowiązku meldunkowego czy pozwoleń na budowę. Dość szybko jednak okazało się, że były to płonne nadzieje. Już w latach 2008-2009 mogliśmy obserwować jak ekipa rządząca maskuje kolejne podwyżki podatków polowaniami na czarownice a to związane z hazardem, a to dopalaczami. Wielu wyborców już wtedy przejrzało na oczy. Potem było jednak tylko gorzej... Próby cenzury internetu, podwyżka VATu, składki rentowej, skok na kasę OFE, czy oskładkowanie umów cywilnoprawnych to tylko niektóre z licznych sposobów w jaki PO dotrzymywało swoich obietnic wyborczych. Mimo tego partia ta wygrała kolejne wybory w 2011 roku gdyż wiele osób dało się nabrać na sprytnie nakręcaną rywalizację PO-PIS i postanowiło dać manipulantom kolejną szansę. Ale prawdziwej natury nie można bez końca oszukiwać, a szydło zawsze prędzej czy później wyjdzie z worka. I tak najpierw w zeszłym roku Donald Tusk przyznał, że jest "trochę socjaldemokratą" a teraz:
"Dziś mogę przepraszać za to, że będąc w opozycji, domagałem się niskich podatków."
i dalej "Polacy nie usłyszą ode mnie "tak, będą niższe podatki", ale będziemy dbać, żeby poziom usług coraz wyższy".

Krótko mówiąc - nie dość, że facet przyznaje się do tego iż przez 7 lat nie realizował obietnic wyborczych idąc im pod prąd, ale dodatkowo że jego poglądy zmieniły się o 180 stopni a wcześniejsze były błędem.

Nie interesuje mnie czy premier tym zagraniem kokietuje jakąś kolejną grupę, której poglądy odczytał z badań sondażowych, czy jego samokrytyka jest szczera i faktycznie nawrócił się na jedynie słuszną drogę socjalizmu. Każdy człowiek honorowy po takim wyznaniu złożyłby urząd i wycofał z polityki (a wraz z nim powinno to zrobić całe otoczenie jego popleczników i potakiwaczy), ale biorąc pod uwagę, że oczekiwanie honoru po polityku to rzecz niepodobna, pozostaje mi jedynie ogłosić, że od tej pory mam prawo oficjalnie nazywać Donalda Tuska socjalistą i w epitecie tym nie będzie ani cienia przesady ni jakiejkolwiek złośliwości. Ten człowiek dziś sam postawił się po "ciemnej stronie mocy".