wtorek, 31 sierpnia 2010

Giełda i poker

Dziś o dwóch sposobach zarabiania pieniędzy. Czy czymś się różnią? Jeśli tak, to czym?

Z wielu sposobów zarabiania/tracenia pieniędzy jakie podejmują ludzie, do gry na giełdzie jednym z najbardziej podobnych jest gra w pokera. Podobieństwa są uderzające, ale na pozór nieoczywiste i zapewne wiele osób ostro zaprotestuje w tym momencie mówiąc "Poker to hazard, a ja na giełdzie INWESTUJĘ!". Ktoś inny za to powie "Już dawno mówiłem, że ta cała giełda to hazard niczym nie różniący się od ruletki". Co prawda zgodzę się, że niektórzy na giełdzie inwestują, lecz dotyczy to raczej wyłącznie instytucji i osób o bardzo zasobnych portfelach oraz dysponujących wiedzą niedostępną dla szaraków. Pozostali grają nawet jak im się wydaje inaczej. Natomiast gra to nie to samo co hazard!!! Hazard to obstawianie bez próby uzyskania przewagi, gra to działanie według zasad przynoszących statystycznie w długim okresie dodatnią wartość oczekiwaną. Choć oczywiście grę można przegrać, jeśli inni gracze zagrają w nią lepiej (lepiej stosują się do zasad), to o porażce/zwycięstwie w długim okresie czasu decydują nasze umiejętności. O ile faktycznie gramy a nie obstawiamy...

Czym dokładnie różni się granie od obstawiania i inwestowania? Może wyjaśnię to na przykładach.
  • Inwestor to osoba, która liczy na dywidendę otrzymywaną z tytułu posiadania akcji lub zysk z tytułu współwłasności dowolnej innej firmy nie będącej spółką akcyjną.- Inwestor to osoba nabywająca nieruchomość w celu zarabiania na jej wynajmie.
  • Gracz to osoba grająca w szachy, scrabble, zazwyczaj w brydża (sportowego!) i część innych gier karcianych, w których czynnik szczęścia jest minimalny.
  • Gracz to osoba nabywająca nieruchomości, obligacje, walutę, złoto, akcje czy inne papiery wartościowe w celu sprzedania ich po wyższej cenie (w dowolnym terminie!). Nawet jeśli w 100% trzyma się zasad analizy fundamentalnej i kupuje na 20 lat - jest to gracz, czyli osoba, która dzięki wykorzystaniu pewnych zasad mających przynieść jej powodzenie chce kupić taniej a sprzedać drożej. Czym jest to, co nabywa jest dla niego bez znaczenia.
  • Hazardzista to osoba kupująca dowolne aktywa wymienione wcześniej w sposób czysto przypadkowy, bez planu lub na podstawie bardzo wątpliwych przesłanek (polecenie kolegi, czy opinia na forum).
  • Gracz to osoba grająca w pokera uwzględniająca rachunek prawdopodobieństwa, psychologię oraz zasady zarządzania kapitałem. Taka osoba w krótkim terminie czasem przegrywa gry (czynnik losowy) lecz w długim terminie zazwyczaj zwiększa swój stan posiadania.
  • Hazardzista to osoba grająca w pokera, która liczy wyłącznie na łut szczęścia. Wchodząc do gry z najczęściej przypadkowymi kartami czasem wygrywa lecz w dłuższym terminie bankrutuje.
  • Hazardzista to osoba grająca w gry zawierające w sobie wyłącznie czynnik losowy: ruletkę, totolotka itp. Tak: pozornie niegroźny totolotek to najpopularniejszy hazard na świecie. Ponieważ w totolotku decyduje WYŁĄCZNIE przypadek, to nie sposób w niego grać - można uprawiać tylko hazard. (przypadek nie decyduje wyłącznie gdy gra jest ustawiona, ale to jeszcze gorzej - mamy pewność porażki).
Tak więc gra to zupełnie inny sposób zarabiania/tracenia pieniędzy niż hazard, czyli obstawianie i jeszcze  inny niż inwestowanie. Mimo to nieporozumienia w tej kwestii są częste. Teraz wracam do obiecanego porównania pokera i gry na giełdzie. Przy okazji każdego punktu spróbuję ocenić, czy łatwiej jest grać na giełdzie, czy w pokera.
  • W pokerze podobnie jak i na giełdzie istnieje spory nieprzewidywalny czynnik wpływający na wyniki. Wydaje się, że w pokerze nawet większy, gdyż karty rozdawane są losowo, a na ceny akcji wpływa zachowanie konkretnych ludzi: kupujących i sprzedających. Jednak w praktyce lepiej jest przyjąć inaczej. Pokerem bezwzględnie rządzi twarde prawo rachunku prawdopodobieństwa. Jeśli obliczysz, że masz 60% szans na zwycięstwo, to tak naprawdę jest i wykonując tą samą próbę bardzo dużą liczbę razy - wygrasz 60% rozdań. Na giełdzie takiej pewności nigdy nie masz. Wszelkie zasady głoszące, że coś sprawdza się w x% oparte są nie na matematycznych dowodach jak w pokerze, lecz na badaniu danych historycznych. Musisz więc ufać, że w przyszłości giełda będzie zachowywać się podobnie jak podczas badań, a to nie jest prawdą. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają i giełdy też się zmieniają. Dochodzą nowe branże, nowe sposoby inwestowania, nowe możliwości techniczne, zmienia się nastawienie psychiczne ludzi do giełdy, sytuacja ekonomiczna, polityczna itp. Na giełdzie nic nigdy nie jest takie samo. W pokerze jeśli zasada się nie sprawdziła, to wiesz, że było to tylko tu i teraz, nastepny raz znów powinieneś ją zastosować. Na giełdzie zasady to tylko zbiór mglistych przesłanek, niezależnie od tego czy używasz analizy technicznej czy fundamentalnej, czy czegokolwiek innego. Nie znaczy to oczywiście, że giełda to przypadkowe ruchy cen - na giełdach występują często długotrwałe i wyraźne trendy, a wiele zasad AF czy AT często sprawdza się. Wiele z tych zasad działa ze sporym prawdopodobieństwem (a jedynie nie można ustalić go jednoznacznie i może ono podlegać zmianom). Można więc postawić wniosek: gra w pokera jest łatwiejsza i bardziej przewidywalna niż giełda lecz obydwie można próbować przewidywać.
  • Zarówno w pokerze jak i na giełdzie odpowiednie zarządzanie kapitałem to być albo nie być gracza. W pokerze do stołu nie powinno się nigdy zasiadać z sumą większą niż 5-10% kapitału, a do turniejów wieloosobowych (>100) nie powinno się przystępować za wpisowe > niż 1% kapitału. Przyjmując taką regułę ma się przy stole swobodę gry i odwagę w momencie otrzymania dobrej karty. Dla przykładu w odmianie Texas Holdem otrzymanie do ręki dwóch asów daje około 80% szans na zwycięstwo z jednym przeciwnikiem niezależnie od tego jakie karty dostał. Śmiało można więc grać o dużą pulę. Nawet o wszystko co ma się w danym momencie przy stole, bowiem na 5 takich gier raz tylko przegramy, a 4 razy podwoimy to co mamy. A to co mamy przy stole, to przecież tylko 5-10% kapitału. Ale gdybyśmy przystępowali do gry z całym naszym kapitałem, to mielibyśmy 20% szans na ... całkowite bankructwo. Podobnie jest na giełdzie. W konkretnej transakcji musimy ryzykować co najwyżej niewielką część kapitału. Dzięki zastosowaniu zleceń stop loss możemy wchodzić za większą sumę wiedząc, że ryzykujemy tylko tym, co stracimy na zleceniu SL. Ale uwaga: czasem SL to tylko nasze pobożne życzenie - na mało płynnych spółkach możemy stracić dużo więcej niż wartość SL. Dlatego grając na takich spółkach zawsze należy używać tylko małego procentu kapitału. Wniosek: odpowiednie zarządzanie kapitałem jest tak samo ważne na giełdzie jak i w pokerze. Bez przeanalizowania tej tematyki prędzej czy później każdy zbankrutuje.
  • Na giełdzie i w pokerze ważna jest samodyscyplina i konsekwencja. Gra w pokera często wygląda tak: "Dostałem dobrą kartę, powinienem z nią grać agresywnie, ale nie zrobiłem tego i wygrałem małą pulę. Następnie dostałem średnią kartę, rozwojową ale samą w sobie słabą. Przeciwnicy są ożywieni i licytują. Mówię sobie super: przebiję jeszcze żeby wygrać więcej, oni na pewno nic nie mają tylko blefują. Przeciwnik wygrywa sporą pulę dostając w ostatniej chwili szczęśliwą kartę. No ja mu teraz pokażę, na pewno też będę mieć szczęście. Licytuję słabe karty, przebijam jakby nie było jutra, ale przeciwnik znów wygrywa. Ojej, chyba mam pecha, muszę grać mniej agresywnie. Dostaję super kartę-marzenie, ale gram pasywanie bo boję się pecha. Nie podbijam stawki, więc wszyscy przeciwnicy wchodzą do gry. Jeden z nich dostaje dobre karty i wygrywa. Gdybym przebijał pewnie by spasował...". Brak konsekwencji i ciągłe zmienianie stylu gry szybko przynoszą klęskę i zmieniają pokera w hazard. Na giełdzie jest podobnie. Jeśli przyjąłeś pewne zasady i wiesz że są dobrze przemyślane, zweryfikowane tak czy inaczej i powinny przynieść ci sukces, to nie przestawaj ich używać po kilku niepowodzeniach. Rób konsekwentnie swoje a w dłuższym okresie odniesiesz zysk. Oczywiście po dłuższej serii wpadek warto a w zasadzie trzeba, przeanalizować nasz system, czy aby na pewno jest poprawny. Może popełniliśmy błąd w założeniach? Jednak trzeba tą analizę przeprowadzić co najmniej tak rzetelnie jak na początku i nie rezygnować z zasad jeśli po rewizji nadal okażą się poprawne. Konsekwencja w grze jest bardzo ważna. To właśnie ona wraz z odpowiednim zarządzaniem kapitałem pozwalają na wyeliminowanie z wyników czynnika losowego. Zarządzanie kapitałem pozwala przetrwać długie, przypadkowe serie złych wyników (pamiętacie Rosencrantza i Guildensterna i ich rzuty monetą?), a konsekwencja pozwoli na odniesienie zysków w długim terminie, gdy statystyka zacznie dążyć do wartości oczekiwanej. Wniosek: konsekwencja i dyscyplina to podstawa każdej gry,tak samo giełdowej jak i pokera.
  • Opanowanie emocji. To pewnie wszystkim kojarzy się z tzw. pokerową twarzą. Nieokazywanie emocji w grze w pokera na żywo ma oczywiście znaczenie, bo okazywane emocje dają przeciwnikom wskazówki. Jednak w rzeczywistości jest to kwestia marginalna, a w szczególności mało istotna przy grze przez internet. Chodzi natomiast o coś innego. Mianowicie o grę wyłącznie przy pomocy logiki i przyjętych wcześniej zasad, a nie pod wpływem emocji. Gra pod ich wpływem kończy się zazwyczaj stratami ponieważ jest przypadkowa i pełna złych decyzji. Zarówno w pokerze jak i na giełdzie pojawiają się trzy główne emocje: strach, chciwość i pragnienie rewanżu. Strach pojawia się zazwyczaj po dotkliwych stratach (np. po bessie na giełdzie) i powoduje, że gracz który już przetrwał złośliwości losu nie wygra tyle ile powinien gdy szczęście zacznie mu sprzyjać a zasady gry zaczną przynosić profity. Pokerzysta zagra za zbyt małą stawkę lub spasuje, a gracz giełdowy zignoruje oczywiste sygnały do zajęcia pozycji. Niektórych strach paraliżuje zawsze gdy mają zagrać o większą kwotę. Jednak jeśli masz 1000 żetonów i zawsze będziesz wchodzić do gry wyłącznie gdy w puli jest mniej niż 50 żetonów, to wyraźna poprawa twojego stanu posiadania będzie trwać wieki nawet przy dobrej grze. Przy odpowiedniej karcie można wejść do puli z 500 żetonami lub nawet 1000 - nie należy się tego bać. Drugą z emocji jest chciwość. Gdy widzimy sporą pulę, to chcemy wejść do gry z kompletnie przypadkową kartą licząc na szczęście. Nieważne, że szanse na wygranie są nikłe i że nie opłaca nam się ryzykować - gramy na siłę, bo przed chwilą wygraliśmy kilka niezłych pul i czujemy, że karta nam sprzyja. Takie metafizyczne wyjaśnienie wygranych sprzyja... bankructwu, bo to że karta nam sprzyjała nie ma żadnego związku z kolejnym, całkowicie przecież niezależnym, rozdaniem. Z kolei chęć rewanżu sprawia, że koniecznie chcemy się odegrać i gramy coraz więcej, za coraz większe stawki, w coraz gorszej formie psychicznej (strach/chciwość) i fizycznej (zmęczenie). Coraz więcej też przegrywamy. Gdy czujemy, że zaczynają nami powodować emocje - odejdźmy od gry na pewien czas, zróbmy sobie przerwę, urlop itp. Wniosek: zarówno w pokerze jak i na giełdzie tak samo ważne jest aby grać z neutralnym nastawieniem emocjonalnym - tylko wtedy odniesiemy sukces. Pamiętajmy: pokładanie nadziei, czy przywiązywanie się emocjonalne do kart/spółek to błąd - Kolejna karta jest zła? Spasuj, nie dokładaj do puli. Akcje przynoszą straty? Sprzedaj je, nie uśredniaj ceny.
  • Między pokerem, a giełdą jest jedna znacząca różnica: w pokerze walczysz z konkretnymi przeciwnikami, a na giełdzie w zasadzie nie. W zasadzie, bo teoretycznie w grze uczestniczy mnóstwo osób, jednak w praktyce nie jesteś w stanie powiedzieć kto jak gra i dlaczego. Analiza zachowań poszczególnych uczestników gry byłaby niezmiernie skomplikowana, dlatego dla uproszczenia możesz przyjąć, że grasz z niematerialnym tworem nazywanym rynkiem. Rynek to zbiorowość, statystycznie tworzą ją przeciętni ludzie, więc aby z nimi wygrać musisz być chociaż minimalnie lepszy od przeciętnej. W pokerze jest łatwiej. Wystarczy, że wyszukasz stolik z graczami słabszymi od siebie, aby móc wygrywać. Możesz być słabym graczem, daleko od przeciętnej. Jednak jeśli masz dar wyszukiwania jeszcze słabszych i odpowiednią cierpliwość aby z nimi grać, to wygrasz. W pokerze nie można unosić się dumą i mówić "z tymi płotkami nie gram" - im słabszy gracz i bardziej szasta pieniędzmi tym lepiej. Gra z lepszym od siebie nie ma sensu. Wniosek: w pokerze jest łatwiej niż na giełdzie, bo możesz próbować znaleźć słabszych od siebie, na giełdzie bezlitosny rynek karze każdego kto jest poniżej średniej.
Tym artykułem nie miałem zamiaru nikogo zachęcać do gry w pokera. Nie jest to gra dla każdego i nie każdy ma odpowiednie predyspozycje. Osobiście gram w pokera na minimalne stawki lub w darmowych turniejach z nagrodami traktując to jako trening konsekwencji, trzymania się zasad, osobowości gracza i ogólnie jako rozrywkę umysłową. Każdy gracz giełdowy powinien znaleźć sobie swoją własną arenę treningową, która wyda mu się podobna do gry rynkowej i umożliwi ćwiczenie niezbędnych umiejętności. A na zakończenie dodam, że do gry na giełdzie także nie zachęcam - nie jest to dla każdego i nie każdy ma do tego predyspozycje. Jak ze wszystkim w życiu.

sobota, 28 sierpnia 2010

Korekta socjalizmu, czyli 21 postulatów

W 30 lat po podpisaniu tzw. porozumień sierpniowych większości Polaków nadal wydaje się, że Solidarność walczyła o to żeby obalić socjalizm i wprowadzić w Polsce wolny rynek. Nie jest to do końca prawdą. O ile faktycznie część postulatów dotyczyła wolności, to jednak były to prawie wyłącznie postulaty dotyczące większej wolności słowa i względnej demokratyzacji kraju. Tzw. 21 postulatów nie dotyczyło jednak likwidacji socjalizmu ani wprowadzenia w Polsce prawdziwej wolności, w tym gospodarczej. Nic z tych rzeczy. I dlatego czas najwyższy w końcu przestać je gloryfikować i nieco odbrązowić.
Ruch Solidarności był w latach 80-tych prawdziwym masowym zrywem społeczeństwa przeciwko znienawidzonej władzy. Jednak bardzo wiele osób dołączyło do tego ruchu tylko ze względu na wspólnego wroga jakim był socjalistyczny rząd. Ile z tych osób zdawało sobie sprawę z tego, że podłącza się do ruchu robotniczego - ruchu związków zawodowych, które jeśli są czymś zainteresowane to tylko przejęciem władzy i umocnieniem swojej pozycji? Zdobyciem władzy kosztem partyjnej nomenklatury PZPR, dokonania drobnej modyfikacji socjalizmu i nadaniu sobie wygodnego ustroju państwa? Do tego smutna prawda była taka, że postulaty te pisali ludzie, którym wolność kojarzyła się wyłącznie z pełną michą przygotowaną przez onych - wszystko jedno jakich. A część z tych postulatów jest też po prostu wątpliwej jakości intelektualnej. Przyjrzymy się tym 21 "doniosłym" postulatom. Proszę jednak chwycić się mocniej oparcia fotela, żeby nie spaść ze śmiechu... Zobaczymy też, które postulaty zostały zrealizowane, które zdezaktualizowały się, a co do których lepiej żeby nigdy nie zostały spełnione - przez kogokolwiek. Tekst będzie długi. 21 postulatów to sporo - prawdziwy tasiemiec. Czy naprawdę nie mogli się skupić na 3-4 najważniejszych sprawach, ująć je ogólnie i walczyć o nie do utraty tchu?
  • Zalegalizowanie niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych. 
Ten punkt został zrealizowany. To oczywiste, że każdy powinien mieć możliwość założyć taką organizację jaką chcę i należeć do takich jakie chce. Mimo to, związki zawodowe uzyskały w naszym kraju status świętych krów. Jakie inne organizacje miałyby prawo do własnych etatów opłacanych przez właściciela prywatnego przedsiębiorstwa? Widać tutaj wyraźnie, że fakt iż Solidarność była związkiem zawodowym odcisnął piętno na naszym kraju po zwycięstwie tej organizacji.
  • Zagwarantowanie prawa do strajku. 
Jest zagwarantowane. Ale czy to sprawiedliwe, że pracownicy mogą zastrajkować, a pracodawca nie? System prawny byłby symetryczny dopiero po prawnym usankcjonowaniu lokautu.
  • Przestrzeganie zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku i publikacji.
Dość zabawne jest odniesienie do Konstytucji PRL. Solidarność chciała wywrzeć nacisk na PZPR by szanowała przez siebie uchwalone prawo? Być może, ale w tej konstytucji były także zapisy o przewodniej roli Partii i o sojuszu polsko-radzieckim itp. Oczywiście walka o wolność słowa jest jak najbardziej chwalebna i nawet taka metoda jej nie dyskwalifikuje. Jest to bez wątpienia najjaśniejsza część postulatów. Ale czy osiągnięta w 100%. Ciężko powiedzieć. Z jednej strony partie opozycyjne, nawet skrajne, swobodnie wyrażają swoje opinie, a z drugiej strony nadal funkcjonuje w polskim prawie wiele Orwellowskich myślozbrodni: obrażanie uczuć religijnych, obrażanie głowy państwa, zakaz propagowania faszyzmu i komunizmu, zakaz reklamowania niektórych produktów (legalnych) itp. Nie objęto także dekomunizacją mediów ani dziennikarzy z powodu czego nadal pracuje tam wielu byłych agentów wykrzywiających współczesny przekaz medialny. Sukces jest więc umiarkowany.
  •  Przywrócenie do poprzednich praw ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 i studentów wydalonych z uczelni za przekonania, zniesienie represji za przekonania. 
Częściowo nieaktualne. Druga część "zniesienie represji za przekonania" - patrz punkt wyżej.
  • Podanie w środkach masowego przekazu informacji o utworzeniu MKS oraz opublikowanie jego żądań. 
Solidarność szybko zrozumiała, że grunt to PR i media :)  Przywódcy strajków chcieli po prostu zostać gwiazdorami mas. I to im się w 100% udało.
  • Podjęcie realnych działań wyprowadzających kraj z kryzysu. 
I tu zaczynają się mrzonki. Postulat ogólnie słuszny i moglibyśmy powtórzyć go dziś po raz kolejny - wszak mamy kryzys ekonomiczny i to nie tylko w Polsce ale całej Europie jak i poza nią. Jednak kto, jak i dlaczego miałby wyprowadzić kraj z kryzysu - tego robotnicy z Solidarności już nie wiedzą. Żadnych pomysłów panowie? Naprawdę? Czyli my żądamy, a Oni, znaczy się, Partia niech nam dogodzą. Po tym postulacie widać wyraźnie, że Solidarność nie chciała tak naprawdę obalać władzy ani zmieniać ustroju. Chciała tylko by micha była pełna - wszystko jedno jak!
  • Wypłacenie strajkującym zarobków za strajk, jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu Centralnej Rady Związków Zawodowych (CRZZ). 
Jak ktoś strajkuje to powinien to robić na własny rachunek. Gdybym dziś był właścicielem czy zarządzającym dużym zakładem, to o takim postulacie nawet nie chciałbym dyskutować. Strajkujecie? Ok. Ale bierzecie za to odpowiedzialność i robicie to na własny rachunek. Dopiero wtedy można sprawdzić, czy strajk jest rozsądny, czy nie. Jeśli strajkujący nie chcą nawet ponieść części konsekwencji ekonomicznej, to oznacza że strajk nie jest dla nich aż tak ważny - a jest to zwykłe warcholstwo.
  • Podniesienie zasadniczej płacy o 2 tys. zł. 
Postulat lokalny. Natomiast ciekawy z tego powodu, że różnej maści związkowcy do dziś domagają się np. podniesienia płacy minimalnej. Dobrze, że nie domagają się podniesienia średniego wynagrodzenia :) Płacą minimalną zajmiemy się jeszcze kiedyś na tym blogu. Warto pamiętać, że jej wzrost zwiększa bezrobocie i nie jest wcale korzystny ani dla gospodarki ani dla większości zainteresowanych.
  • Zagwarantowanie wzrostu płac równolegle do wzrostu cen. 
Postulat de facto dość komiczny. Prawdopodobnie wśród piszących postulaty nie było ani jednego matematyka ani ekonomisty. A z pewnością nie było nikogo, kto rozumiałby na czym polega wolny rynek. Z punktu widzenia PRL-owskiej rzeczywistości mogło to wyglądać nawet kusząco. Skoro Oni mają maszynkę do drukowania pieniążków, to tylko ze zwykłej złośliwości nie chcą chyba dodrukować ich więcej. Wiadomo przecież, że sami ustalają ceny - co szkodziłoby im podnieść płace gdy podnoszą ceny. Żal więcej komentować te socjalistyczne bzdurki.
  • Realizowanie pełnego zaopatrzenia rynku. Eksport wyłącznie nadwyżek. 
Ten postulat brzmi dziś nieco egzotycznie. Otóż na większości rynków... nikt nie realizuje zaopatrzenia. Ze względu na prawo popytu i podaży rynek zostaje zaopatrzony przez firmy. Nikogo też nie obchodzi (a przynajmniej nie powinno) ile i czego się eksportuje. Ale zapamiętajcie sobie drogie dzieci - jeśli rządy znów zaczną wprowadzać kiedyś zaniżone ceny urzędowe na różne towary, że w kraju mogą znów pojawić się puste półki a firmom będzie opłacał się wyłącznie eksport. Postulat ten po raz kolejny dowodzi, że prości związkowcy z Solidarności tyle mieli pojęcia o wolności ile w PRLu mogli sobie wyobrazić. Wolny rynek? To dla nich bajka o smokach. A swoją drogą jak związkowcy wyobrażali sobie zrealizowanie pełnego zaopatrzenia rynku w kontekście innych postulatów (bez komercjalizacji cen, przy skróceniu czasu pracy itp.)? A co ich to miało obchodzić, oni byli przecież stroną roszczeniową. Tak jest niestety do dziś.
  • Zniesienie cen komercyjnych oraz sprzedaży za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym. 
Uderzenie nieco grubszą pałką. Okazuje się, że coś jednak z tego wolnego rynku zauważyli w Polsce. Jednak nie spodobało im się to. Eksport wewnętrzny, czyli np. Pewexy musiał być solą w oku roszczeniowego związkowca. Płacić prawdziwą rynkową cenę? Przecież można zastrajkować i zażądać aby władza "zrealizowała pełne zaopatrzenie rynku", prawda? To smutne, że Solidarność chciała zlikwidować nawet to małe okienko na świat pełnych półek i wolnego rynku jakim były sklepy komercyjne. Dziś ten postulat brzmi śmiesznie, ale pewnie nie jeden związkowiec nie może sobie darować, że nie udało się całkowicie stłumić wolnego rynku i do Polski wdarł się ten paskudny kapitalizm. Przynajmniej tam gdzie się wdarł, bo przecież nie wszędzie.
  • Wprowadzenie zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz zniesienie przywilejów Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa i aparatu partyjnego. 
To jest dobre. Bierny, mierny, ale wierny - tak kiedyś mówiło się o sposobie dobierania kadr milicyjnych. Czy dziś policja pracuje lepiej? W części na pewno. Ale nie w 100%... Natomiast co do urzędników... o tutaj to nastąpił nawet regres. Ta mafia rozrosła się wielokrotnie, a dobór kadr najczęściej polega właśnie na przynależności partyjnej, znajomości i układów. Postulat nie zrealizowany do końca, a akurat szkoda. Ciekawe, czy związkowcy zdawali sobie sprawę z tego, że tylko mechanizmy wolnorynkowe mogą sprawić, że dobór kadr gdziekolwiek może być rozsądny. Szczerze wątpię.
  • Wprowadzenie bonów żywnościowych na mięso. 
"O - coś takiego! A ja myślałem, że walczyli o ich zniesienie!" Tak każdy zawoła czytając ten postulat. A guzik prawda, przecież napisałem, że Solidarność nie chciała likwidować socjalizmu! Małe związkowe móżdżki wydedukowały sobie, że jak każdy dostanie przydział 2kg schabu co miesiąc, to na pewno ten schab dla niego będzie i nareszcie będzie porządek, organizacja i mięso na każdy obiad. Potem pewnie żądaliby zwiększenia przydziału, bo okazałoby się, że przydział bonów wystarczy akurat na ... dwa obiady miesięcznie. A swoją drogą jak to się ma do postulatu "Realizowanie pełnego zaopatrzenia rynku."? Nie ma co się pastwić. Trzeba się cieszyć, że Solidarność po przejęciu władzy naprawdę nie zaczęła realizowania swoich komunistycznych postulatów. Część z nich jest gorsza niż uchwały PZPR w tym względzie!!!
  • Obniżenie wieku emerytalnego - dla kobiet do 50 lat, dla mężczyzn do 55, lub zapewnienie emerytur po przepracowaniu w PRL 30 lat dla kobiet i 35 dla mężczyzn. 
Kolejny postulat z rodzaju "misie o małych rozumkach chcą mniej pracować". Nie przyszło im do głowy ani, że system emerytalny mógłby być całkowicie wolny a zabezpieczenie emerytalne w gestii każdego z nas, ani nawet, że można by przy dalszej obowiązkowości znieść wiek emerytalny. Oni chcieli żeby był jak dawniej socjalizm, ale żeby można było krócej pracować! To se ne da panie...  Szczególnie przy grożącej zapaści demograficznej społeczeństwa. Dzisiejszy socjalizm unijny idzie w zupełnie innym kierunku - wydłużania wieku emerytalnego. To musi być nie w smak dawnym związkowcom z panny "S". Trudno, mają pecha. Rządzili na początku lat 90-tych - mogli zrobić gruntowną reformę systemu, a nie zrobili.
  • Zrównanie rent i emerytur starego portfela. 
 Brzmi egzotycznie i jakoś nie bardzo mam ochotę dochodzić o co chodziło w tym postulacie. Jeśli ktoś z Czytelników chciałby poszukać w źródłach - proszę bardzo. O systemie emerytalnym napisałem w punkcie wyżej. Temat ten będzie jeszcze nie raz rozwijany.
  • Poprawienie warunków pracy służby zdrowia. 
Pozostaje przyklasnąć - o tak! I zastanowić się dlaczego po 30 latach ten punkt nie zostaje zrealizowany a jednocześnie jest cały czas aktualny. Część odpowiedzi wynika z samej konstrukcji tego postulatu. "Nie wiemy jak. Chcemy jednak żeby te warunki się poprawiły" - mówią związkowcy. Znów nie mają żadnej recepty, ale chcą aby Oni - Partia im te warunki poprawili. A potem gdy z młodymi partyjnymi podzielili się już władzą w 89' to nadal nie mieli pomysłu. Próba reagowania tu i ówdzie na objawy czy powoływanie i likwidowanie kas chorych to jakiś ponury żart a nie reformy. A rozwiązanie jest takie proste: natychmiast sprywatyzować w cholerę mi to całe dziadostwo z NFZem w pierwszej kolejności!
  • Zapewnienie odpowiedniej ilości miejsc w żłobkach i przedszkolach. 
To ciekawe, że ten sam postulat powtarza i dziś lewica. Ja jednak nie rozumiem czemu rząd miałby coś tutaj zapewniać. Zliberalizować ten rynek i niech się sam rozwija! Dlaczego usługi fryzjerskie są prywatne i nieregulowane a przedszkolne takie być muszą? Dlaczego piekarnie powstają same z siebie i są prywatne, a żłobki muszą być tworzone przez państwo a miejsce w nich "zapewniane"? Za czyje pieniądze miałby to robić rząd? Związkowców trochę rozgrzeszę, bo w realiach socjalistycznej gospodarki PRL ciężko było sobie wyobrazić wolny rynek w zakresie przedszkoli, ale czemu dziś nadal powtarzane są przez polityków te same bzdury?
  • Wprowadzenie płatnych urlopów macierzyńskich przez 3 lata. 
Brzmi przyjemnie dla ucha. Ale znów trzeba zapytać - kto ma za to płacić i jakim prawem chcecie go zmuszać do tego? Oczywiście z różnych socjalistycznych gniotów ten postulat jako polityka prorodzinna mógłby nie być aż tak bardzo szkodliwy. Jednak czy naprawdę nie byłoby lepiej gdyby więcej pieniędzy zostawało po prostu w naszych kieszeniach i jedna osoba mogła po prostu utrzymać rodzinę, gdy druga zajmowałaby się wychowaniem dziecka?
  • Skrócenie czasu oczekiwania na mieszkania. 
No, ten postulat został zrealizowany, dziś każda melepeta może nieomal od ręki dostać pieniądze na mieszkanie :) ... w kredycie na 30 lat. To, że rynek budowlany jest dziś kiepski to jest jedno. Przyczyn jest dużo - wysokie podatki na materiały budowlane (VAT), brak taniej ziemi budowlanej (idiotyczna konieczność odralniania gruntów), czy brak możliwości stawiania czego się chce na własnej ziemi, biurokracja, koncesje itp. Druga sprawa, że sam postulat brzmi śmiesznie, bo to znów jest dziecinne tupnięcie nogą - macie nam zapewnić i koniec! Dobrzy panowie, zmiłujcie się - skrócenie czasu oczekiwania przy socjalistycznym niewydolnym budownictwie? Obejrzyjcie sobie serial Alternatywy 4 (powstanie dopiero za kilka lat) :)
  • Podniesienie diety z 40 do 100 złotych i dodatku za rozłąkę. 
Mało interesujący kolejny roszczeniowy i zdezaktualizowany postulat. Sam fakt podawania w postulatach konkretnych kwot w złotych świadczy o tym, że nie chodziło o żadne dalekosiężne plany, tylko głównie parę chwilowych roszczeń. A my próbujemy robić z nich nowy Dekalog?
  • Wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy. 
To się udało zrealizować. Mimo to mógłbym zapytać - po co? Czy to nie powinno zależeć od umowy między pracodawcą a pracownikiem? Do śmietnika wyrzuciłbym cały kodeks pracy. Chińczycy go nie mają i mają dwucyfrowy wzrost gospodarczy.


Warto zauważyć, że charakter różnych postulatów jest nieco inny. Jedne są ogólne i ważne, jak walka o wolność słowa i zniesienie cenzury, a inne absurdalnie drobne, lokalne  i roszczeniowe jak podniesienie czegoś tam o 40zł... Prawdopodobnie postulaty do listy wprowadzały zupełnie różne grupy ludzi, czy wręcz różne środowiska. Warto o tej niespójności pamiętać i nie traktować ich jako świętości i nowego Dekalogu. Wiele z postulatów jest nieaktualnych (i dobrze) lub stanowi wyłącznie socjalistyczne mrzonki. Pamiętajcie o tym Państwo gdy znów usłyszycie w telewizji jak jakiś głupek głośno krzyczy "czas wrócić do postulatów sierpniowych i w końcu je zrealizować" Zwyczajnie zmieńcie kanał w tym momencie...

czwartek, 26 sierpnia 2010

Oszczędności cz.3 - Agencja Rynku Rolnego

Dziś uderzymy z nieco grubszej rury. Na garnuszku polskich podatników poza rządem, sejmem, prezydentem i instytucjami dobrze nam znanymi jak choćby Urząd Skarbowy czy ZUS jest jeszcze cała masa tzw. agencji rządowych. Powiedzmy sobie szczerze: większość jeśli nie wszystkie są całkowicie zbędne, a wręcz szkodliwe. Ich działalność polega głównie na regulowaniu różnych rynków oraz dziedzin życia, które wcale regulacji rządowych nie potrzebują. Listę tych agencji można znaleźć np. Tutaj na stronie MSZ Zajmijmy się na początek największą z nich (a przynajmniej bez dokładniejszych badań sądzę że największą): Agencją Rynku Rolnego. Jej głównym celem jest psucie i regulowanie rynku rolnego jak sama nazwa wskazuje. Czy pamiętacie Państwowy Bank Zbożowy z filmu "Kariera Nikodema Dyzmy"? No. Tamten bank przy ARR to małe piwko. W tej agencji marnują się grube miliony.

ARR dostaje dużą część środków z Unii Europejskiej w ramach Wspólnotowej Polityki Rolnej. Tej części środków nie wezmę pod uwagę. Chociaż warto pamiętać o dwóch rzeczach:
  • Krasnoludki nie produkują euro - te środki także pochodzą z kieszeni podatników. Na razie w lwiej części z niemieckich, ale jak długo jeszcze Niemcy będą chętni finansować biedniejsze kraje Unii?
  • W Unii jest coraz więcej głosów za tym, żeby zrewidować przyszłe budżety i przekazywać znacznie mniej środków na politykę rolną lecz na inne cele. Oczywiście nawet gdy źródełko wyschnie polska biurokracja rolna (rządzona głównie przez PSL) nie dokona samolikwidacji. Zgadnijcie więc na czyje barki spadnie dalsze utrzymanie całości wydatków ARR?
Tyle pisząc tytułem wstępu przejdę od razu do konkretów. Rozliczenie budżetowe za rok 2009 ARR można znaleźć TUTAJ Można tam sobie poczytać jak kto ma ochotę w jakich rynkach grzebie ARR i jak to uzasadnia. Niektóre są zaskakujące. ARR dopłaca np. do produkcji lnu, miodu, drobiu czy jaj. Płaci za "prywatne przechowywanie masła"  i robi badania dotyczące produkcji winorośli w Polsce. Realizuje program szklanki mleka dla dzieci szkolnych (a ja naiwnie myślałem, że ten PRLowski relikt jednak zniknął, wciąż pamiętam paskudny smak ciepłego szkolnego mleka z kożuchami, do którego przymuszali nas nauczyciele) oraz programy związane z promocją owoców (pamiętacie Pana Owocowść ?) Jednym słowem mnóstwo pieniędzy wydanych na regulowanie i dopłaty do rynków, które powinny być całkowicie wolne. To co jemy i co kupujemy do jedzenia powinno być naszą prywatną sprawą. Rząd nie ma tu nic do kombinowania!
Dodatkowo ARR kontroluje prawną biurokrację. Do tej agencji przedsiębiorcy, którym akurat przyszło pechowo działać w wybranej przez rząd do kontrolowania branży, muszą składać różne wnioski o pozwolenie itp. Np. jeśli chcesz produkować ser z dodatkiem kazeiny to musisz uzyskać zezwolenie ARR. Dla sprawiedliwości muszę dodać, że część z zadań ARR wynika z naszych zobowiązań wobec UE i dziwactw legislacyjnych brukselskich biurokratów. Wcale nie oznacza to jednak że to w porządku, że musimy płacić za takie wątpliwej potrzeby działania!
ARR reguluje także wymianę zagraniczną. Np. udziela pozwolenia na import bananów czy innych egzotycznych owoców. Kolejna niepotrzebna regulacja. Czy nie może o tym decydować wolny rynek ile bananów przyjedzie do Polski?

Suma wydatków ARR w roku 2009 to 2 605 mln zł. Z czego 76% pochodzi ze środków unijnych. Polski budżet wydał więc: 622 mln zł. Zakładając, że dopóki jesteśmy członkiem UE części biurokracji nie da się uniknąć, ale myślę że ta część z powodzeniem sfinansuje się z tych 76% dopłat z Unii. Zysk dla budżetu w postaci ponad 600 mln zł. powinien być więc łatwy do uzyskania. Dodatkowym plusem byłby pozytywny impuls dla gospodarki uwolnionej z części usztywniających ją regulacji oraz zysk dla przedsiębiorców.
Żeby być do końca uczciwym trzeba wspomnieć, że likwidacja niektórych pól działania ARR spowdowałaby:
  • Nieco większe wahania cen produktów żywnościowych w ciągu roku. Nie przeceniałbym tego jednak o tyle, że interwencje ARR na rynkach i tak są zwykle spóźnione i za słabe by mogły przyczynić się do dużych zmian cenowych.
  • Podwyżkę cen niektórych produktów żywnościowych. Nie jest to oczywiste, że taka podwyżka na pewno by nastąpiła, a jeśli już to w bardzo małym stopniu ze względu na: zwiększenie konkurencyjności na rynku, zwiększenie importu zagranicznego po zniesieniu części barier oraz ze względu na to, że większość dopłat i tak mieści się w zakresie UE czego chwilowo likwidować nie zakładam.
WNIOSKI:
Likwidacja dużej części kompetencji ARR, a w zasadzie wszystkich, których nie narzuca i nie finansuje UE dałoby sporą oszczędność do budżetu oraz zmniejszyło zbiurokratyzowanie gospodarki. Skoro nikt nie reguluje rynku produkcji butów, czy ubrań, które są również bardzo ważne dla każdego człowieka, to po co reguluje się rynek zbóż czy mleka?

czwartek, 19 sierpnia 2010

Wysterylizować urzędników!

Urzędnicy dużo robią aby uzasadnić sens swojej obecności. To naturalne, bo gdyby społeczeństwo przestało zauważać ich potrzebność, to szybko kazałoby im zabrać się do jakiejś sensowniejszej pracy. Lubią także zwiększyć swój zakres władzy o nową grupę poddanych oraz zdobyć jeszcze trochę więcej wiedzy o ludziach. Można do tego celu wykorzystać np. koty...
Czasem jednak ich pomysły sięgają granic absurdu. Jak donoszą media Belgia planuje przymusową sterylizację wszystkich kotów Urzędnicy zabawili się w Boga i stwierdzili autorytarnie, że w 10-cio milionowej Belgii, 1 milion kotów, to zdecydowanie za dużo. Ma ich być mniej i basta. Na początku plan obejmuje koty bezpańskie (i tu można by jeszcze ewentualnie się zgodzić). Dalej jednak OBOWIĄZKOWA sterylizacja ma objąć także hodowców a następnie zwierzęta domowe. Urzędnicy być może zapomnieli, że w populacji muszą nadal pozostać jakieś osobniki niewysterylizowane, by mogła się odtworzyć choćby w minimalnym stopniu. Chyba, że z góry przewidują, że uda się tylko z małym procentem czworonogów, to by akurat była godna pochwały przenikliwość, gdyż tak właśnie będzie - na bank powstanie "kocie podziemie". Już widzę oczami wyobraźni te tajne zloty właścicieli nadal płodnych, zakazanych kocurów. Już widzę naloty policji na tajne melinki kociej chuci. Już widzę jak mafia zabiera się za handel rozpłodowymi kotami...
A jeśli akcja się powiedzie? Cóż, chyba kolejnym krokiem jaki ogłoszą belgijscy urzędnicy będzie ogłoszenie narodowego programu zwalczania gryzoni. Bo że ich populacja wtedy się zwiększy, to pewne jak dwa razy dwa jest cztery. I znów władza pokaże jak bardzo jest potrzebna, ktoś musi przecież nadzorować program masowego rozkładania trutek na szczury. A i podatek się pewnie dołoży. A i rozkraść parę eurosków się uda. Sama radość...

W tym wszystkim interesujące jest jedno zdanie "At a later stage, sterilisation will be made mandatory also for pet cats, which are expected to be identified and placed on a national registry." A właściwie końcówka. Urzędnicy chcą zrobić kolejny rejestr z zapisami o obywatelach. Tym razem zapewne będą kontrolować kto jakie zwierzęta trzyma w domu. Tym razem o zwierzętach, które posiadają w domach. Urzędnik musi to przecież wiedzieć! To byłby skandal gdyby ktoś tam trzymał sobie w domu papużkę, kota czy psa i je bez rządowej kurateli tak sobie rozmnażał! W kolejną prywatną sprawę obywateli z butami wejdą urzędnicy. Byle rządzić, byle kontrolować, byle władać niewolnikami. A do tego zwiększyć zatrudnienie w biurokracji przez powołanie nowego urzędu. To cenzura internetu, to rejestr niebezpiecznych zwierząt (psów, jak widać i kotów), to znów kartoteka na każdą rodzinę pod pozorem monitorowania przemocy. Wielki Brat czuwa.
Na szczęście w sprawie zwierząt domowych nie w Polsce. Jeszcze nie, wszak w państwie UE prędzej czy później ujednolicą przepisy...

wtorek, 17 sierpnia 2010

Za drogo? To nie korzystaj.

Niejaki Krzysztof R. z Krakowa zarabiający na przewożeniu osób swoim samochodem, został oskarżony o wprowadzenie w błąd klientów. Kierowca pobierał bardzo wysokie opłaty za przejazd, dochodzące nawet do 90zł. za 1 km. Wcześniej podobne zarzuty usłyszał Edward Z. Sądy oddaliły także pozwy kierowców wobec pasażerów, którzy nie chcieli uiścić opłat za przejazdy. Rodzi się w związku z tym kilka pytań:
  • Czy Krzysztof R. przy pomocy pistoletu lub innego niebezpiecznego narzędzia zmuszał przechodniów do przejażdżki swoim samochodem?
  • Czy może twierdził na początku, że opłaty są 10 razy niższe, a dopiero po przejażdżce zmieniał kwotę?
Wprost przeciwnie! Źródła podają, że miał na drzwiach wywieszony cennik. Fakt, że klienci którzy wsiedli sądzili, że mają do czynienia z tradycyjną taksówkową to jest bardziej ich problem - pojazd nie miał wiele wspólnego z taksówką poza tym, że też był samochodem i też przewoził ludzi za opłatą. Za głupotę i niefrasobliwość trzeba płacić! Mnie także zdarzyło się kiedyś zapłacić 20zł za przejazd na drugą stronę PKiN w Warszawie, bo bardzo spieszyłem się na spotkanie, nie zapytałem o cenę, a nie znając geografii miasta nie miałem pojęcia, że na piechotę dojdę szybciej (korki). Ale żebym miał za własną głupotę pozywać kierowcę do sądu?

Dodatkowym zabawnym faktem tej paranoi jest to, że kierowcy zostali oskarżeni o wprowadzenie ludzi w błąd poprzez użycie napisu "To nie jest postój TAXI", w którym podobno słowo TAXI było użyte większą czcionką i bardziej rzucało się w oczy. Ja przepraszam, ale gdybym przeczytawszy "to nie jest TAXI" pomyślał sobie "to jest TAXI", to prędzej zapadłbym się pod ziemię ze wstydu niż głosił to publicznie jeszcze pozywając tego, kto wywiesił taki napis. Bardziej dobitnie przecież nie da się napisać, że to nie jest TAXI! Ewentualnie jakimś wytłumaczeniem mogłoby być to, że przewożone osoby były skrajnie pijane, albo że początek zdania byłby napisany tak małą czcionką, że wymagałby użycia szkła powiększającego. Jednak żadne źródła tego nie potwierdzają. Jak zwykle więc lud nie potrafi korzystać z wolności. Czy w szkołach nie powinni uczyć m.in. tego, że o ceny należy się targować, a przynajmniej pytać, zamiast wierszy jakichś facetów z XVIII w.? A może to powinno być oczywiste i nie należy tego uczyć?

czwartek, 12 sierpnia 2010

Pan Owocowość czyli UE "inwestuje"

Unia Europejska "zainwestowała" 13.8 mln euro pieniędzy podatników w celu zatrudnienia 200 naukowców, którzy w wyniku swojej pracy doszli do rewolucyjnych wniosków: OWOCE SĄ ZDROWE!
Aby dalej promować jedzenie owoców powołano do życia specjalny program, który promować będzie MR FRUITNESS - Pan Owocowość.
Pan Owocowość: jabłka są zdrowe!

Ten news zawiera od razu aż trzy głupoty.
  • Zlecono naukowcom (aż 200) udowadnianie rzeczy oczywistej (a może niech unijni naukowcy sprawdzą np. czy woda jest mokra, albo czy lód jest zimny).
  • Wydane zostaną publiczne pieniądze na cel, który jest prywatną sprawą obywateli (odżywianie się).
  • Wydane publiczne pieniądze uszczuplą zasoby podatników, którzy nie będą mogli użyć ich na inne cele.
Jeśli ktoś nie rozumie o co chodzi w ostatnim punkcie, to zachęcam do zapoznania się z filmem prezentującym Mit Zbitej Szyby pochodzący z dzieła genialnego F. Bastiata. Obserwacja radosnej twórczości Unii przekonuje mnie, że będę chyba musiał go linkować jeszcze wiele razy...

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Oszczędności cz.2 - Urzędy statystyczne

Dziś kolejna część z cyklu "jak znaleźć X mld. złotych brakujących budżetowi". Zajmiemy się urzędami statystycznymi oraz przede wszystkim Głównym Urzędem Statystycznym.

Nie wdając się w długie rozprawy zacytuję za BIPem ze strony GUS, że w r. 2010 budżet łączny głównego urzędu, oddziałów regionalnych oraz dodatkowych powiązanych instytucji (np. Zakład Wydawnictw Statystycznych, czy Centralny Ośrodek Informatyki Statystycznej, wiedzieliście że mamy takie instytucje, prawda?) wynosi: 371 mln. zł. Ładna suma. A na co to wydaje?
Rzut oka do internetu szybko daje nam, że wydaje to na:
  • Zbieranie informacji statystycznych na temat większości dziedzin życia publicznego i niektórych stron życia prywatnego.
  • Prowadzenie rejestrów: Krajowy Rejestr Urzędowy Podmiotów Gospodarki Narodowej (REGON) oraz Krajowy Rejestr Urzędowy Podziału Terytorialnego Kraju (TERYT).
No cóż. Nie wnikajmy już dokładnie w to jakie to dziedziny życia bada tak wnikliwie Urząd Statystyczny. Można to przeczytać w odpowiedniej ustawie. Ważne jest, że są wykorzystywane przez inne organy państwowe. Ale do czego? Otóż to. Jedynym wytłumaczeniem jest chęć ręcznego sterowania gospodarką (dane o przedsiębiorcach) i co gorsza społeczeństwem (do czego mogą służyć dane demograficzne, dotyczące migracji ludności, stosunków społecznych, orientacji seksualnych, poglądów politycznych czy religijnych, zatrudnienia i inne, które zbiera lub może w przyszłości zbierać urząd). W wolnym społeczeństwie, a w szczególności opierającym się na wolnorynkowej gospodarce takie ręczne sterowanie NIE POWINNO MIEĆ MIEJSCA! A tym samym przyczyna istnienia urzędu niknie...

Część danych może być oczywiście rządowi potrzebna. Szczególnie jeśli uwalnianie gospodarki będzie następować powoli. Dlaczego jednak zbieraniem tych danych ma się zajmować niesamowicie droga w utrzymaniu państwowa instytucja. Badania naukowe oraz zwyczajna życiowa praktyka pokazują, że większość usług lepiej wykonują prywatne przedsiębiorstwa. Rząd powinien więc zamówić badania statystyczne robiąc przetarg na wolnym rynku wybierając najtańszą ze spełniających kryteria jakości ofertę. I kosztowałaby z pewnością 1/10 lub mniej tego co wydajemy na urzędy statystyczne.

Trzeba sobie powiedzieć wprost - utrzymywanie armii urzędników liczących ile który rolnik ma krów a ile który przedsiębiorca zatrudnia osób, to komunistyczny przeżytek bez którego nowoczesne, wolne państwo może się obejść. Dodać do tego jeszcze należy zysk dla gospodarki z uwolnienia jej z konieczności zajmowania się biurokracją. Szczególnie rejestr REGON jest absurdem będącym czystą sztuką dla sztuki - dubluje przecież dane już znajdujące się w innych bazach: ewidencji gospodarczej, KRS oraz NIP. W dobie komputeryzacji i internetu urzędy mogłyby korzystać z jednej bazy, prawda? O ile takie bazy są im w ogóle potrzebne.

Gdy ja 7 lat temu zakładałem firmę wydanie numeru REGON kosztowało mnie dwie wizyty w sąsiednim mieście i użeranie się z urzędnikami, którzy koniec końców we wpisie do ewidencji REGON i tak pomylili nazwę firmy! Nie chciało mi się tego prostować (kolejne wizyty) i chociaż zastanawiałem się trochę czy nie będzie z tego jakiejś grzywny czy innej afery, to jak do tej pory nikt, nigdzie się nie zorientował. Kolejny dowód na to, jak jałowa jest praca urzędu statystycznego. Obecnie zgłoszenie do bazy REGON wysyła zdaje się urząd miasta, to jeden z nielicznych sukcesów komisji Przyjazne Państwo. Jednak urzędas marnujący moje pieniądze na przelewanie z pustego w próżne nadal tam siedzi...

Przy tym wszystkim GUS jest instytucją leniwą i nieagresywną. To naprawdę mały pikuś przy US i ZUS. Przy innej okazji aby nie przedłużać wpisu opowiem wam jak sprytnie wymigałem się z obowiązku (!) wypełniania co miesiąc absurdalnych ankiet. Tak - bowiem odpowiednia ustawa nakazuje wylosowanym przedsiębiorcom obowiązkowe wysyłanie urzędowi co miesiąc wypełnionych kilkustronnicowych ankiet. Czas, który mógłbym wykorzystać inaczej jest czasem straconym. Ciekawe, czy ktoś pomyślał o stratach dla gospodarki jakie powodują takie przemnożone przez tysiące godziny tracone przez osoby walczące z taką bezmyślną biurokracją. W dodatku czynią to za darmo stając się przez chwilę niewolnikami urzędu statystycznego. Gdyby ten chciał zebrać takie dane tak jak na wolnym rynku czynią to prywatne firmy - musiałby każdemu ankietowanemu zapłacić. Ale po co płacić, skoro można zmusić siłą. Czy to nie wyczerpuje jednak definicji rozboju?

WNIOSEK:
Natychmiast zlikwidować wszystkie urzędy statystyczne, urząd główny i wszystkie poboczne instytucje. Dane niezbędne do funkcjonowania rządu w okresie przejściowym zdobywać na wolnym rynku. Budżet państwa zyska na tym nawet do 370mln. zł. rocznie a dodatkowo z prywatyzacji majątku urzędów (ok 110 mln. zł. wg BIPu) można zasilić fundusz emerytalny spłacający emerytury i inne zobowiązania państwa. Dodatkowo gospodarka kraju dozna pozytywnego impulsu dzięki uwolnieniu przedsiębiorców od bezproduktywnego i darmowego wypełniania nikomu niepotrzebnych druków.

sobota, 7 sierpnia 2010

Oszczędności cz.1 - Likwidacja KRRiT

Premier nie wie skąd wziąć brakujące w budżecie kilka miliardów polskich nowych złotych. Spróbujmy mu podpowiedzieć... Jest kilka urzędów, których istnienie jest niespecjalnie potrzebne. Ich likwidacja dałaby nie tylko bezpośrednie coroczne zmniejszenie kosztów państwa o ich budżety, ale dodatkowo jednorazowe wpływy z prywatyzacji majątków oraz trudne do oszacowania pozytywne impulsy gospodarcze dzięki zmniejszeniu patologii jakie powoduje działalność tych urzędów. Nawet jeśli każdy z nich wydaje niewielkie jak na państwową skalę pieniądze, to całościowo daje to dość spore sumy. Jako pierwsza pod nóż idzie Krajowa Rada Pasożytów i Bumelantów, przepraszam - Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.

Budżet KRRiT na rok 2010 zgodnie z źródłem to 12.7mln zł. na wynagrodzenia oraz 7mln zł. na inne cele. Dochody wynikające z opłat za koncesje 4.1mln zł. Nie biorę ich jednak pod uwagę traktując jako wpływ podatkowy. Trudno uznać inaczej, a poza tym poborem tych kwot mogłaby się zajmować w zasadzie jedna osoba w Ministerstwie Skarbu. Niechby nawet kilka osób, nijak to się jednak ma, do zatrudnienia w KRRiT, które w 2010r. wyniesie: 154 etaty. Razem wydatki Rady to roczne uszczuplenie budżetu na kwotę 19.7mln zł.
Majątek KRRiT wynosi obecnie 8.567mln zł. i składają się na niego głównie środki trwałe. Przypuszczalnie w wyniku sprzedaży nie udałoby się uzyskać 100% tej kwoty, ale z pewnością kilka mln zł. mogłoby trafić do budżetu (np. na wypłaty dla emerytów ze starego systemu).

Czy można więc zlikwidować KRRiT? Kwota jaką obciąża ona budżet nie wydaje się duża. Jednak jak mówi przysłowie: ziarnko do ziarnka a zbierze się miarka. Równie istotny jest patologiczny wpływ tej instytucji na rynek mediów (regulacja tego rynku). Jeśli jest niepotrzebna i można się bez niej obejść, to należy ją czym prędzej zlikwidować. Prześledźmy więc ustawowe cele KRRiT i przeanalizujmy jej potrzebność.
  • Najpoważniejszy bo konstytucyjny: "(art 213 ust. 1 Konstytucji RP ): stanie na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji;" Trudno sobie wyobrazić co ma robić państwowe ciało w celu stania na straży wolności słowa. Dowolne ciało wtrącające się w wolny rynek prędzej będzie ją ograniczać niż wspierać. Takie ciało może nadawać nakazy, wydawać zakazy i ograniczać nadawców. Można sobie co prawda wyobrazić je walczące z monopolem, ale na konkurencyjnym rynku, a szczególnie w dobie popularności internetu i telewizji kablowych (zmniejszenie wpływu naturalnego monopolu jakim są częstotliwości radiowe, o czym będzie jeszcze za chwile) monopole nie są dużym problemem. Jeśli chodzi zaś o interes publiczny, to może zostawmy po prostu ludziom samym dbanie o SWÓJ interes. Interes publiczny różni się bowiem od prywatnego tym, czym dom prywatny od publicznego...
  • "projektowanie w porozumieniu z Prezesem Rady Ministrów kierunku polityki państwowej w dziedzinie radiofonii i telewizji;" - Można by zadać pytanie: dlaczego nie ma specjalnego ciała projektującego kierunek polityki państwowej w dziedzinie produkcji i handlu kapustą? Media to rynek jak każdy inny i politycy NIE POWINNI W NIM MIESZAĆ. Każdy Polak niech wybierze taką telewizję i takie radio jakie podpowie mu jego prywatny interes i nic Prezesowi Rady Ministrów do tego! Czytając takie teksty od razu zaczynam czuć, że tak naprawdę chodzi o propagandę i edukowanie ciemnego ludu: co i dlaczego rząd robi dla jego dobra.
  • "określanie warunków działalności nadawców programów radiowych i telewizyjnych;" Znów absurd. Dlaczego ktoś miałby określać warunki działalności prywatnych firm? Firmy te powinny walczyć o przychylność konsumenta wszelkimi metodami, które nie krzywdzą obywateli. A jeśli to im się przydarzy i naruszą czyjeś dobra? - od tego są sądy. Określanie warunków działania prywatnych przedsiębiorców to typowy dla późnego socjalizmu sposób działania rządów. Nie zlikwidujemy prywaciarzy, bo gołym okiem widać, że pracują lepiej niż państwowe firmy, ale tak ich wytresujemy, żeby tańczyli jak im zagramy. Efektem jest powstanie quasi-wolnego rynku pełnego patologii i pozbawionego prawdziwie wolnej konkurencji.
  • "rozpatrywanie wniosków i podejmowanie rozstrzygnięć w sprawach przyznawania koncesji na rozpowszechnianie programów radiowych i telewizyjnych;" Tu sprawa się trochę komplikuje. Dotyczy bowiem częstotliwości radiowych, których ilość jest skończona, ale może walczyć o nie potencjalnie nieskończona liczba nadawców. Koncesjami powinien zarządzać ich właściciel. Skoro uznajemy, że jest nim państwo, to właściwym wydaje się być Ministerstwo Skarbu, które powinno rozdawać je na drodze licytacji (na zasadzie kto da więcej i powinna być to JEDYNA zasada ich przydzielania). Tutaj dopuszczam istnienie kilku etatów w Ministerstwie Skarbu finansowanych przychodami z tychże licytacji. Tym niemniej można sobie także wyobrazić, że częstotliwości zagarnia ten, kto pierwszy wyemituje w nich swoje programy. Byłaby to sytuacja podobna do zasiedlania ziemi niczyjej na nowo odkrytym kontynencie albo do sytuacji na rynku domen internetowych. A naturalny niedobór częstotliwości z pewnością byłby doskonałym motorem postępu powodując zmianę technologii przez wielu nadawców, np. na telewizję kablową, czy internetową gdzie problem naturalnego monopolu nie występuje.
  • "sprawowanie kontroli nad działalnością nadawców w zakresie określonym ustawą;" Podobnie jak w punkcie dotyczącym warunków ich działania. Tutaj dobitniej: konsument jest jedyną siłą, która powinna mieć wpływ na nadawcę. To ich potrzeby powinny zaspakajać telewizje. Czy naprawdę sądzimy, że rada kilku mędrców wie lepiej co powinno być emitowane w radio czy telewizji od osób, które faktycznie z tych usług korzystają?
  • "organizowanie badań treści i odbioru programów radiowych i telewizyjnych;" Kompletnie nie wiem po co? Chyba po to aby zaprzyjaźnione firmy badawcze mogły zgarnąć trochę "niczyich" pieniążków z budżetu.
  • "określanie wysokości opłat za udzielanie koncesji oraz wpis do rejestru;" - Czy tym naprawdę ktoś musi się zajmować? A nie wystarczy staromodne: kto da więcej? I zysk budżetu także byłby wtedy większy.
  • "opiniowanie projektów aktów ustawodawczych oraz umów międzynarodowych dotyczących radiofonii i telewizji;" Tychże powinno być jak najmniej. Niech o wszystkim decydują konsumenci. A jeśli naprawdę potrzebna jest opinia, to uczestnicy rynku z pewnością zorganizują się i wydadzą taką opinię. W końcu są zainteresowani tym jakie akty prawne zostaną wydane w ich sprawie. A kto może wiedzieć lepiej, czego potrzeba branży? Kilku mędrców z KRRiT?
  • "inicjowanie postępu naukowo - technicznego i kształcenie kadr w dziedzinie radiofonii i telewizji;" O mój Boże! - chciałoby się powiedzieć. Ten akapit nie wymaga chyba komentarza, przepisano go zapewne z jakiejś ustawy z lat 50-tych czy 60-tych... Ciekawe czy Edison wynalazłby żarówkę, gdyby działał wyłącznie inicjowany przez jakąś państwową radę?
  • "współpraca z właściwymi organizacjami i instytucjami w zakresie ochrony praw autorskich, praw wykonawców, praw producentów oraz nadawców programów radiowych i telewizyjnych;" Podobnie jak w przypadku praw konsumentów, producenci i właściciele praw autorskich z pewnością sami skutecznie zadbają o swój interes, w razie czego wykorzystując do tego sądy. Czy naprawdę musimy na to wydawać pieniądze z budżetu?
  • Inne uprawnienia pozaustawowe:
    • "powoływanie rad nadzorczych spółek telewizji publicznej" - a po co komu telewizja publiczna? Nie powinno istnieć takie coś na wolnym rynku.
    • "udzielanie koncesji na nadawanie sygnału RTV" - to już omówiliśmy wyżej przy okazji innego punktu.
    • "podział środków z abonamentu radiowo-telewizyjnego" - czyli paserstwo. Abonament powinien być natychmiast zlikwidowany! Zresztą nie bardzo wiem na co miałyby iść pieniądze z niego gdyby sprywatyzować wszystkie publiczne media i uwolnić rynek.
    • "nakładanie kar pieniężnych na nadawców" - Jeśli nadawca złamie prawo, lub naruszy czyjeś dobra należy go oczywiście ukarać, ale od tego są sądy w Polsce.
Rozebranie zadań KRRiT na czynniki pierwsze pokazuje dobitnie, że wystarczy uwolnić rynek mediów, a nie tylko ciało to stanie się od razu CAŁKOWICIE NIEPOTRZEBNE uwalniając trochę środków w budżecie, ale także spowoduje zmniejszenie ilości patologii na tym rynku.
Na koniec nasuwa mi się myśl: jak to dobrze, że rządy nie traktują jeszcze internetu jako "dobra publicznego", które należy chronić. Jeśli powołają kiedyś Krajową Radę Internetu, to znając jego rozmiary i złożoność musiałaby ona zatrudniać nie 154 osoby, ale co najmniej z 1500...

WNIOSKI: Uwolnić rynek mediów, sprywatyzować tzw. media publiczne, zlikwidować KRRiT. Ewentualny rozdział częstotliwości radiowych zorganizować przy Ministerstwie Skarbu w drodze prostej licytacji.

środa, 4 sierpnia 2010

Historycy nie potrafią liczyć!

A wszystko przez brak obowiązkowej matury z matematyki...

Pewien historyk z wykształcenia powiedział w telewizorze, że podwyżka VATu będzie kosztować przeciętną rodzinę kilkanaście groszy dziennie. Co prawda bez liczenia łatwo przewidzieć, że kilkanaście groszy to zdrożeje... litr paliwa, ale niech tam - sprawdźmy to. Wszak niektórzy z nas potrafią liczyć bo uczyli się matematyki zamiast czyścić kominy...
Niech kilkanaście to będzie 15gr. Miesięcznie to 4.5zł (0.15*30). Powstaje pytanie wg jakiej stawki płacą VAT przeciętni Polacy. Część produktów ma stawki 7% a część 22%. Załóżmy, że Polak połowę wydaje w stawce 7% a połowę w 22%, co daje efektywną stawkę 14.5%. Stawka ma wzrosnąć o jeden punkt procentowy, ale niektóre produkty mają stanieć (część żywności), załóżmy więc, że VAT wzrasta o 0.8 punktu%. Dla stawki 14.5% daje to 0.698% wzrostu ceny (0.008/1.145).
Ile więc wydaje Polak jeśli 4.5zł stanowi 0.698%? Kalkulator mówi mi, że 644zł ---> tyle wg historyka wydaje miesięcznie przeciętna polska rodzina...

Jak porządny uczeń zróbmy sprawdzenie.
Rodzina Kowalskich wydaje 644zł brutto w sklepie. Jeśli efektywna stawka to 14.5% - netto płaci 562.44zł (644/1.145) czyli oddaje państwu 81.56zł. Efektywna stawka 15.3% oznacza 86.05zł podatku, czyli wzrost o 4.49zł CBDO

Skoro przeciętne wynagrodzenie o ile pamiętam przekracza w Polsce 3tys. zł. co na rękę daje w grubym zaokrągleniu coś koło 2000zł to by znaczyło, że ho ho przeciętna rodzina w Polsce (i to taka w której tylko JEDNA osoba pracuje!) odkłada jakieś 2/3 swojej pensji. Polacy są więc narodem niesamowicie oszczędnym i śpią na pieniądzach.
Niestety skądinąd wiadomo, że jest dokładnie na odwrót, gospodarstwa domowe są wręcz zadłużone. Ktoś tu więc albo kłamie, albo nie umie liczyć. Tak czy siak - DO DYMISJI!