niedziela, 27 lutego 2011

Jaki minister taka kultura, czyli: Zdrojewski wypierdalaj

Uwaga, czytelnicy wrażliwi na wulgaryzmy - patrz *

Zawsze trochę boli mnie, gdy rząd wydaje pieniądze zabrane mi przemocą pod postacią podatków. Pół biedy, kiedy są to cele, które można mniej lub bardziej zaakceptować. Kiedy jednak rząd zaczyna wydawać pieniądze na debilizmy, to stopień mojej agresji znacznie rośnie. 
Oto Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wsparło dofinansowaniem projekt, w ramach którego pewna pseudoartystka wyhaftowała kilkanaście napisów z miejskich murów, w tym takich jak "zimo wypierdalaj", i następnie w dużych miastach Polski zawiesiła billboardy ze zdjęciami. Gdyby ktoś sfinansował taki projekt prywatnie, to pewnie jeden by się obraził, inny uśmiechnął, a ja pewnie wzruszyłbym ramionami - fakt, że na murach miast jest wiele wulgaryzmów nie jest specjalnie odkrywczy - są tam od wielu lat i nadal będą. Jednak nie do końca rozumiem skąd Bogdanowi Zdrojewskiemu przyszło do głowy, że ja i kilkadziesiąt milionów innych podatników zechcemy sfinansować ich haftowanie i publiczne fotografowanie? Może trzeba zlikwidować Ministerstwo Kultury, wszak przez stulecia w Polsce nie było takiego ministerstwa a kultura nie upadła? Teraz jest ministerstwo i jak widać kultura nie ma się zbyt dobrze... A może cała ta akcja wspiera jakoś Dziedzictwo Narodowe? Smutne to byłoby gdybyśmy mieli tylko takie dziedzictwo, gdyby nawet jednak tak właśnie było, to wolałbym żeby rząd je ukrywał a nie promował.

A już na pewno, trzeba co najmniej zrewidować budżet tego ministerstwa. To nie pierwsza tego typu wpadka, wcześniej ministerstwo sfinansowało komiks o Chopinie pełen wulgaryzmów i bardzo łagodnie mówiąc... kontrowersyjny w treści. Najwyraźniej min. Zdrojewski ma do dyspozycji za dużo ukradzionych nam pieniędzy i nie wie na co je wydać (boje się sugerować, że może być inaczej i on naprawdę może uznawać to za promocję kultury!). W jego przypadku sprawdza się stara prawda: jeśli nawet biurokracja nie ma nic pożytecznego do roboty to i tak coś sobie wymyśli tylko po to aby uzasadnić swoje istnienie. A jak już musisz przepuszczać miliony naszych złotówek chamie jeden, to zacznij chociaż od porządnego finansowania Wawelu i innych faktycznych obiektów Dziedzictwa Narodowego...

Wnioski z całości wysnuwają się same. Skoro akcję tę finansuje (a więc i popiera) Ministerstwo Kultury, to można domniemywać, że sformułowania takie jak "zimo wypierdalaj""niech żyje Wisła będzie kogo jebać" czy "oddać ławki kurwy" stanowią obecnie normalny i uprawniony sposób komunikacji publicznej. Tak więc minister nie powinien się obrazić jeśli krótko, rzeczowo i konkretnie przedstawię mu co myślę o tej sprawie: Bogdan... wypierdalaj!

PS. * Czytelników wrażliwych na wulgaryzmy przepraszam; jednak to nie ja zacząłem - to minister. Oczywiście nie jestem aż tak pruderyjny by udawać, że brzydkie słowa nie istnieją, bać się ich, czy specjalnie bulwersować nimi. Jednak nasza cywilizacja oprócz innych nowinek wynalazła m.in. kulturę (także tę, której nie ma Minister Kultury), a zwyczajem ludzi kulturalnych jest nie używać tzw. łaciny publicznie lub wygwiazdkowywać ją. Skoro jednak pseudoartystyczne plakaty z wulgaryzmami wiszą sobie teraz w miejscach publicznych niewygwiazdkowane i są sponsorowane przez panującą nam władzę to chyba i ja mogę ich używać. No bo: a co Zdrojewski może, a ja to nie? :-)

niedziela, 20 lutego 2011

Znaczenie pojęć

Pewne pojęcia można łatwo zawłaszczyć i odwrócić ich znaczenie. Współcześnie na świadomość mas największe oddziaływanie mają niestety neosocjaliści, którzy ideowo opanowali media (nawet jeśli nie bezpośrednio). Przykładem wykrzywionego przez nich pojęcia jest gospodarka wolnorynkowa i przedstawiana przez nich jako alternatywna gospodarka tzw. społeczna. Wedle ich twierdzenia wolny rynek to coś złego i z definicji podejrzanego, co powinno być objęte jak najszerszą regulacją przez rządy (ci łagodniejsi, którzy na szczęście obecnie dominują postulują co najwyżej żeby w ograniczonym zakresie istniał on w niektórych dziedzinach gospodarki: np. sprzedaż basenów ogrodowych - ok, ale już zdrowie czy edukacja - nigdy w życiu). Twierdzą, że gospodarka wolnorynkowa opiera się wyłącznie na egoizmie a ludzie działający wedle jej zasad kierują się jedynie rządzą zdobycia jak największej ilości pieniędzy. Na wolnym rynku ważny jest pieniądz a nie człowiek - powiadają. I lud to kupuje. Nic nie rozumiejąc, że to kłamstwo i w dodatku działające na jego szkodę.

W rzeczywistości socjalizm chociaż głoszony jako system nakierowany na człowieka nie stawia go na piedestale jako podmiot. Wprost przeciwnie. Prędzej czy później kończy się myślenie w kategoriach ludzi, obywateli, jednostek a zaczyna myślenie o grupach interesu, zarządzanie masami i socjotechnika, a działania przestają być racjonalne, a zaczynają podszyte podejrzanymi ideologiami. Koniec końców dochodzi zwykle do masowego krzywdzenia całych grup społecznych w imię "walki klas", "solidarności społecznej", "likwidacji wykluczenia" czy innych wytrychów ideologicznych.

Natomiast wolny rynek to coś innego niż się neosocjalistom wydaje. W rzeczywistości, to świat w którym pozwala się jednostkom samym wybierać swoje priorytety. Dla jednego człowieka priorytetem jest zdobycie jak największej ilości pieniędzy podczas gdy dla drugiego będzie nim realizowanie swoich pasji i zainteresowań. Dla kogoś innego może to być podróżowanie, rodzina, religia, cokolwiek innego. Ludzie mogą również mieszać wiele celów lub zmieniać je czasowo. Natomiast nie jest tak, że jeśli pozwolimy im wybrać, to wszyscy będą chcieli zostać Midasami i zmieniać wszystko co dotkną w złoto. Zapewniam neosocjalistów, że na świecie jest dość osób rozsądnych na tyle by wiedzieć, że wtedy umrą z głodu. Mamy prawo potępiać dążenie w życiu wyłącznie do wzbogacenia się jako niewłaściwej i nie do końca etycznej drogi, ale nie mamy prawa zabraniać jej ani narzucać jednostce innej...

Można to prosto wyjaśnić na przykładzie. Tak prosto, że to zaskakujące iż nie ma takich przykładów w mediach (co dowodzi tezy postawionej na początku wpisu). Kowalski i Iksiński mogą mieć inne priorytety. Kowalski może gonić za pieniędzmi i produkować pewne przedmioty na sprzedaż podczas gdy dla Iksińskiego pasją życiową będzie kolekcjonowanie tych przedmiotów. Wolny rynek polega na tym, że pozwala się obydwu mieć właśnie takie priorytety (i każdemu innemu także pozwala się na ustawienie sobie dowolnych celów i realizowanie ich tak długo jak długo nie krzywdzą innych) oraz działać zgodnie z nimi. Kowalski sprzeda wtedy Iksińskiemu przedmiot i nikomu nic do tego. Rząd nie będzie opodatkowywać ich transakcji, regulować jej przepisami, zabraniać ani zniechęcać obydwu do jej zawarcia. Obydwaj zyskają na tej transakcji właśnie dlatego, że obydwaj wyżej cenią sobie coś innego: Kowalski pieniądze, Iksiński przedmiot. To neosocjalistom nie mieści się w głowach: wolna transakcja, na której obie strony zyskują. Według ich wierzeń, transakcje na wolnym rynku to w najlepszym razie gra o sumie zerowej, a w gorszym - wyzysk jednej strony przez drugą. I stając w obronie rzekomo wyzyskiwanej strony blokują całą transakcję krzywdząc zwykle obie strony...

Wolny rynek to faktyczne a nie deklaratywne postawienie w roli podmiotu jednostki - człowieka jako najważniejszej części gospodarki i ekosystemu społecznego. Umożliwienie mu swobodnego wyboru priorytetów oraz swobodnej interakcji z innymi wolnymi jednostkami. To wreszcie brak ciągłej kontroli i nadzoru oraz ufanie w zdrowy rozsądek (i odpowiedzialność) jednostek. Nie rozumiem, czemu ta prosta prawda nie może przebić się do mediów...