poniedziałek, 24 grudnia 2012

Teległupisie - odc. 1 "Wiadomości"

"Za górami ... za lasami ...
 Teległupisie ... podzielą się z wami...
 najnowszymi ... wiadomościami."
 
Tego dnia wypadał okres gdy Łinki-Tinki jak zwykle płacił część podatków. Robił to co miesiąc i pewnie doszedłby już do jako takiej rutyny gdyby kwota nie zwiększała zmieniała się prawie za każdym razem. Na szczęście głupisiomputer miał pożyteczną funkcję - automatycznie wprowadzał właściwą sumę w pola przelewu i wszystko można było zrobić bez dłuższego zastanawiania przystawiając jedynie włochatą łapkę do czytnika potwierdzającego tożsamość. Ba, teległupisie nie raz nawet nie zwracały uwagi na to co właściwie potwierdzają. Tym razem Łinki-Tinki poczuł jednak, że coś jest nie tak: saldo po wykonaniu przelewu miało zmniejszyć się podejrzanie mocno. Zanim jednak swoim małym głupisiowym rozumkiem rozgryzł tę zagadkę... zaczęła się emisja jego ulubionego kanału. Pogłośnił więc swój telewizorek i wsłuchał się w głos ulubionego prezentera wiadomości.
  • Hejooł! Tu wasze ulubioneee njusy... - Prezenter przyjaźnie zamachał ręką, uśmiechnął się, wziął do ręki kartkę i począł czytać wiadomości z telepromptera.
  • PKB Mozambiku spadło w tym roku o 5% - to straszne wydarzenie powiedział rzecznik Rządu Gaweł Praś. Jednak na szczęście Rząd był zapobiegliwy i w naszym wspaniałym kraju taka katastrofa nie miała miejsca. Uff jak to dobrze żyć na zielonej wyspie - prezenter udał wielkie zafrasowanie i zmęczenie ocierając ręką nieistniejący pot z czoła.
  • Uff - jak dobrze - zawtórował mu zafrapowany Łinki-Tinki. 
  • A teraz mrożące krew w żyłach sceny z kraju - rzekł ściszonym dramatycznie głosem prezenter, zmienił kartki, spojrzał się uważnie na teleprompter twarze widzów i z wielką powagą oznajmił: w gospodarstwie państwa Krasińskich w Maciejowicach Małych krowa po zażyciu dopalaczy zaczęła dawać kwaśne mleko. 
  • Po tej dramatycznej informacji pokazano krótki reportaż, a raczej migawkę różnych scenek bez komentarzy: przerażone krowy stłoczone w małej oborze walące kopytami o ziemię, brudny korytarz zaniedbanej kamienicy z najazdem kamery na róg ściany z walającymi się pod nią strzykawkami, bezdomnego śpiącego na kartonie, wreszcie czarny monitor z zieloną sinusoidą słabnącą stopniowo do płaskiej kreski. Łinki-Tinki zamarł z przerażenia.
  • Na szczęście już po chwili na ekranie, przy wtórze kojącej muzyki, pokazała się skupiona lecz przyjazna twarz premiera Tonalda Duska. "Tak dalej być nie może!" - rzekł spokojnym, ale twardym i stanowczym głosem, po czym uderzył w nieco bardziej egzaltowany ton - "Walka z dopalaczami, to stan najwyższej konieczności. Nie damy tym ludziom oddechu. Osiągniemy sukces. Będzie wielki krzyk, że to co robimy, jest poza prawem. Ale tak jak na wojnie, będziemy działać nawet ocierając się o działanie na granicy prawa!"
  • Premier zapowiedział likwidację wszystkich dopalaczosprzedawców w ciągu kilku miesięcy. To priorytet dla Rządu, dodał -  dalsze plany Rządu objaśniał już szybkim, żołnierskim rytmem prezenter - To wielki sukces Rządu, powiedział Gaweł Praś, od teraz wszyscy rodacy będą nareszcie mogli spać spokojnie.
  • To były najważniejsze wiadomości, za chwilę sport i prognoza pogody, a wasz ulubiony prezenter mówi wam Papaaa...
Łinki-Tinki był poruszony. Nie miał pojęcia że na świecie jest tyle zła. Nie wiedział, że zawsze gdy sięgał po swoje ulubione telegrzanki ryzykował, iż podli ludzie z żądzy zysku mogli dodać mu dopalaczy do głupisiowego kremu. Wiedza ta przerażała, ale uspokajało go to, że jest ktoś kto czuwa i zrobi wszystko by jego, małego teległupisia obronić. To uspokoiło go na tyle, że siadł znów przed swoim głupisiomputerkiem i bez zastanowienia wykonał przelewy podatków. Cały czas myślał jednak o tym, czy na pewno pan premier zdążył już zabezpieczyć jego dzisiejszą kolację przed dopalaczami. A co jeśli nie... ? Tak dumając nawet nie zwrócił uwagi na domowego robota Noł-Noł, który sprzątał podłogę mrucząc do siebie "i znowu podniesli podatki, dranie". Ale robot był głupi i nieraz gadał bez sensu. Nie było potrzeby słuchać, ważne że teległupisie znów były bezpieczne.


Wesołych Świąt

Wesołych, rodzinnych i szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia oraz pomyślności w Nowym Roku 2013, wszystkim gołębiom, kotom i zwyczajnym ludziom, życzy:
Kot w gołębniku

wtorek, 13 listopada 2012

Kapitalizm na 100%

Pomimo zalewu regulacji, horrendalnie wysokich podatków (pracownik na etacie oddaje rządowi 2/3 tego co wypracowuje), sztywnego kodeksu pracy i ogromnych obowiązkowych ubezpieczeń społecznych, wielu osobom wciąż wydaje się, że doświadczamy obecnie dzikiego i nieskrępowanego wolnorynkowego kapitalizmu. Fakty temu przeczą. Trzeba oczywiście przyznać: nie jest to żaden komunizm, czy klasyczny socjalizm a la środkowy Gomułka, lecz państwowe interwencje w gospodarkę zachodzą na tyle daleko, że już widać ich klasyczne socjalistyczne patologie. W tym typowy dla socjalizmu niedobór podaży. Co, nie widać go? Nie widać, ale jest a paradoks ten wynika wyłącznie z tego, że nie wprowadzono jeszcze w większości branż ustawowych cen maksymalnych i niedobór podaży jest maskowany drożyzną. Jest tak w dużej części gospodarki, ale nie wszędzie, co za chwilę pokażę na kilku charakterystycznych przykładach.

Większość małych i średnich przedsiębiorstw, które nie żyją wyłącznie z dotacji unijnych, zamówień rządowych czy innej metody na okradanie podatników, boryka się z problemem wysokich kosztów pracy (ZUS!) i kosztów spełniania różnorakich rządowych regulacji (a to zawiła księgowość, a to użeranie z kontrolami pipów, czy sanepidów a to konieczne szkolenia i certyfikaty itp. itd.). W tej sytuacji przeżywają wyłącznie firmy posiadające na rynku taką pozycję, że ich moce produkcyjne wykorzystywane są w 100% (powiedzmy 95 i więcej). To dobrze - ktoś powie - przecież to jest sednem kapitalizmu aby przeżyli tylko najlepsi a inni zbankrutowali. Nie do końca. Oczywiście, że dobrze że kiepscy bankrutują, ale zwycięzcy powinni być bez ustanku weryfikowani przez nowe pokolenia młodych biznesmenów. W przeciwnym razie tracą motywację do dobrej obsługi klientów oraz presję na niskie ceny. A tymczasem ci młodzi mają poprzeczkę ustawioną na wysokości, którą są w stanie pokonać wyłącznie nieliczni. Dzisiejszy państwowy socjalizm postanowił nie likwidować całkiem prywatnej działalności, ale tak ją przystrzyc by istniały tylko firmy o prawie pełnym obłożeniu popytem. Zmniejsza to konkurencję i powoduje narastający niedobór podaży, bo firma która ma popyt na 100% swoich możliwości produkcyjnych musi odprawiać niektórych klientów z kwitkiem. Klasyczną reakcją jest więc: przedłużanie terminów i ustawianie klientów w kolejkach, podnoszenie cen oraz gorsza jakość serwisu i obsługi klienta. I stąd właśnie w Polsce, w ostatnich kilkunastu latach, w wielu branżach pojawiła się taka drożyzna.

Doskonałym przykładem są firmy wykonujące wszelkie zaawansowane technicznie instalacje. Nie chodzi o Zenka-złotą-rączkę co ma jedną rurkę do przymocowania na ścianie, ale zaawansowane i trochę trudniejsze usługi jak np. montaż pompy ciepła, rekuperatora, czy panela solarnego. Typowo firmy takie umawiają klientów na co najmniej kilka tygodni do przodu, a ceny tych usług, pomimo że ich popularność zwiększa się, systematycznie od kilku lat rosną rocznie o 5-10% co zdecydowanie przewyższa oficjalną inflację. Dlaczego więc do licha nie wejdzie w tę branżę fala młodych, drapieżnych biznesmenów i nie zrobi konkurencji? Przecież to prawdziwa żyła złota: marże wysokie, klienci odchodzą z kwitkiem albo czekają w kolejce jak w PRLu, nic tylko brać ich i zarabiać na nich. Niestety tak różowo nie jest. Pomijając już nawet konieczność zdobycia uprawnień czy certyfikatów, to jeżeli założysz małą firmę zatrudniająca 1-2 osoby, to przez pewien czas, zanim uda ci się zdobyć klientów, o ile nie masz mnóstwa pieniędzy na zmasowaną reklamę, musisz pogodzić się z nieregularnymi zleceniami, z trudem dobijającymi do 50-70% twoich mocy produkcyjnych. A ponieważ musisz płacić podatki i wynagrodzenia, to nie masz innego wyjścia jak dopłacać kilka miesięcy do interesu. A to znów wymaga zapasu gotówki. Zanim więc mała firma rozwinie się do w miarę stabilnego przedsięwzięcia, to zazwyczaj zbankrutuje, lecz nie przez brak umiejętności właściciela, lecz z powodu wysokich kosztów narzuconych przez rząd. Ba, przecież nawet za samego siebie przedsiębiorca będzie musiał płacić co miesiąc 1000zł na ZUS czy ma zysk czy nie. A co dalej? Nawet gdy zdobędzie strumień klientów odpowiadający jego możliwościom to czy będzie w stanie zrobić krok dalej i zatrudnić kolejne 2-3 osoby? Mało prawdopodobne, że uda się nagle zwiększyć liczbę klientów o 100% i pozostać nadal przy pełnym obłożeniu popytem, co oznacza że młoda firma musiałaby znów przeżyć okres niebezpiecznych turbulencji z dużą szansą na bankructwo nie ze swojej winy. Wielu przedsiębiorców nie ma ochoty na podejmowanie tego ryzyka i nie zatrudnia, co powoduje wzrost bezrobocia (pewnym złagodzeniem rygoru jest wyklinane przez biurokratów zatrudnianie na czarno czy równie atakowane umowy cywilnoprawne, są to jednak sztuczne obejścia patologii). Czy można się wobec tego dziwić, że ceny są wysokie, a większość działających na rynku przedsiębiorców ma klientów w głębokim poważaniu? Jeżeli działają, to znaczy że okopali się w dochodowych niszach otoczeni proszącymi się o usługę klientami. Ustał zaś prawie całkowicie, charakterystyczny dla wczesnych lat 90' atak młodych wilków na te dochodowe pozycje i nisze.

W takich momentach klasyczna i żelazna odpowiedź socjalistów to: "Jeśli przedsiębiorcę nie stać na zapłacenie tych kosztów/podatków/płac minimalnych/zdobycie regulacji/certyfikatów/pozwoleń to jest kiepskim biznesmenem i niech bankrutuje. Przyjdą inni, lepsi." Ta złośliwa odpowiedź jest jednocześnie podstępna, bo udaje że odnosi się do wartości wolnorynkowych - są słabi więc niech bankrutują. A tymczasem oni nie są słabi sami z siebie, tylko słaniają się na nogach po otrzymaniu na dzień dobry kilku ciosów od państwa. I robią dokładnie to czego od nich chcą socjaliści: przestają wyzyskiwać pracowników i klientów i likwidują firmy lub rezygnują z ich założenia jeszcze na etapie pomysłu. Po czym zostawiają nas na pastwę pojedynczych przedsiębiorstw, które na jałowym w konkurencję rynku stają się czasem na dużym obszarze geograficznym quasi monopolami. Ze wszystkimi wadami opisanymi w akapicie powyżej. A inni nie przychodzą, bo to już byli ci inni. Wtedy coraz częściej pojawia się znów rozbestwiony socjalista i bredzi "Wolny rynek nie sprawdza się w działalności X, jest drogo, klienci są źle obsługiwani, mnożą się oszuści, naciągacze i pazerne hieny. Państwo w tej działalności sprawdzi się lepiej."

Ciekawym jest, że jeśli tylko przypadek usuwa niedobór podaży, to nagle klient staje się faktycznie panem sytuacji i zyskuje niesamowite przywileje. Istnieją branże, w których dynamiczny rozwój techniczny bądź regularne podnoszenie się wydajności pracy zwiększa podaż produktów i usług (jeżeli zwiększa się "samoczynnie" wartość produkcji, to wartość podaży rośnie, np. jeżeli firma produkująca telefony wynajdzie lepszy model, który może wyprodukować w starej cenie, to oferuje klientowi w tej samej cenie "lepszą" jakościowo podaż a więc zwiększa jej wartość nie zmieniając wielkości produkcji, obrotu sprzedaży, czy cen). Typowo dotyczy to branży komputerowej i informatycznej. Spójrzcie jak od dwóch dekad moce komputerów rosną, a ich ceny maleją. Pomimo inflacji obecnie cena 1GB pamięci, czy 1GHz mocy procesora jest o rzędy wielkości niższa niż 10-15 lat temu. Inne firmy z kolei borykają się z nadpodażą z innych powodów. Trochę śmiesznym, ale ciekawym przykładem jest ... fryzjerstwo męskie. W połowie lat 90' (15 lat temu! młodzież niech w ramach pracy domowej obliczy o ile średnio wzrosły ceny od tego czasu) gdy chodziłem się ostrzyc, to płaciłem za tę usługę standardowo 10-12 zł w zależności od lokalizacji (centrum miasta - ok 2 zł drożej). Dziś... płacę dokładnie tyle samo. Jak to do licha jest w ogóle możliwe? Czy fryzjerzy nie zauważyli inflacji (w tym okresie w różnych latach od 3 nawet do 10% wg GUS) i nie płacą więcej pracownikom? Czy może pracownicy pracują za pół-darmo? Czy nie wzrosły koszty mediów? Nie podrożały czynsze za lokale? Czy nie wzrosły podatki? Czy właściciele nie płacą za siebie ZUSu 1000zł zamiast 500-600 jak 15 lat temu? Czy nie wzrósł VAT? Niemożliwe, że taka usługa jest nadal opłacalna. A jednak. Tajemnica tkwi w tym, że zakłady fryzjerskie utrzymują się prawie wyłącznie z fryzjerstwa damskiego, gdzie cena zwykłego uczesania to kilkadziesiąt złotych, a usługi dla mężczyzn są tylko dodatkiem świadczonym przy okazji tego, że i tak mają otwarty zakład i kilku pracowników, którzy jak już ten mężczyzna wejdzie z ulicy, to go ostrzygą i wezmą te 10zł. Zawsze lepiej niż zero. Ale to przecież jakaś paskudna dyskryminacja i seksizm, że kobieta musi zapłacić 3-4 razy więcej! Tylko czekać jak Unia Europejska przyjdzie i wyrówna! Hola, hola, nie tak prędko. Popyt na usługi fryzjerskie dla mężczyzn jest bardzo niski i bardzo chimeryczny. Większość mężczyzn chodzi do fryzjera sporadycznie bądź wcale a jeśli już, to prędzej samemu użyje maszynki niż zapłaci 40zł za strzyżenie. Słowem: podaż istnieje w prawie dowolnej wielkości i nie znika bo jest tworzona przy okazji innego biznesu, a popyt jest bardzo mały, niepewny, prawie go nie ma. Efektem są niziutkie, dumpingowe ceny. A jeśli przyjedzie walec, tzn. Unia i wyrówna? To wtedy albo ceny fryzjerstwa męskiego wzrosną efektem czego będzie prawie całkowity zanik popytu i tym samym wykonywania tej usługi (nieliczni czasem się skuszą, ale obrót w tej branży spadnie zapewne o ponad 90%), albo jeśli Unia ustanowi maksymalne ceny damskich fryzjerów nastąpi powrót do głębokiego PRLu czyli zamknięcie większości prywatnych zakładów i przejście fryzjerstwa damskiego na garnuszek państwa (czyli "puste półki' = kiepski dostęp do usług o beznadziejnej jakości, być może kartki na co lepsze usługi). Prywatny fryzjer nie da bowiem rady utrzymać się strzygąc kobiety i mężczyzn za 10zł.

Przyczyny drożyzny mają też czasem czysto bezpośrednie źródło podatkowe. Typowe przykłady to benzyna (ponad połowa ceny to podatki) czy alkohol. Oto producent piwa Żywiec dość bezpośrednio wskazał winnego wysokiej ceny piwa przypominając, że 40% ceny to podatki. Czyli drogi konsumencie: piwo kosztujące w sklepie 3,33zł zawiera tylko 2zł kosztów produkcji, dystrybucji czy reklamy. 1,33zł od razu zabiera rząd (jakby zabierał ci już mało z pensji). Nic tylko ważyć samemu, gdzie wysokiej jakości złoty trunek można bez problemu, przy minimalnym wysiłku, uzyskać za 1zł (inaczej: 2zł za litr). Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, że wolny rynek mamy tylko z nazwy? Chyba że chodzi o jego prędkość...
 
Na koniec proszę sobie pokreślić wężykiem w kajetach: Duża konkurencja = niskie ceny. Nadpodaż = niskie ceny. Niska konkurencja = niedobór podaży. Regulacje = niska konkurencja = niedobór podaży = wysokie ceny i kiepska obsługa klienta. Regulacje + Ceny maksymalne = zanik podaży = puste półki = PRL. Regulacje + brak ograniczeń cenowych = stabilizacja popytu i podaży przy małym obrocie i wysokich cenach = drożyzna. Howgh.

niedziela, 28 października 2012

Agresja wobec zegarów

Dziś wiele nie napiszę, bo muszę iść i przygotować domowe zegary na planowaną na nie nocną agresję rządu, tj. tzw. zmianę czasu. Jak zwykle przy tej okazji media zamiast uczciwie wypunktować bezsens tego zarządzenia co najwyżej łagodnie przypominają o nim społeczeństwu niczym małym uczniakom o ich obowiązkach. Już nawet nie próbują podawać zalet, a tylko przypominają o fakcie. I słusznie, bo to byłoby już żenujące, faktycznych zalet prawie nie ma, jest za to demonstracja siły i agresji rządów na całym świecie. Patrzcie, co byście zrobili bez nas, my nawet nad czasem mamy władzę...

Za resztę komentarza niech robi nieśmiertelny fragment książki "Wybór" Wiktora Suworowa.

Dziś zaczniemy od omówienia twojego wypracowania o tym, jak zniewolić sto milionów wolnych obywateli. Wiesz, Feniks, muszę przyznać, że nie wszystko w twoim wypracowaniu jest dla mnie jasne.
– A cóż w tym niejasnego? Jest defilada na Placu Czerwonym. W każdym szeregu po dwudziestu ludzi. W każdym sektorze dziesięć szeregów, dwustu ludzi. Tych sektorów jest po horyzont. Maszerują równo, aż miło patrzeć. Każdy żołnierz przez okrągły rok wyciskał z siebie siódme poty, szkoląc się na defiladę. I to nie tylko w Moskwie, ale wszędzie. Pytanie: czy wyrzucanie wyprostowanych nóg powyżej pasa, wypinanie piersi i zadzieranie brody powyżej nosa przydatne jest na wypadek działań wojennych? Po co tracić czas na ćwiczenie kroku defiladowego? Odpowiedź: po to, żeby zmusić tysiące ludzi do reagowania w sposób bezrefleksyjny, przyzwyczaić ich do słuchania rozkazów, a nie zdrowego rozsądku.
– Trudno się nie zgodzić.
– Dobrze. W takim razie trzeba podobne ćwiczenia zastosować wobec setek milionów ludzi.
– Zmusić obywateli, żeby maszerowali krokiem defiladowym?
– Niekoniecznie. Mam na myśli treść, a nie formę. Najważniejsze, żeby te ćwiczenia były absurdalne i żeby równocześnie dotyczyły setek milionów ludzi. Najlepiej zmusić ich do wykonywania jakiegoś kretynizmu. Regularnie.
– Masz przykłady takich kretynizmów?
– Można na przykład zmusić całą ludzkość, żeby dwa razy w roku przestawiała wskazówki zegarów.
– Czym to uzasadnić?
– Oszczędnością energii.
– To prawda?
– Skądże znowu! Najważniejszym odbiorcą energii elektrycznej są fabryki. Na drugim miejscu są środki transportu. Przesuniemy wskazówki, czy nie przesuniemy – i tak ilość zużywanej energii nie ulegnie zmianie. Poważnym odbiorcą są kopalnie węgla. Tam zawsze ciemno. Albo oświetlenie ulic. Światło włącza się kiedy jest ciemno, a wyłącza kiedy jest jasno. Co zmieni przestawienie wskazówek?
– Część energii wykorzystują ludzie w swoich mieszkaniach…
– Słusznie. Niecały jeden procent. Ale w ramach tego procentu też nie wszystko idzie na oświetlenie. Niebawem nadejdą takie czasy, że ludzie będą mieć elektryczne żelazka, elektryczne maszynki do mielenia mięsa, telefony na prąd, radia, elektryczne kino domowe. Możesz kręcić wskazówkami zegara w każdą stronę i nie wpłynie to w żaden sposób na zużycie energii. Zresztą z oświetleniem mieszkań to wygląda podobnie: latami tak jest widno i nie ma znaczenia, czy wstajesz o piątej, czy o dziesiątej. Z kolei zimowym rankiem i tak jest ciemno i nie obejdzie się bez oświetlenia. Nieważne, czy jest godzinę wcześniej, czy później.
– Zatem uważasz, że nie będzie żadnego pożytku z przestawiania zegarów?
– Będą tylko kłopoty. Masa kłopotów.
– I nikt nie będzie oponować?
– Tłum nie potrafi myśleć. Tłum przyjmie to jako coś naturalnego. Sam będzie sobie przysparzać nowych problemów. Jeśli tylko narzucimy ludzkości z dziesięć takich idiotycznych zachowań, jeśli sprawimy, że wszyscy podporządkują się bez zastrzeżeń, wtedy zawładniemy światem.

wtorek, 16 października 2012

Monty Python na stadionie

- Powiedz mi po co jest ten dach?
- Właśnie, po co ?
- Otóż to! Nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta.
Wiesz co robi ten dach? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest dach na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym dachem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest dach społeczny, w oparciu o pieniądze podatników... którego nie da się otworzyć jesienią w czasie deszczu. I co się wtedy zrobi?
- Przełoży mecz… ?

- Zapamiętaj: Prawdziwe pieniądze zarabia się na drogich, słomianych inwestycjach. Dostajemy za ten dach jako premię procent ogólnej sumy kosztów i już. Więc im on jest droższy, ten dach, tym ...

Gdy wielokrotnie twierdziłem, że tzw. Stadion Narodowy w Warszawie za kilka/kilkanaście lat czeka podobny los jak jego poprzednika, tzn. na powrót stanie się bazarem, to mało kto wierzył. To zbliża się tymczasem coraz większymi krokami. Co ja mówię stadion... cztery stadiony. Organizacja imprez na stadionach zbudowanych na E*** 2012 okazuje się niedochodowa do tego stopnia, że imprezy przynoszą straty netto, a co dopiero mówić o zarabianiu na swoje utrzymanie. Stadion w Warszawie z kolei przyniesie gigantyczne straty nawet mimo organizowania na nim hitowych meczów takich jak Polska-Anglia. Widzowie, którzy mimo zaporowych cen i fatalnej organizacji przybyli 16 października na ten stadion mają prawo poczuć się okradzeni po raz drugi. Nie tylko rąbnięto wcześniej KAŻDEGO Polaka na kilkadziesiąt złotych na budowę stadionu, ale jeszcze okazuje się, że nie da się na nim rozgrywać meczów. Nabijaliśmy się wszyscy wiosną z kilkukrotnego otwierania obiektu, potem zdarzył się cud i udało się na nim rozegrać latem kilka meczów (chyba tylko dlatego że opiekę nad nim bezpośrednio sprawowali fachowcy z piłkarskiej centrali) a teraz okazuje się, że... w deszczu nie można otwierać dachu. Cud techniki zbudowany za 2 miliardy złotych ma bowiem dach tylko od słońca...

Przybyli na ten mecz Anglicy przecierali oczy ze zdumienia, bo czy można uwierzyć, że normalni ludzie wydaliby tyle pieniędzy na dach, który jeśli popada na niego deszcz to grozi zawaleniem, więc ma zamontowane czujniki deszczu blokujące jego rozsuwanie? Czy możliwe jest żeby ktokolwiek kto nie jest debilem, wiedząc o tym nie zbudował pod murawą drenażu? A wiedząc, że nie może liczyć ani na dach ani na drenaż, nie przygotował odpowiedniej ilości ludzi do zajęcia się na szybko wodą na murawie? Wydaje się to możliwe tylko w zwariowanej angielskiej komedii, do której poziomu szybko dostosował się zabawny włoski sędzia, który widząc, że deszcz pada coraz mocniej, nie ma dachu i nikt nie ruszył się żeby zająć się wodą, i tak kilkanaście minut wychodził na płytę by parę razy malowniczo kopnąć piłkę i uciec.

Anglicy mogą się trochę dziwić, ale widzowie na trybunach raczej nie powinni. Stadion szybkimi krokami zmierza drogą poprzedniego socjalistycznego molocha. Bo też i nie zmieniło się wiele. Jeżeli PZPN obstawiają tzw. leśne dziadki nie mające pojęcia o organizacji meczów, a stadionem zarządzają grubasy z politycznego nadania rządzącej partii, których jedynym celem jest wydrenowanie z budżetu jak największej ilości pieniędzy podatników, to właściwie czemu się dziwić. Można sobie tylko życzyć, że ta kompromitacja otworzy oczy Polakom i zaczną w końcu protestować przeciwko bezsensownym rządowym inwestycjom, takim jakich bez liku obiecał właśnie premier w swoim expose. Przy możliwościach jakie w dziedzinie rozkradania pieniędzy podatników mają cały czas władze tego państwa, stadion jest bowiem tylko drobnostką. Ale symboliczną, bo dobitnie pokazującą jak kończą wielkie budowle socjalizmu...

poniedziałek, 3 września 2012

Wolniej, niżej, słabiej!

Władze Sopotu ograniczyły dozwoloną prędkość dla rowerzystów do 10 km/h Dla bezpieczeństwa pieszych oraz samych rowerzystów, ma się rozumieć. Uff, dobrze że tylko w Sopocie, obawiam się jednak, że (p)osły z Wiejskiej wkrótce o tym usłyszą, a wiadomo że chętnie małpują każdy idiotyzm. W każdym razie pomysłodawców tej nowej legislacji ciężko podejrzewać o posiadanie zbyt wielu szarych komórek. Pominę milczeniem fakt, że rowery nie posiadają liczników prędkości, bo nie jest to jeszcze dużym utrudnieniem dla naszych bystrych inaczej polityków i zawsze można wprowadzić obowiązek ich zakupu i posiadania (a może jeszcze w dodatku wziąć łapówkę od odpowiedniego lobby producentów). Jednak wprowadzenie ograniczenia prędkości w miejsce gdzie można by po prostu karać tych rowerzystów, którzy faktycznie sprawiają zagrożenie jest typowym dla socjalistów przykładem szkodliwej prewencji oraz odpowiedzialności zbiorowej.

Ale żeby jeszcze ograniczenie było jakkolwiek sensowne! Tymczasem w Sopocie może teraz dojść do sytuacji, w której wysportowany biegacz podczas porannego joggingu będzie wyprzedać prawidłowo jadącego rowerzystę. Czy i dla biegaczy będą wprowadzone ograniczenia prędkości? Z szybkich obliczeń wynika mi, że taki np. Usain Bolt w trakcie bicia rekordu na 100m. rozwijał chwilową prędkość ok 37 km/h. Dobry biegacz-amator z pewnością osiąga połowę tej prędkości. Czy więc policjanci będą od teraz czyhać w krzakach z fotoradarem na zbyt sprawnych biegaczy? Czy w Sopocie nie znalazło się dość dużo rozsądnych ludzi, którzy powiedzieli by tym mądrym inaczej, że 20 km/h to jest normalna prędkość jaką bez trudu rozwija przeciętny rowerzysta-amator?!!

W zasadzie to jest to po prostu znęcanie się nad rowerzystami. Jeśli tak bardzo przeszkadzają na tych ścieżkach, to należy zabronić całkowicie jeżdżenia tym pojazdom! Zamiast frustrować tych spośród cyklistów, którym akurat bardzo zależy na dotrzymywaniu wszystkich idiotycznych przepisów, lepiej jest zrobić z tych ulic piesze deptaki. Byłoby to zrozumiałe - nie każdy pojazd musi wszędzie wjeżdżać. Tymczasem trzeba to powiedzieć wprost (to może dotrze to do zakutych głów urzędników): jazda rowerem z prędkością 10 km/h JEST CAŁKOWICIE POZBAWIONA SENSU!

Niestety przypadek ten wpisuje się znakomicie w trend likwidowania wszelkich "niebezpiecznych" zachowań obywateli. Po zakończeniu tego eksperymentu swobody za wiele to nie będzie, ale za to jak będzie bezpiecznie. Co więc dalej po ograniczeniu prędkości rowerom? Pomóżmy naszym politykom. Ja proponuję tak:
  • maksymalna prędkość samochodu to 20km/h, roweru 10km/h, pieszego 5km/h,
  • po drogach i chodnikach publicznych należy się poruszać obowiązkowo w kasku, kamizelce odblaskowej i z licznikiem prędkości w lewym a kamerą w prawym uchu (w celu ustalenia sprawcy ewentualnej kolizji),
  • wprowadzenie Prawa Chodzenia, uzyskiwanego w wieku co najmniej 15 lat, po egzaminie przed państwową komisją uprawniającego do używania chodników na drogach publicznych,
  • użytkowanie chodnika w stanie po spożyciu alkoholu byłoby zagrożone karą do dwóch lat więzienia i utratą Prawa Chodzenia na okres do 5 lat. Krótko mówiąc: piłeś - nie idź!
  • obowiązkowy montaż w każdym samochodzie klatki wzmacniającej wnętrze, ograniczenie maksymalnej liczby przewożonych pasażerów do jednego, zobowiązanego do jazdy w kapsule ratunkowej z katapultą rakietową certyfikowanej przez państwowy urząd...
Można dowolnie popuścić wodze fantazji i nigdy nie wiadomo co z tego nie stanie się kiedyś "prawem" uchwalonym przez (p)osły z Wiejskiej. Wszak gdyby powiedzieć komuś 40 lat temu, że 12 latek będzie musiał jeździć w specjalnym foteliku, rowery będą mieć ograniczenia prędkości, a w samochodach będą montowane obowiązkowe czarne skrzynki (co np. chcą wprowadzić (p)osły w Niemczech), to popukałby się po głowie... Parafrazując Alexisa de Tocqueville'a: "Nie ma takiej głupoty, której nie popełniłby skądinąd rozsądny i liberalny rząd, kiedy chce podnieść sobie słupki poparcia wśród gawiedzi"

PS. Prezydent Sopotu Jacek Karnowski jest nie do zdarcia - najpierw za zaszczyt uznał porównanie do Orwella sądząc zapewne, że internautom właśnie dokładnie o to chodziło, że JK jest równie wybitnym pisarzem jak G. Orwell, a potem zapytany o to czy biegacze także będą mieć ograniczenia prędkości kompromituje się dalej: "Biegaczom nie jest potrzebne ograniczenie prędkości. Biegacz w przeciwieństwie do roweru zawsze łatwo zahamuje i się zatrzyma." Ja mam propozycję: jeżeli pan prezydent naprawdę sądzi, że sprawność hamowania biegacza (który odrywa stopy od ziemi) jest większa od sprawności hamulców roweru (którymi w sytuacji awaryjnej można hamować w trybie ciągłym i to na obu kołach), to niech rozpędzi się maksymalnie jak potrafi, biegnie w kierunku jakiejś ściany i spróbuje rozpocząć hamowanie powiedzmy dwa metry od niej. Sądzę, że eksperyment odniósłby pozytywne skutki dla Sopocian. Chyba, że prezydenci miast potrafią naginać prawa fizyki...
PS.2 Przypomina mi to inicjatywę jakiegoś socjalisty bodaj z Ruchu Palikota chcącego obowiązkowych przeglądów technicznych dla rowerów. To chyba już tylko krok do tablic rejestracyjnych i oczywiście obowiązkowego ubezpieczenia. Wygląda na to, że trzeba jeździć jak najwięcej póki jeszcze można normalnie...

piątek, 17 sierpnia 2012

Kto tu jest piramidą?

W internecie podobno hitem jest porównanie ZUS i Amber Gold, które wygląda tak:

Wiele mówi ta tabelka o otaczającym nas świecie, jednak tylko osobom, które majtającej się nad szyją części ciała używają do myślenia. Dla pozostałych nic straconego: usłużna jak zwykle Gazeta Wyborcza wraz z usłużnym radiem TOK FM wyjaśnią paradoks tkwiący w tej tabelce każdemu kto go nie rozumie. Bo ma się rozumieć cenzura odeszła już w siną dal wraz z wiatrem historii i teraz nieprawomyślne tabelki nie są cenzurowane, lecz objaśniane. Każdy myślący-inaczej czytelnik mógłby przecież natknąć się na takie kuriozum w sieci i zacząć zastanawiać o co chodzi. I może nie doszedłby do słusznych (jedynie słusznych ma się rozumieć) wniosków: TO JEST PRZECIEŻ STRASZNY POPULIZM.

... i zasadniczo zgadzam się z tym, że jest to populizm oraz że tabelka jest trochę krzywdząca lecz... dla Amber Gold. Przecież dopóki niezawisły sąd nie wyda werdyktu nie można z całą pewnością nazwać tej firmy piramidą finansową. Szefowi działu gospodarczego radia Maciejowi Głogowskiemu jednak nie o to chodziło:
Otóż, jeśli założymy, że klasyczna piramida finansowa działa na zasadzie wypłaty (jeśli w ogóle do wypłaty dochodzi) pieniędzy uczestnikom, korzystając z "nowych" pieniędzy wstępujących klientów, to... rzeczywiście z ZUS-em jest podobnie - wpłacamy dziś, odprowadzone są nasze składki, na emerytury rodziców i dziadków.

Ale jest podstawowa różnica między porównywanymi instytucjami - pieniądze w ZUS są gwarantowane przez Państwo. W Amber Gold - nie.


Hmmm... Najpierw przyznajemy, że jednak ZUS to piramidka, potem dramatyczne zawieszenie głosu i w końcu jest - kontrapunkt wyjaśniający wszystko: państwo gwarantuje... To proszę podać mi adres tych państwa, którzy to gwarantują... Nie, wróć, nie będę złośliwy. Może faktycznie jest jakieś prawdopodobieństwo, że ktoś z rządu, tego czy przyszłego coś gwarantuje (np. przyciśnięty do ściany widłami przez rozsierdzonych emerytów gdy dowiedzą się, że nie dostaną emerytury), jednak uściślijmy: nieduże. Wg obecnych nowych porządków autor tego bloga przejdzie na emeryturę prawie za 35 lat. Sięgając wstecz o ten okres można zauważyć, że 35 lat temu Polską rządził tow. Edward Gierek, w międzyczasie mieliśmy trzy lata z inflacją powyżej 100%, wymianę pieniądza, stan wojenny, kilka kryzysów gospodarczych, a co do gwarantowania czegoś przez państwo, to najpierw poproszę, żeby wypłaciło mi  pieniądze odkładane w latach 80-tych przez moich rodziców na tzw. książeczki mieszkaniowe (a były to co miesiąc regularne, znaczące dla nich wpłaty). A gdyby poprzednie pokolenie chciało się cofnąć pamięcią o kolejne 30-40 lat, to dopiero byłby dramat! I kto miałby im coś gwarantować? Rząd II RP? Generalnej Guberni? A może ktoś z tych czołowych przedstawicieli państwa powojennego: link link link . Chyba trzeba jednak przyjąć, że gwarantowanie czegoś przez państwo za 35 lat to kiepski zakład. Wszyscy to widzą, tylko Maciej Głogowski udaje, że nie widzi i zwodzi młodzież.

Choć obie "firmy" obiecują "złote góry", to w przypadku ZUS (właśnie przez gwarancję państwa) otrzymanie wypłaty jest więcej niż prawdopodobne. Czemu? Bo jak kasy nie starczy, to np. sprzeda się obligacje i (co celnie zauważył jeden z Internautów) podniesie podatki, niestety.

Tutaj przychodzi od razu na myśl jedna ważna różnica między "firmami". Amber Gold nie ma żadnych środków przymusu aby zabierać od nas kolejne "składki". Nie podniesie ci składek, nie zmusi do nowych wpłat. Na jej polecenie do twojego domu nie wpadną panowie w mundurach wyważając drzwi, wrzucając granaty z gazem łzawiącym i wywlekając cię w kajdankach wprost do więzienia. Nie ma na swoje usługi rozbudowanego aparatu przemocy. To faktycznie poważna różnica, tylko pan redaktor nie do końca potrafił ubrać ją we właściwe słowa...

Ale jeżeli już koniecznie chcemy mówić o ZUS jako piramidzie, to jednym z kroków ratowania jej przed upadkiem będzie... dodawanie do niej pieniędzy, np. poprzez podniesienie wieku emerytalnego.

No to już istne kuriozum. Rozwiązaniem problemu największej w kraju piramidy finansowej pochłaniającej masowo środki społeczeństwa ma być... dawanie jej jeszcze więcej pieniędzy? Rozumiem, że wobec takiego sądu, redaktor wysłał był już swoją pensję na rzecz Amber Gold? Aby ratować go przed upadkiem dla dobra jej klientów - ma się rozumieć...


PS. Polecam lekturę opowiadania S. Lema "Pożytek ze smoka". Nawet jeśli pierwotnie autor co innego miał na myśli, to smok, z którego nie ma żadnego faktycznego pożytku ale trzeba go wciąż dokarmiać bo gdyby przestał rosnąć stałaby się "straszna katastrofa gospodarcza", jest doskonałą metaforą ZUSu.


piątek, 20 lipca 2012

Co nowego w lipcu?

  • Zakończył się koko-koko-przekręt-spoko. Wielu Polaków nie może odżałować, że to już koniec. Takiej fajnej zabawy długo w tym kraju nie będzie... bo nie pozwolą na to zaciągnięte przy tej okazji długi. Teraz proszę zasuwać jak najszybciej do roboty drodzy podatnicy - ktoś te długi musi w końcu pospłacać... Kilka osób jednak się cieszy. Na przykład właściciele biznesów przy wrocławskim rynku, które jakiś debil odgrodził płotem tzw. strefy kibica od reszty świata przez co ci, którzy faktycznie rozwijają gospodarkę tego miasta i utrzymują je z podatków, cały czerwiec mogli zaliczyć do miesięcy kompletnie straconych. Nie znaczy to jednak, że za okres ten miasto nie pobrało czynszów. O nie. Długi powstałe po organizacji meczów trzeba przecież za coś spłacać...
  • W Londynie też będzie śmiesznie. Gigantyczne środki jakie są wydawane na drugą ważną imprezę sportową tego lata pomińmy milczeniem. Na biednego przecież tym razem na pewno nie trafiło. MKOL okazuje się być jednak organizacją nie mniej mafijną niż U***. Pewna firma (chyba cyrkowa, bo jej głównym przedstawicielem w mediach jest klaun) wymogła na organizatorach olimpiady, aby w kilkuset restauracjach i fast foodach znajdujących się w okolicy obiektów sportowych nie wolno było sprzedawać frytek. Ciekaw jestem formalnego uzasadnienia takiego zakazu. Czy mogą do właściciela prywatnej restauracji przyjść i powiedzieć: słuchaj no Smith, od jutra przez miesiąc nie wolno ci sprzedawać tych małych, smażonych pasków ziemniaka bo tak sobie życzy organizacja, która ma siedzibę w innym kraju i podlega nie wiadomo komu. W normalnym wolnorynkowym kraju właściciel takiej knajpy padłby od razu ze śmiechu.
  • Brytyjczycy są mało twórczy, więc pewnie poddadzą się zakazowi. Dużo bardziej przedsiębiorczym narodem są Polacy. Jestem pewien, że rozpoczęliby od razu sprzedaż frytek pod inną nazwą, jako np. smażofelki czy ziemniarytki. Albo zmienili kształt frytek tak by odsunąć jakikolwiek podejrzenia, że klauni mogą mieć z nimi coś wspólnego... A dlaczego Polacy to taki zdolny i przedsiębiorczy naród? To proste. O ich kondycję od dziesiątków lat nieustannie dbają przy ul. Wiejskiej w Warszawie. Tym razem, żeby naszych znów podszkolić w kombinowaniu, panie, panowie i inne osoby zasiadające w ławach sejmowych chcą zakazać sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych. Jest to kompletny absurd, jako że jeśli ktoś zechce prowadzić samochód po pijanemu z pewnością znajdzie inne źródło zaopatrzenia a stacjom obcina się najbardziej dochodową część biznesu. Mógłbym więc w tych okolicznościach przyrody niepokoić się, że część stacji zostanie zamknięta, a pozostałe podniosą ceny. Ale to się dzieje w Polsce, jestem więc pewien, że większość właścicieli stacji podzieli swoje biznesy na dwie części, poprzepisuje na brata czy kuzyna i wyprze się związków z nowopowstałym sklepem monopolowym... No chyba, że tzw. ciało legislacyjne, bądź co bądź również niezłe w te gierki, zastrzeże minimalną odległość sklepu z alkoholem od stacji benzynowej. Jednak to będzie już absurd głęboko przekraczający nawet dokonania ekipy Jaruzelskiego zabraniającej sprzedaży alkoholu przed godziną 13...
  • Poza tym w polskiej polityce nic nowego. Jeśli kogoś zaskoczył fakt, że w PSL panuje korupcja i nepotyzm, to chyba ostatnie 20 lat spędził bardzo daleko stąd.
  • Ostatni tydzień stał na świecie pod znakiem zamachów. W Bułgarii zaatakowano obywateli Izraela, ale premier tego kraju zachował czujność. Już godzinę po zamachu dokładnie wiedział kto jest jego organizatorem i dlaczego jest to Iran. Zdaje się, że powinno się pozwalniać wszystkie służby bezpieczeństwa na całym świecie i zatrudnić tylko p. Netanjahu do łapania przestępców i terrorystów. A może wiedział tak dobrze, bo akurat za tym zamachem stoją służby specjalnego innego kraju na "I", który jak może, od miesięcy szuka pretekstu do ataku na ten pierwszy? Ciii, to byłaby już spiskowa teoria dziejów. A fuj... Ale spokojnie - wujek Obama nie pozwoli. Znaczy się, nie przed wyborami prezydenckimi w USA...
  • A w USA facet w stroju, chyba batmana, a przynajmniej w czarnej masce, napadł na kino akurat w trakcie premiery filmu o człowieku-nietoperzu. Gdy rzucił granat gazowy w publiczność i zaczął strzelać, to większość myślała, że to promocja filmu i takie efekty specjalne. Dopiero po chwili zorientowali się, że kule są trochę za prawdziwe i wybuchła panika. Kompletnie nie ma się z czego śmiać, to poważna tragedia - zginęło wiele osób. Niestety konkluzja nasuwa mi się głównie taka: gdyby taki człowiek napadł 150 lat temu na jakiś saloon na tzw. dzikim zachodzie, to pomimo, że ten zachód był wg legendy bardzo dziki i niepostępowy, już po kilku strzałach wyniesiono by go sztywnego. Jasne, wiadomo że do kina człowiek nie idzie uzbrojony po zęby i nie spodziewa się co chwilę walki na śmierć i życie. Jednak w wypełnionej po brzegi sali nie znalazła się ani jedna osoba, nie tylko mająca broń palną, ale mająca dość odwagi by w jakikolwiek sposób powstrzymać szaleńca. Zabił kilkanaście osób i spokojnie wyszedł oddając się bez rozlewu krwi w ręce policji. Widać, że USA idzie szybką drogą ku standardom norweskim... Na szczęście nie wszędzie. ten filmik pokazuje jak na Florydzie pewien dziarski staruszek przepędził dwóch napastników, którzy napadli na kawiarnię internetową. Uciekali tak, że aż się poprzewracali jeden o drugiego, a dziadunio bynajmniej nie żałował amunicji. Oto prawdziwa wzorcowa postawa obywatelska... (linka znalazłem na blogu dwagrosze.com którego swoją drogą nieustająco polecam).

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Bogacze ze średnią krajową

Gdy kryzys finansowy docisnął niektóre rządy do ściany, to ich pierwszym odruchem zamiast przeanalizowania katalogu wydatków i obcięcia tych najmniej potrzebnych, jest zwykle zrabowanie społeczeństwa w jeszcze większym zakresie. Nie pochwalam takich zachowań. Jednak nawet wśród metod masowego rabunku uprawianych przez socjalistów są takie o których można dyskutować i takie, które są po prostu karykaturalne i żenujące. Na przykład, gdy nowowybrany prezydent Francji Hollande obiecywał 75% podatek dochodowy dla najbogatszych, to można było dyskutować, czy ma to sens, komu przyniesie zysk, komu stratę, czy spełni zakładane przez rząd cele, czy wprost przeciwnie, czy jest etyczne czy nie itp. Można było zajmować różne stanowiska, ale dyskusja mogła być merytoryczna. Jednak gdy "łupić bogatych"  zaczynają tytany intelektu znad Wisły, to momentami nie wiadomo czy się śmiać czy płakać. Dlaczego? Ano dlatego, że diabeł tkwi w szczegółach a w polskich realiach te są mocno absurdalne ...

Socjaliści z Francji podobnie jak ci z Polski, także chcą łupić bogatych, ale zgodnie ze zdrowym rozsądkiem kwalifikują do tej grupy ludzi faktycznie bogatych. Próg od którego planowali wprowadzić najwyższe podatki dochodowe miał wynosić około miliona euro rocznie. Tymczasem polskie zera umysłowe z PO i PSL planują zlikwidować ulgę (czyli de facto podnieść podatek) na dziecko osobom... wróć... rodzinom zarabiającym rocznie 85 538zł. Tak! Słownie: osiemdziesiąt pięć tysięcy pięćset trzydzieści osiem złotych rocznie. Czyli jeżeli w takiej rodzinie pracują dwie osoby, to oznacza to, że każda z nich zarabia miesięcznie średnią krajową tj. ok. 2500zł netto. Mógłby ktoś powiedzieć: jaki kraj, tacy bogacze, ale czy faktycznie jesteśmy 50 razy biedniejsi od Francji? I żeby było jeszcze śmieszniej, relacjonujące to dziennikarzole nieustannie nazywają takie osoby "bogaczami". Sam z resztą fakt, że chociaż w tym samym momencie dziennikarzole także kopani są w tylną część ciała poprzez zmniejszenie kosztów uzyskania przychodu dla umów o dzieło i MIMO TO nie krytykują rozwiązań rządu, doskonale pokazuje jak mocno klasa dziennikarska stała się zależna i usłużna wobec rządzących zer umysłowych.

Nie no, panie. Przecież osoby zarabiające średnią plus 1 złoty, to prawdziwi burżuje! Zabrać im! Ok, pewnie nie jest to zła kwota. Pewnie że da się za to utrzymać przyzwoicie. Ale czy potrzebna jest od razu agresywna retoryka w stylu gomułkowskiej propagandy? Czy potrzebne wskazywanie tych ludzi palcami i dzielenie społeczeństwa w wyjątkowo wątpliwy sposób? Tym bardziej, że małe dziecko w rodzinie oznacza sporo kosztów i na pewno przy takich zarobkach trudno mówić o życiu w luksusie. W dodatku tego typu próg stawia dość dużą pokusę ukrywania części dochodów przed osobami znajdującymi się na granicy. Przekraczasz magiczną sumę o 1 zł? Czary-mary i tracisz 1100zł. Chyba nie trzeba być orłem panie Tusk żeby spodziewać się, że głównym rezultatem wprowadzenia takiego progu będzie zwiększenie się szarej strefy?

sobota, 16 czerwca 2012

Dlaczego zginął generał Petelicki?

III RP wyprodukowała już wiele zagadek, afer i podejrzanych wydarzeń. Do dziś zastanawiamy się jakie były na przykład kulisy afery FOZZ, czy kto i dlaczego zlecił zabójstwo generała Papały. Dziś do tych pytań dochodzi kolejna, której jak sądzę nie rozstrzygniemy przez lata: dlaczego zginął generał Petelicki?

Oficjalna informacja medialna podaje, że generał popełnił samobójstwo. Jednak czy możemy w to wierzyć? Czy prawdziwy twardziel, człowiek-legenda, twórca jednostki specjalnej o której mówił  "To jedyna jednostka specjalna na świecie, w której przez dwadzieścia lat, przy kilkuset operacjach bojowych, w trakcie których wykończono ponad pięciuset terrorystów, nie zginął nawet jeden żołnierz." prawdziwy człowiek honoru jakich niewielu zostało w dzisiejszych czasach popełniłby samobójstwo? Jeśli tak, to z jakiego powodu? Nie pełnił ostatnio żadnego odpowiedzialnego stanowiska. Nie mógł więc uczynić niczego co powinno popchnąć go do tak dramatycznego kroku jak powiedzmy zdradzenie swoich ludzi na polu walki czy coś równie niehonorowego. Dlaczego więc?

Pytań jest wiele. Odpowiedzi zapewne nie poznamy, bo rzadko opinia publiczna dowiaduje się jakie są prawdziwe przyczyny zgonów osób związanych z jednostkami specjalnymi czy wywiadem. Jest jednak wiele poszlak a całość układa się w mało przyjemną serię:
  • samobójstwo Andrzeja Leppera
  • również jego doradcy kilka miesięcy później
  • śmierć szyfranta Zielonki
  • samobójstwo Grzegorza Michniewicza, dyrektora Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (Donalda Tuska)
  • samobójstwo generała Petelickiego.
Dość zagadkowa seria nieprawdaż? Jeżeli dodamy do tego aresztowanie gen. Czempińskiego, to co to może oznaczać? Walkę na szczytach służb specjalnych?

Jest jeszcze jedna poszlaka świadcząca niestety, że śmierć generała nie była samobójstwem. Pomyślcie Państwo. Kiedy najlepiej pozbyć się niewygodnego i dużo wiedzącego człowieka? Człowieka, który przypomnijmy: wielokrotnie wskazywał zaniedbania w MON, który powiadomił opinię publiczną o SMSach wysyłanych pomiędzy politykami PO tuż po katastrofie w Smoleńsku (bardzo tajemnicza sprawa). Tak! W dniu w którym naród ogarnia histeria koko sroko euro spoko czy jakoś tam... Kto teraz myślałby o takich przykrych sprawach jak czyjeś samobójstwo? A jeśli Polska wygra, to histeria potrwa jeszcze tydzień lub dłużej. W sam raz aby społeczeństwo baranów zapomniało... Majstersztyk piarowski. Oczywiście zakładając, że to nie było samobójstwo, bo pewności mimo wszystko nie ma... Dziennikarzol w telewizji rządowej powiedział z obowiązku jedno zdanie na ten temat gdy wyczerpał już temat euro sroko ale spokojnie - wszyscy już i tak je zapomnieli...

Na koniec zacytuję generała. Ten cytat doskonale pokazuje jak wygląda świat służb. Dotyczy akurat Wikileaks.

Bo jest zwykły świat i świat równoległy. W tym drugim poruszają się ludzie znający największe tajemnice i mający do nich klucze. Wystarczy, że w odpowiednim momencie skopiują to, co trzeba. I bardzo dobrze, że od czasu do czasu ktoś taki pokazuje politykom, że pensje płacą im podatnicy. W ten sposób daje im znać, że opinia publiczna może w każdej chwili poznać ich niecne sprawki. Przecieki do Wikileaks – dopóki nie wiążą się z zagrożeniem czyjegoś życia i zdrowia – przyniosą całemu światu wiele pożytku. Polityka będzie dzięki nim bardziej transparentna, a politycy będą się mieli na baczności.



niedziela, 13 maja 2012

Obywatel ściśle podejrzany

Ciężkie czasy nastały dla budżetu państwa. Sfinansowanie kosztownej ale jakże przecież społecznie ważnej, budowy nowego stadionu narodowego, licznych wycieczek żołnierzy już to do Afganistanu, tudzież Iraku, czy wypłaty jakże słusznych i ciężko zapracowanych dotacji dla partii zasiadających w sejmie, mocno nadwyrężają kiesę rządu. Nic więc dziwnego, że dzielni przodownicy pracy z Urzędów Skarbowych ochoczo ruszyli do walki o pomyślność socjalistycznej ojczyzny.
A gdy nasz dzielny rząd, dwojąc się i trojąc, dzieli każdy grosz na czworo, by starczyło na opłacenie pół miliona urzędników (a może miliona) wciąż znajdują się niestety czarne owce, które zamiast wespół w zespół walczyć z kryzysem, patrzą tylko jakby tu zagarnąć więcej dla siebie. Nie dziwota, że do walki z tymi szkodnikami rząd wysyła swych najlepszych ludzi. A na wojnie pierwszą i najważniejszą rzeczą jest rozpoznanie wroga. Tutaj: kułaka, spekulanta i bumelanta, który zamiast oddać sprawnie dwie trzecie tego co wypracowuje rządowi, choć wie przecież, że rząd wszystko by zrobił dla jego dobra, śmie buntować się i dobra swoje chować.

A więc jak wygląda typowy przedstawiciel pasożytniczej burżuazji toczącej naszą piękną socjalistyczną ojczyznę? Oto Urząd Skarbowy w wewnętrznej instrukcji dla kontrolerów ujawnia:

"dobór osób do kontroli powinien odbywać się głównie przez pryzmat zewnętrznych znamion świadczących o ich sytuacji ekonomicznej, prowadzenie wystawnego trybu życia przy równoczesnym ujawnianiu niskich dochodów" precyzując że chodzi tutaj o "wyrazistą majętność". 
Już samo słownictwo przywodzi na myśl, że do pracy w tejże instytucji nadal rekrutuje się kadry wg starej, sprawdzonej esbeckiej metody: "nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera", co w XXI-wiecznym wydaniu brzmi "chociaż nie umiesz nic pożytecznego, nadajesz się na urzędnika skarbowego". Jednocześnie urzędy precyzują jeszcze dokładniej, że "wystawny tryb życia" oznacza... korzystanie z wycieczek zagranicznych, zakup wyposażenia wnętrz czy produktów jubilerskich. A więc drżyjcie wstrętni burżuje jeśli nie będziecie potrafili wykazać skąd wzięliście 700zł na wczasy first-minute w Tunezji bądź 50zł na pierścionek zakupiony na aukcji internetowej...

Jednak same cechy zewnętrzne to za mało. Wroga należy opisać w sposób właściwy, czyli jak nauczał tow. Marks z perspektywy klasowej. Szczególnie podejrzanym elementem są więc wg instrukcji:
  • młodzi ludzie zakładający firmy,
  • przedstawiciele wolnych zawodów,
  • inwestorzy giełdowi,
  • osoby powracające z wycieczek zagranicznych.
I tak właśnie ma być: skończy się bumelowanie młodzieży na koszt robotnika czy chłopa. Wiadomo, że jeśli młody człowiek zamiast pójść przykładnie do pracy za 1000zł do korporacji czy państwowego przedsiębiorstwa, zakłada własną firmę znaczy się: spekulant, oszust i kombinator. Na pewno jego głównym celem jest dokonanie masowej malwersacji, przy której mafia paliwowa wygląda jak zlot harcerzy. Wiadomo także nie od dziś, że przedstawiciele tzw. wolnych zawodów, to grupa społeczna najbardziej oporna wobec wysiłków propagandowych edukacyjnych władz, która przy tym będąc niezależną finansowo (albo próbując taką się stać) czynnie opiera się budowie państwa socjalistycznego sprawiedliwości społecznej. Zamiast jak normalny podatnik dawać golić się do gołej skóry na etacie, ci burżuje i kombinatorzy niszczą delikatną tkankę socjalizmu solidarności społecznej.

No a jeśli chodzi o powracających z wycieczek zagranicznych, to od lat nic się w tej sprawie nie zmieniło. Nadal same kłopoty z nimi:



czwartek, 10 maja 2012

Koko koko - przekręt spoko

Niektórzy trochę kręcą nosem na wybrany przez tzw. lud nowy przebój E*** (podobno oficjalny, ciekawe na czym polega jego oficjalność). Ale w rzeczywistości jest to przecież piosenka całkiem na czasie a panie z zespołu Jarzębina pierwszorzędnie cyniczną drobiową aluzją ("koko koko") doskonale oddały charakter zbliżającej się imprezy, której motywem przewodnim jest robienie sobie jaj z Polaków przez rząd, PZPN i UEFA. A wszystko w atmosferze siermiężnego swojskiego rozgardiaszu z rozgrzebanymi autostradami, które onegdaj obiecywał Tusk, zamieszaniem z kilkukrotnym otwieraniem stadionów i licznymi manifestacjami zapowiadanymi na czas meczów a to przez celników, a to związkowców, to znów, co dość ciekawe bo chyba nie zdarzyło się dotąd nigdzie w świecie, przez rozwścieczonych podwykonawców autostrad... Gdyby sympatyczne panie były mniej dyplomatyczne, to ujęłyby sprawę dosadniej i tekst brzmiałby nieco inaczej.

Być może brzmiałby wtedy tak:

Cieszy się Platini, cieszy się UEFA,
Że do zapłaty podatek ich nie czeka,
Że do zapłaty podatek ich nie czeka.
Hej!

Koko koko przekręt spoko,
rachunki za stadiony lecą hen wysoko,
to z podatków zapłacone, choć potem puste będą one. /2x

Nasi przedsiębiorcy nic na tym nie zarobią,
Bo ta mafia zastrzegła sobie każde słowo,
Ucieszy się Platini,
Wypije sobie Martini,
Ucieszy się Lato,
Będzie bankiet na to.
Hej!

Koko koko przekręt spoko,
rachunki za organizację lecą nam wysoko,
wszyscy razem zapłacimy, dzieci sobie zadłużymy. /2x

Podatnicy żwawo zasuwajcie,
Na Tuska i Platiniego pieniążki zarabiajcie,
Na Tuska i Platiniego pieniążki zarabiajcie.
Hej!

Koko koko przekręt spoko,
Autostrad nie będzie, bo i po co,
wszyscy razem w koko... korkach stańmy, politykom portfel dajmy. /2x

Nie myśl sobie bracie, że rady nie damy,
Nie kłopocz się siostro,
My przekręcić zawsze się damy.

Koko koko przekręt spoko,
premie lecą hen wysoko,
budowniczy tych stadionów wezmą procent dziś do domów. /2x

Koko koko przekręt spoko,
Ruskich będzie sto tysięcy, nie zostawią żadnych pieniędzy
turyści w czerwcu się wyniosą i będzie bardzo koko-spoko. /3x

Można by dopisać jeszcze kilka kolejnych zwrotek, ale chyba nie ma sensu. Wkrótce się zacznie i sami Państwo zobaczą, bo jak mówił klasyk piłkarskiego komentatorstwa: "Bijemy głową w mur - inaczej nie da się opisać tego, co się dzieje..."

środa, 25 kwietnia 2012

Nielegalne kiełkowanie

Pamiętacie zasadzkę na rośliny? Dzielna policja próbowała zaaresztować nielegalny krzak konopii, ale niestety po wylegitymowaniu inkryminowanego okazało się, że to nie ten co go szukali i badany osobnik ma akurat prawo legalnie zapuszczać korzenie. Jednak nie każdy przedstawiciel rodziny Cannabaceae ma tak łatwo...

Jak donoszą lokalne media w Zabrzu powstał niedawno sklep sprzedający nasiona konopii indyjskich. Zabrzanie to generalnie sprytni ludzie, niedawno na przykład czytałem, że jeden z mieszkańców wygrał pięciocyfrową sumę (dolarów) w pokera internetowego. Niestety nie dowiemy się pewnie nigdy kto jest taki zdolny, bo gdybyśmy wiedzieli, to minister Kapica również by wiedział... A teraz pewni młodzi ludzie, sprawdziwszy pierwej dokładnie, że rząd jeszcze tego nie zabronił, zaczęli sprzedaż różnych hmm... kolekcjonerskich nasion. Ciekawa sprawa taki sklep nasienny dla kolekcjonerów, z pewnością poszerzy wiedzę mieszkańców o świecie zamorskiej flory. Może powinien dostać dotację z Unii? Obawiam się jednak, że skończy się trochę gorzej: przeszukaniami, konfiskatami i aresztowaniami. Jak to w zamordystycznym kraju tradycyjnie przystało.

Zabrzańscy urzędnicy nie byli zrazu dość czujni i dopuścili do powstania tego wszetecznego przybytku handlującego szatańskim ziarnem. Jednak reflektują się obecnie błyskawicznie z czujnością godną wzorowego komsomolca. Czujny jest na ten przykład Jan Szulik piastujący bardzo odpowiedzialne stanowisko: "odpowiedzialnego z ramienia gminy i prezydent miasta za walkę z uzależnieniami" powołany na nie z resztą z ramienia prezydent miasta Małgorzaty Mańki-Szulik, które przypadkiem jest ramieniem jego żony... Czujny jest także, a jakże, zabrzański poseł PO Borys Budka. Młody poseł jest czujny i bardzo uczynny, zamierza bowiem jak mówi poprosić "ministra spraw wewnętrznych o kompleksową analizę, jakie przepisy trzeba zmienić, by takie praktyki jak te w Zabrzu nie były już możliwe". Gratulujemy panie pośle Budka uczynności oraz wzorowej postawy obywatelskiej i w następnych wyborach proponujemy hasło: "Borys Budka, by zamiast tanich nasion była tania wódka", co z pewnością przełoży się i na wzrost dochodów państwa z akcyzy i na więcej miejsc pracy dla osób "odpowiedzialnych bla bla bla z uzależnieniami"...
Natomiast nieoceniony Marek Wypych, rzecznik prasowy zabrzańskiej policji ostrzega potencjalnych kolekcjonerów: "zakiełkowanie nawet jednego ziarenka jest już przestępstwem, za które grozi do trzech lat więzienia."

Ech, żona posadziła niedawno jakieś rośliny w doniczkach na balkonie. Trzeba będzie chyba zrobić inspekcję i sprawdzić: a cóż to za flora tam była właśnie zakiełkowała? No bo a nuż wiatr przywiał jakieś fałszywe ziarno, bez rządowego certyfikatu? Ciężkie czasy panie, kiedy nawet kiełkowanie jest ryzykowne i może stać się czynem zabronionym. Trzeba będzie wzmocnić czujność i skrupulatniej oddzielać ziarna od plew...

sobota, 14 kwietnia 2012

Bo wszystkie dzieci nasze są...

"Bo wszystkie dzieci nasze są"... śpiewała kiedyś pewna pani. W piosence była to za pewne przenośnia artystyczna, ale socjalistyczne rządy traktują takie sprawy z należytą powagą i rozmachem. Po tym jak tzw. pierwszej komunie nie udało się nacjonalizowanie gospodarki i realizacja wytycznych marksistowskich w tym zakresie, tzw. druga komuna realizując równie niebezpieczny marksizm kulturowy, w szybkim tempie rozkłada groźną dla niej instytucję rodziny i nacjonalizuje dzieci.

Już nie tylko rodzic ma coraz mniejszy wpływ na wychowanie swojego dziecka, ale w dodatku coraz młodsze pociechy wpadają w tryby machiny urzędniczo-biurokratyczne. Nie miałem o tym pojęcia, bo w Polsce 90% ustaw uchwala się w medialnej ciszy, że obecnie obowiązkiem szkolnym objęte są już 5-latki. Dowiedziałem się o tym dzięki komentarzowi Czytelniczki w poprzednim wpisie, za co dziękuję. No może nie jest to obowiązek szkolny, lecz przedszkolny, ale to nawet bardziej bez sensu, bo nie chodzi tu już o naukę, likwidowanie analfabetyzmu itp. tylko, no właśnie - o co? O to że państwowa niańka w przedszkolu lepiej zajmie się dzieckiem niż jego rodzice? Może to jest i prawdą w przypadku skrajnie patologicznych rodzin. Jednak zrównanie w dół milionów normalnych, polskich rodzin, do promili patologii jest zwykłym szaleństwem. Nie takie szaleństwa jednak jest w stanie wyprodukować skrzywiona socjalistyczna władza, więc sądzę że będzie się ono jeszcze długo będzie się rozwijać.

Podobno obowiązek uczęszczania 5-latków do zerówek jest konsekwencją pójścia do szkół sześciolatków. Ja raczej sądzę że jest konsekwencją nadmiaru pedagogów i psychologów (bo przecież chyba nie samych przedszkoli o budowę których tak wciąż wyją feministki, te są trudne do zbudowania - łatwiej zbudować wszak stadion narodowy a faktycznie jedne i drugie powinni budować prywaciarze). Likwidacja matematyki spowodowała masowe okupowanie przez młodzież tychże kierunków rozpatrywanych przez nią jako "łatwych". Gdyby to byli jednak prawdziwi humaniści, to bez trudu znajdowaliby sobie satysfakcjonujące prace. Być humanistą w prawdziwym, dawnym tego słowa znaczeniu, to być wszechstronnym, oczytanym i móc bez trudu zajmować się szeregiem różnych prac intelektualnych. Jednak współczesny narybek takich studiów w dużej mierze jak się okazuje może uczyć co najwyżej kilkulatka, bo już np. szkoły średnie to za wysoki poziom. Praca w prywatnej firmie to też dla nich za wysokie progi i jak wielu twierdzi poniżej ich godności. Cóż więc zrobić z takim wysoko wykształconym narybkiem o wysokim ego i małej przydatności? Jeśli nie wiesz co zrobić z podażą - wykreuj popyt. Najlepiej przywiązany sznurkiem do palika, żeby nie uciekł... Niech rodzice sami zaprowadzą swoje dzieci do przedszkoli i jeszcze się o to proszą. Z tym że podnoszenie podatków po to by wszystkie osoby w rodzinie zajmować się musiały pracą zamiast jedno pracą a drugie wychowaniem dzieci, nie udało się wystarczająco. Oporny naród zaczął do opieki nad dziećmi wykorzystywać nianie, a niektórych burżujów stać nawet na to, by ich żony mogły nie pracować albo stać na zatrudnienie nianiek. A przecież praca jako prywatna niańka bądź założenie mikro przedszkola jako prywatnej firmy jest poniżej godności tzw. humanistów. Nie będą przecież prosić o łaskę, lepiej żeby to rodzice stali pod ścianą. Lepiej też nie zostawiać wyboru drogi życiowej ludziom, tylko zdecydować za nich jaki model rodziny i wychowania jest odpowiedni...

A może źródło tkwi raczej w pomyśle jakichś tumanów z komisji UE, wg której do 2020 roku 95% dzieci w wieku 3-5 lat ma uczęszczać do przedszkoli. Dobre. Ktoś tam w Brukseli powiedział, że tak ma być, bo tak jest postępowo i od razu nasze tubylcze władze w podskokach rzucają się do realizacji. A że naród łoporny panie, to trzeba przymusić bacikiem.

Oczywiście w przedszkolach nie ma nic złego. Również zerówka to niezły pomysł na przystosowanie malucha do rygorów szkoły. Jednak pod warunkiem, że JEST TO DOBROWOLNE i to rodzice decydują. Nikt lepiej przecież nie zna dziecka i nie jest w stanie określić czy potrzebuje ono uczęszczania do danej placówki czy nie niż rodzic. W dodatku o ile te przybytki są dobrowolne, to gdy stwierdzimy że źle opiekują się naszym dzieckiem - możemy je stamtąd czym prędzej zabrać. A gdy staną się obowiązkowe to już nie bardzo i wtedy od razu gwałtownie spadnie ich poziom (nie trzeba się starać, dzieci i tak muszą tu być), kadra zacznie mieć pretensje i wymagania wobec dzieci i rodziców, zaczną się wywiadówki, powstaną podstawy programowe i zacznie się wszechstronne ocenianie i klasyfikowanie maluchów - wszak kadra musi jakoś naukowo uzasadniać pożeranie coraz większych środków finansowych podatników (już ponoć psycholodzy robią kilkulatkom badania i wystawiają im oceny psychologiczne!). I tak coraz mniejsze dzieci będą zakuwane w kierat, uczone jak być dobrym podatnikiem ku chwale socjalistycznej ojczyzny (bo szczerze mówiąc szkoła nie uczy wiele więcej) i za parę lat kto wie - może już dwulatki będą obowiązkowo deklamować w kółeczku wierszyki o Stalinie (nie, to nasi rodzice w latach 50-tych), Karolu Świerczewskim (nie, to my w latach 80-tych)... Unii Europejskiej a nauczycielki będą czytać im nowelki o biednych wiejskich dzieciach walczących o ... dzielnej walce gejów uciskanych przez homofobiczne społeczeństwo...

Przy okazji ciekawa obserwacja. Rząd, opozycja i związki zawodowe walczą obecnie zawzięcie (albo udają, kto wie) o podniesienie wieku emerytalnego. Kłótnie są momentami naprawdę ostre, przez pewien czas wydawało się nawet, że ho ho, chłopcy Pawlaka w imię emerytur zrezygnują z ciepłych posad przy korycie (tak, tylko wydawało się). A tymczasem w ostatnich latach rząd po cichu podniósł już wiek emerytalny i NIKT tego nie zauważył, ze związkami zawodowymi na czele. Bo przecież do tego sprowadza się właśnie obniżenie wieku rozpoczynania edukacji w pierwszej klasie z 7 do 6 lat. Szybciej idziesz do szkoły = szybciej ją kończysz = szybciej zaczynasz płacić podatki = pracujesz dłużej ku chwale ojczyzny bo wiek otrzymania emerytury przecież się nie obniżył.

PS. Temat jest bardzo nośny, ale jakoś niespecjalnie mam ochotę go dalej drążyć, bo co podniesiesz kamień, to siedzi tam coś paskudnego. Na przykład to, że odpłatność za przedszkola jest proporcjonalna do dochodów rodziców. Czyżby nie zapłacili już wcześniej podatku dochodowego na utrzymanie tychże przedszkoli, który jest przecież już proporcjonalny do dochodów?

piątek, 6 kwietnia 2012

Czemu jaja są drogie. Czyli mała rozprawka o ekonomii kurzego kupra.

Przed Świętami wiele polskich gospodyń zaopatruje się w spore ilości jaj. Taką mamy tradycję, aby na wielkanocnym stole było ich jak najwięcej. Jednak w tym roku jest z tym problem: szokujące ceny. Ponad 100% wzrost cen zasmuci wiele osób, które będą zastanawiać się dlaczego tak jest. Przyjrzymy się problemowi.

Popularną przyczyną podawaną z ust do ust jest to, że hodowcy podnieśli ceny aby odbić sobie koszt dostosowania wielkości i jakości kurzych klatek do nowych dyrektyw unijnych. To jest częściowo prawda ale w pewnej mierze jest to plotka. Za tą plotką idzie od razu myśl: dlaczego ceny wzrosły o 100% a w niektórych krajach nawet więcej (Czesi podobno przyjeżdżają do Polski kupować nasze jaja, bo u nich podwyżki są jeszcze o połowę większe) skoro nowe klatki raczej nie kosztują 2 razy więcej niż stare? Na pewno ci wstrętni hodowcy wykorzystali okazję do spekulacyjnego podniesienia cen...

Gdyby to była prawda to byłoby naprawdę pół biedy... Jeśli ceny są podbijane spekulacyjnie to zwykle na krótką metę i mają tendencję szybkiego powrotu do rozsądnych poziomów. Jednak kury to nie ropa naftowa i prawda jest trochę bardziej skomplikowana. Spróbuję wytłumaczyć to najprościej jak się da.

W dużym sektorze gospodarki działa zwykle wiele firm - wielu producentów. Jedni osiągają większą dochodowość, inni trochę mniejszą. Wielu balansuje na granicy opłacalności. Na przykład jeśli średnio na każde wydane 100zł hodowca dostaje 110zł to średnia dochodowość branży to 10%. Ale to tylko średnia i może oznaczać, że jeden przedsiębiorca ma zwrot 1% a drugi 19%. Jeżeli teraz decyzją administracyjną sprawimy, że każdy hodowca, na każde 100zł kosztów będzie miał ich dodatkowe 5zł to część z nich (spora) znajdzie się "pod kreską". Alternatywą jest dla nich albo likwidacja biznesu albo podniesienie cen. Ale... Wprawdzie stronę produkcyjną wzięli na postronek brukselscy socjaliści, lecz sprzedaż jaj nadal odbywa się na wolnym rynku stąd istnieje nadal spora presja na to aby ceny jaj jednak NIE ROSŁY (presję nadają konsumenci a poddają się jej w pierwszej kolejności głównie ci z pośród hodowców, którzy do tej pory mieli większą dochodowość). Efektem tego jest bankructwo części hodowców lub wycofywanie się z biznesu co bardziej racjonalnych na chwilę przed bankructwem. W końcu kto ma ochotę na prowadzenie niedochodowego biznesu? Ma się dokładać do produkcji jaj tylko dlatego że społeczeństwo ich potrzebuje? Nie jest przecież niczyim niewolnikiem. Likwiduje więc hodowlę póki czas i zajmuje się np. hodowlą jedwabników licząc że przez jakiś czas rząd nie posunie się do kontrolowania wielkości ... no tego w czym trzyma się te jedwabniki :-)

I faktycznie. Okazuje się, że w 2012 roku wielkość stad w różnych krajach Unii spadła od 20 do 30% (Czechy!) w stosunku do lat ubiegłych. Wiele kur poszło pewnie pod nóż, sprawdziło się więc to co niektórzy mówili, że luksusowe klatki dostaną tylko te kury, którym uda się przeżyć... No ale nawet jeśli hodowcy wypuściliby je do lasów, to nie zmienia to faktu, że produkcja jaj dramatycznie spadła. I co się stało dalej? Pisałem, że sprzedaż jaj odbywa się nadal metodami kapitalistycznymi. A w takich okolicznościach gdy 100 osób chce kupić jaja a jest ich tylko dla 70 klientów, to jest tylko jedno wyjście: cena jaj pójdzie w górę. A o ile? Czy o 30%? NIE! Wzrośnie ona do poziomu jaki jest w stanie zaakceptować 70% kupujących. W tym przypadku ponieważ społeczeństwo mocno pragnie jaj (szczególnie przed Świętami) i jest w stanie znieść dużo, to cena może podnieść się w górę WIELOKROTNIE. I NIE MA ŻADNEJ OCZYWISTEJ GÓRNEJ GRANICY WZROSTU CEN. Nie jest to kwestia spekulacji ale zdrowego rozsądku. Każdy z nas mając jajo i kilku chętnych na nie, sprzeda je temu co da za nie najwięcej...

A gdyby nie było okrągłego stołu, gdyby Wałęsa nie podjeżdżał motorówką przeskakiwał płotu itp... ? Albo gdyby unici postanowili zrobić tym razem dobrze nie tylko kurom, ale także konsumentom? Możemy dość łatwo rozważyć alternatywny scenariusz: co by było gdyby sprzedaż jaj także była opanowana przez socjalistów. Zostałyby wtedy ustalone ceny maksymalne (zróbmy dobrze konsumentom...) co skończyłoby się natychmiastowym wyczyszczeniem jaj ze sklepów. Kto byłby szybki - coś by kupił. Na początku wystarczyłoby być szybkim tylko trochę i znaleźć się w pierwszych 70% kupujących. A potem w jeszcze mniejszej ilości bo producenci, hurtownicy i sklepikarze faktycznie zaczęliby spekulację, tym razem w postaci odłożenia sprzedaży na później, w którym to później mogliby oczekiwać zniesienia cen maksymalnych (np. po Świętach). Ale gdyby ceny zostały ustalone na stałe to następnym krokiem byłaby dalsza systematyczna eksterminacja stad kurzych przez prywatnych producentów oraz dynamiczny rozwój alternatywnego rynku (rząd nazwałby go czarnym intensywnie zwalczając) sprzedającego jaja po cenach 4-5 razy wyższych niż obecnie (kompensacja ryzyka, utrudnień i niskiej podaży). Wkrótce całość produkcji prywatnych hodowców trafiałaby na czarny rynek a oficjalną produkcją jaj musiałyby zająć się państwowe zakłady. Oczywiście wprowadzono by kartki na jaja. W zasadzie jeśli opisuję powyższy scenariusz to chyba tylko dla młodzieży. Starsi znają go z własnych doświadczeń.

Wniosek główny. Jedynym sposobem na to aby jaja były tanie i dobrej jakości jest całkowite i natychmiastowe zniesienie barier i regulacji. Osoby, dla których jakość kurzych klatek stanowi problem mogłyby i powinny kupować jaja u producentów ekologicznych, z wolnego wybiegu itp. Włącznie z namawianiem znajomych i namawianiem do bojkotu w tym poprzez masowe akcje internetowe. Istnieje duża szansa, że docelowo spowodowałoby to znaczną poprawę standardów kurzych klatek. A jeśli nie to znaczy, że społeczeństwa tak naprawdę ten problem nie obchodzi co dowodzi że obecna jakość kurzych klatek jest akceptowalna.

Inne wnioski (młodzież podkreśla w kajetach wężykiem):
- Spekulacja bardzo często jest odpowiedzią na zaburzenie reguł wolnego rynku przez rządy, jest to jednocześnie odpowiedź powodująca dążenie rynku do korekty zaburzeń.
- Poziom cen rzadko jest związany z realnymi kosztami a często z dynamiką podaży i popytu,
- Próba zanegowania powyższego faktu nie powoduje, że przestaje mieć on miejsce, daje on jednak wtedy efekty uboczne: brak towaru na rynku, powstanie rynku alternatywnego, rozrost spekulacji.
- Zmuszanie ludzi przemocą do określonych zachowań jest mniej efektywne niż użycie bodźców ekonomicznych bądź bojkot.
- Każde, nawet niewielkie podniesienie kosztów prowadzenia działalności związanych z podatkami, regulacjami, płacami minimalnymi, bądź innymi sztucznymi barierami prowadzi do wypadnięcia z działalności części przedsiębiorców bo w każdym ich zbiorze znajdują się osoby na krawędzi rezygnacji z biznesu.
- Wypadanie przedsiębiorców z prowadzenia działalności z powodów działania rządów, kończy się zmniejszeniem konkurencji, nierównowagą podaży i popytu i gwałtownym wzrostem cen.
- Brukselski socjalizm jest daleko głupszy (ale nie gorszy) od sowieckiego, bo ten drugi próbował robić dobrze robotnikom, chłopom i innemu ludowi pracującemu ale jednak ludziom, a brukselski myśli raczej o... robieniu dobrze kurom. I naprawdę (naprawdę!) powinniśmy się z tego cieszyć, że ich uwaga skupia się na kurach a nie na ludziach.

A poza tym życzę Wesołych Świąt :-D

środa, 28 marca 2012

Kompromitacja lewych płuc prawicy

Powstała nowa partia: Solidarna Polska, ale jak wiele osób mówi lepszą nazwą byłaby Socjalistyczna Polska. Już podczas kongresu założycielskiego jej nowy prezes Zbigniew Ziobro nie pozostawił złudzeń. Ambitnego programu tej partii, zakładającego liczne podwyżki podatków, nie powstydziłaby się żadna partia jawnie socjalistyczna. Myślę, że Ziobro mógłby podać rękę chociażby p. Hollande - kandydatowi na prezydenta francuskich socjalistów, proponującemu niedawno stawkę podatku dochodowego w wysokości 75%. Ale czy naprawdę potrzebna jest Polsce kolejna partia narodowo-socjalistyczna? Jedna taka jest już przecież w sejmie. Jednak co dwie to nie jedna, jak mówi powiedzenie. Potwierdził to w pokrętny sposób sam Zbigniew Ziobro mówiąc, że jego partia ma stać się "drugim płucem prawicy". Wygląda co prawda na to, że to drugie płuco będzie de facto równie lewe jak to pierwsze - pisowskie, ale kto by tam kłopotał się prawdziwym znaczeniem słów...

Byłem już wczoraj pewien, że w jednym Ziobro ma rację: konkurencja dwóch lewych płuc może przynieść korzyści im obydwu. Za chwilę zacznie się przecież wyścig populistycznej, socjalnej propagandy, pustych obietnic i socjalistycznych mrzonek. Dzięki któremu... te dwie partie mogą wygrać kolejne wybory... O ile tylko w lewicowości przebiją SLD i Ruch Palikota...

No i bingo. Zaczęło się. Wielkie usta drugiego z lewych płuc przemówiły. Prezes Kaczyński najpierw napisał list wzywający "uciekinierów" do powrotu do PiS, co samo w sobie jeszcze nie było ciekawe. Na list (negatywnie) odpowiedziały jednak nie tylko komórki drugiego z lewych płuc ale także dawno uważane za martwe komórki partii PJN. No ale co też oni sobie myśleli tam, w tych swoich małych główkach? Że niby prezes to właśnie ich zaszczycił swoim listem? Trzeba ich było sprowadzić do pionu, co prezes osobiście zrobił na swoim blogu pisząc: "W związku z tym należy wyjaśnić pewne nieporozumienie – oświadczenie to nie było kierowane do ludzi PJN, którzy, pominąwszy już ich obecne znaczenie polityczne, dopuścili się przede wszystkim działań godzących nie tylko w Prawo i Sprawiedliwość, ale godzących w polską demokrację w ogóle." WTF!? Ale o co chodzi? "Chodzi oczywiście o walkę o pozbawienie partii politycznych środków finansowych" ...

I wszystko jasne. Moralność starszego z lewych płuc prawicy zakłada, że nie jest kompromitacją rabowanie podatników z ich ciężko wypracowanych pieniędzy na rzecz swojej partyjki, lecz jest nią domaganie się by partie same finansowały się ze środków swoich członków i sympatyków. Jakoś nie bardzo potrafię znaleźć odpowiednie słowa by to skomentować. Ręce mi dawno opadły, w taką bezczelność po prostu trudno uwierzyć. A jednak... Puentą mogą być tutaj dalsze słowa guru lewych płuc prawicy: "My tych osób, które traktujemy jako całkowicie skompromitowane, nie tylko z punktu widzenia partii, ale także z punktu widzenia polskiej demokracji i kryteriów moralnych, nie zamierzamy w żadnym wypadku zapraszać do swoich szeregów. Chciałbym uznać to za ostatecznie wyjaśnione." 
Żeby więc było ostatecznie wyjaśnione: z punktu widzenia moich kryteriów moralnych partie, które chcą się finansować środkami zabranymi pod przymusem podatnikom stają się całkowicie skompromitowane i nie chcę więcej nic o nich słyszeć...

poniedziałek, 12 marca 2012

Szwajcaria jest jakaś inna

Miło jest dowiedzieć się, że istnieje wciąż choć jeden głaz bodzący morze eurosocjalizmu. Tak, jest tam nadal na swoim miejscu i nie rozpłynął się w brukselskim bagnie. Jest nim oczywiście Szwajcaria. To kraj, który od lat imponuje zdrowym rozsądkiem i spokojem w przyjmowaniu obcych wzorców ufając zasadzie, że skoro coś dobrze działa, to po co to zmieniać. Tym razem ten sympatyczny kraj odrzucił zatrute jabłko w imponującym stylu. Otóż w referendum dotyczącym płatnego urlopu 67% (!!!) Szwajcarów zdecydowało o odrzuceniu jego wydłużenia z czterech do sześciu tygodni. Jest to rzecz kompletnie niebywała w ogłupionej głośną i agresywną  retoryką socjalną Europie. Co prawda związki zawodowe intensywnie namawiały Szwajcarów do głosowania na tak, to jednak eksperci przypomnieli, że nie ma nic za darmo i jeśli się krócej pracuje, to koniec końców zarabia się mniej, a głosujący... po prostu przyjęli to zdroworozsądkowe wyjaśnienie, zaufali mu i zagłosowali na nie. W niektórych kantonach przeciwko było 4/5 głosujących!

Rzecz która powinna być w zasadzie oczywista i mało interesująca musi być w dzisiejszych pokręconych czasach uznana za szokującą. I samo istnienie w tym kraju demokracji bezpośredniej nie jest żadnym wytłumaczeniem. Lata mącenia ludziom w głowach sprawiły, że w większości krajów Europy taki wynik byłby nie do pomyślenia. Jestem przekonany, że w pewnym kraju nad Wisłą takie referendum skończyłoby się wynikiem 95% za a głosującymi przeciwko byliby co najwyżej przedsiębiorcy. Samo to nie dość że wydaje się naturalnym odruchem "będę pracował krócej to będzie mi lepiej" to jeszcze jest nieustannie utrwalane i propagowane przez związkokrację, polityków i media. Trzeba chwili spokoju, zastanowienia, spokojnej kontemplacji i użycia rozumu zamiast emocji aby dojść do wniosku, że herbata jednak nie staje się słodka od mieszania, dodruk pieniędzy nie zwiększa bogactwa, czy że istnieje związek między biedą i bogactwem a długością pracy. Tym większe brawa należą się Szwajcarom. Za odwagę powiedzenia NIE, gdy wszyscy mówią tak.

wtorek, 28 lutego 2012

Szybki przegląd lutego

Luty się kończy. Pora podsumować co tam wpadło w blogowe oko...
  • "Patrzcie to jest nasz Miś, kosztował 2 miliardy i sobie będzie stał w centrum Warszawy..." Koszt budowy Stadionu Narodowego dobił dwóch miliardów, ale przynajmniej w lutym dowiedzieliśmy się skąd bierze się tak szybkie puchnięcie rachunków. Stadion otwierano już kilka razy to i koszty rosną. Dowiedzieliśmy się też, że szef jakiegoś centrum-czegoś-tam-sportu wziął pół miliona premii. No cóż. Pewnego dnia słyszałem w TVP jak dziennikarzole strasznie się szokowali tym, że piraci somalijscy zarobili 170 mln dolarów na wymuszaniu okupów za porwane statki. Liczba duża. Proceder niemiły, szczerze posłałbym kulkę w łeb każdemu takiemu piratowi, który przemocą porywa statki, towary i ludzi. Ale w takim razie co należy się piratom z Warszawy, którzy ukradli już sumę kilka razy większą niż roczny dorobek całej somalijskiej floty pirackiej? I dlaczego do licha żaden dziennikarzol nic o tym nie mówi?
  • Minister Mucha podobno kazała nazywać się ministrą. Serio. No cóż, mnie to nie dziwi. Jeśli nie jest się prawdziwym ministrem, to trzeba wymyślić jakieś inne stanowisko dla siebie. A przynajmniej odwrócić uwagę, bo już samym wyglądem chyba dalej nie dało się mamić kibiców. Przy okazji przypomina mi się zaczytany gdzieś dowcip o ministrach taki trochę przypominający dowcipy z PRLu. "Tusk zastanawia się jak tu poprzydzielać stanowiska w nowym rządzie. Ministrem sportu będzie... ... już wiem - Mucha, bo przecież muchy szybko latają. A ministrem ds górnictwa będzie... o - ten facet ze Śląska, oni tam wszyscy się przecież znają na węglu. Ministrem rybołówstwa... niech będzie ten z Gdańska, trzeba mu dać jakąś posadę, a skoro jest znad morza, to pewnie wie jak wygląda ryba. Ale co z tym Bonim?... trzeba mu coś dać... na czym to on się zna? hmm... już wiem! Wczoraj chwalił się, że zna wszystkie cyfry, więc musowo minister cyfryzacji!" To chyba dlatego premier robi aktualnie przegląd ministrów wzywając ich po kolei na dywanik.
  • Platforma Obywatelska, o której coraz częściej mówią że jest tak obywatelska jak dawniej Milicja Obywatelska, dba o skuteczne kopanie swojego elektoratu w tylną część ciała. W dodatku przy pomocy czegoś co nazywa polityką prorodzinną. Ale z tym jest jak w starym dowcipie "jeśli rząd chce twojego dobra, to najwyższy czas aby swoje dobra głęboko ukryć". To i blady strach zaczął padać na polskie rodziny. A to ulgę na dzieci mają zlikwidować ogromnej grupie Polaków (wg planu mają zabrać rodzinom z jednym dzieckiem w SUMIE zarabiającym ok 85 tys. zł. co przy dwóch osobach pracujących daje jakieś 2.5 tys zł na rękę - toż to obrzydliwi bogacze panie), a to wiek emerytalny podnieść, a to znów drastycznie podnieść podatek składkę na ZUS dla przedsiębiorców. Teraz chyba została jeszcze tylko likwidacja wspólnych rozliczeń podatkowych małżeństw i w Polsce będzie można zobaczyć ewenement na skalę światową - jak klasa średnia, w tym stateczni ojcowie rodzin a może i całe rodziny, atakuje budynki rządu koktajlami mołotowa.
  • A co tam. Polacy wytrzymają. Przecież powiedział Donald Tusk, że jak się nie podoba to może alternatywnie podnieść VAT o kilka procent, podatki składki na ZUS dwukrotnie i zwiększyć akcyzę na paliwo. Jak to szło z tym dowcipem o Stalinie... "...a mógł zabić!" Brać mi to podniesienie wieku emerytalnego i nie marudzić! Przecież i tak pokolenie w wieku < 40 lat żadnych emerytur nie dostanie, to co was boli ile ten wiek wyniesie. Ja na ten przykład w ewentualnym referendum zagłosuję za podniesieniem wieku emerytalnego. A tak! Na złość tym co głosowali na PO. Niech mają za swoje. A ja i tak nie liczę na rządową emeryturę i tak mi dopomóż premier Pawlak również w nią niewierzący... Nasz Światły Przywódca dodał jeszcze, że pomysł aby Polacy sami sobie wybierali wiek emerytalny i przy tym wysokość emerytury (idziesz wcześniej - masz mniej) to straszna nieodpowiedzialność, która rozsadzi budżet. Ciekawe, że pomysł ten rzucili... młodzi członkowie jego partii. No to teraz wiadomo, kto będzie następny na dywaniku u premiera. Tym młodym to trzeba wciąż od nowa tłumaczyć zasady marksistowskiej gospodarki, nic sami nie łapią ech... Zastanawia tylko czemu, ten neutralny w sumie dla budżetu, pomysł spotkał się z taką agresją premiera? Ktoś tu chyba nie mówi całej prawdy o stanie budżetu ZUSu...
Żeby nie było że tylko ganię, to jak zwykle coś pozytywnego. Rząd planuje zrobić prawdziwą rewolucję i uwolnić około 50 regulowanych zawodów - ŁAŁ! Czekali z tym aż 5 lat choć był to jeden z głównych punktów ich programu wyborczego, ale oj tam, nie czepiajmy się. Lepiej późno niż nigdy. Tym samym liczba regulowanych zawodów spadnie z ... zaraz... z 380 do 330. Co mówicie? Że taka na przykład Szwecja ma ich 90 a Estonia 50? Oj tam defetyzm siejecie. Pewnieście z opozycji, która wszędzie doszukuje się czegoś złego. Mogli przecież zwiększyć ilość regulacji. I nie mówicie tego głośno, bo usłyszą lobbyści z tych grup zawodowych i z 50 zrobi się... 5. I jeszcze będzie jak z cięciami biurokracji z zeszłego roku. Miało być na minus, ale nie wyszło i zrobiło się na plus.

PS. Ciekawym byłoby też sprawdzenie ile było tych zawodów 5 lat temu. Mnie się nie chce, może komuś z czytelników? Jak znam biurokratów, to oni zawsze likwidują głośno dwie regulacje aby po cichu wprowadzić trzy nowe.

środa, 22 lutego 2012

Murzyni XXI wieku

"The question isn't who is going to let me; it's who is going to stop me.”
 Ayn Rand

Jak sięgnąć okiem na bezkres historii, w każdej epoce dyskryminowano jakąś grupę ludzi. Jakąś mniejszość. Kolektywne widzenie świata pozwalało większości narzucać niesprawiedliwe prawa jednostkom tylko na podstawie ich przynależności do grupy o pewnych cechach. Często także dyskryminacja nie opierała się na wyłącznie niesprawiedliwych prawach, ale było to po prostu masowe lekceważenie i wykorzystywanie pewnych grup społecznych.

Kiedyś dyskryminacja dotyczyła głównie różnych wyznań, narodowości czy tzw. klasy społecznej. Obecnie bez wątpienia grupą, która szykanowana jest najmocniej są biali, heteroseksualni mężczyźni prowadzący działalność gospodarczą. Najczęściej katolicy, narodowości miejscowej (mam na myśli ludność rdzenną danego kraju Europy, np. Polacy w Polsce, czy Francuzi we Francji). Jeżeli brzmi to zabawnie, to znaczy, że drodzy Czytelnicy zostaliście już dobrze przewałkowani przez polit-poprawną propagandę i reagujecie tak jak życzą sobie jej sternicy. Zastanówcie się na spokojnie. Kogo, tj. jaką grupę społeczną, można dowolnie obrażać i krytykować? Przecież wiadomo, że skrytykowanie Żyda, homoseksualisty, feministki czy związkowca jest co najmniej poważnym wykroczeniem zagrożonym karą całkowitego wykluczenia z mediów czy grona znajomych, a kto wie czy już nie kryminalnym przestępstwem spenalizowanym jako tzw. hate speech czyli orwellowska myślozbrodnia...

Wszystko rozumiem, powiecie zapewne, ale przedsiębiorcy? Ci to przecież mają dobrze... Chwileczkę, odpowiadam. A kto jest nazywany wyzyskiwaczem przez fanatyków z lewa i prawa pomimo, że nie tylko nikomu nic ukradł, nikomu nie jest nic winien ale często nawet nikogo nie zatrudnia, samemu zarabiając na swój chleb, więc nie ma kogo wyzyskiwać? (no to, to dopiero skandal panie, przecież celem i sensem życia przedsiębiorcy ma być "tworzenie miejsc pracy", powinno im się to ustawowo nakazać!) Drobiazgowa analiza polskiego prawa niesie ze sobą kolejne odkrycia. Choć faktycznie nikogo nie powinno obchodzić jak każdy zarabia na życie, o ile w tym celu nie okrada czy nie morduje bliźnich, to we współczesnej neosocjalistycznej Polsce, działalność przedsiębiorcza jest przez rząd "legalizowana", rejestrowana i numerowana niczym znakowanie bydła. O ile zrozumiałe może być rejestrowanie spółek posiadających osobowość prawną, jako że niesie ona pewne przywileje, o tyle niezrozumiałe jest rejestrowanie osób chcących np. handlować kapustą zamiast siedzieć na stołku nudząc się w jakimś biurze. To jest jednak tylko początek długiej listy przepisów dyskryminujących osoby mające etykietkę przedsiębiorcy. Dalej okazuje się, że we wszelkich sporach z nie-przedsiębiorcami ci pierwsi są z góry na przegranych pozycjach. Uznaje się, że domyślnie nie mają racji i muszą udowadniać swoją niewinność. Dalej... Liczne podatki są znacznie wyższe jeżeli opodatkowana czynność, czy przedmiot używane są do celów działalności gospodarczej (np. podatek od nieruchomości) choć nikogo nie powinno to obchodzić kto jak wykorzystuje dane dobro (a przecież przedsiębiorca wykorzystuje je nawet bardziej produktywnie, dlaczego więc jest karany). Dalej... Dane osobowe i adresowe przedsiębiorcy nie są chronione prawnie, lecz są publicznie dostępne wszem i wobec i każdy gnojek może przedsiębiorcę nękać spamem reklamowym telefonicznie bądź nachodzić w "miejscu prowadzenia działalności", które przecież czasem bywa także jego domem. Co gorsza państwowa instytucja jaką jest GUS utrzymywana z podatków tychże przedsiębiorców, zmusza ich do darmowego wypełniania ankiet i wprowadzania w nich poufnych danych, a następnie handluje tymi danymi jak również danymi rejestracyjnymi i osobowymi samych przedsiębiorców (np. rejestrem REGON)!

A na to wszystko nakładane są liczne kontrole, regulacje, obowiązki i świadczenia. Przy obecnych trendach, można się spodziewać, że już wkrótce zwierzęta będą mieć więcej praw niż przedsiębiorcy...

Mimo tego w Polsce jest prawie 2 milionów aktywnych przedsiębiorstw prowadzonych przez osoby fizyczne. Jednym z powodów, że jeszcze jest ich tyle było to, że w początkach lat 90 otworzono kilka okien fiskalnych słusznie rozumując, że przedsiębiorcy, produkującemu zdecydowaną większość PKB, broniącemu kraju przed bezrobociem, a jednocześnie ryzykującemu całym swoim majątkiem, należy się przynajmniej złagodzenie ciężkiego buta fiskalnego jakiego doświadczają wszyscy pozostali Polacy. Stąd możliwość zaliczeń sporej liczby wydatków, nie zawsze wprost związanych z działalnością, jako kosztów uzyskania przychodu, stąd możliwość płacenia podatków składek na ZUS od 2/3 średniej krajowej (choć niestety stałokwotowych, co dobijało wiele firm) i w miarę luz w podejmowaniu decyzji. Większość z tego należy już jednak do historii, a wkrótce może zostać zamknięte ostatnie okno fiskalne dla przedsiębiorców - niski ZUS.

Największy polski "liberał" może zakończyć swoją podwójną kadencję rządową przechodząc do historii jako osoba, która zlikwidowała połowę działających w Polsce firm - wyczyn jakiego nie dokonał żaden kryzys, ani tym bardziej żaden premier przedtem z postkomunistami włącznie. Odliczeń VATu czy kosztów uzyskania przychodu już prawie nie ma (cyrku ze zmianami przepisów dot. odliczeń na samochody firmowe nie chce mi się nawet komentować - kratka, bez kratki, 50 procent, 100, znów 50 i tak w koło Macieju, bez księgowego nie rozbieriosz). Swoboda decyzji to już mit i przedsiębiorca może mieć kłopoty z prawem tylko z powodu... zbyt niskiej marży (jak zniszczono polskiego eksportera herbaty). Urząd Skarbowy, a wkrótce wiele innych urzędów, może bez wyroku sądu zrobić właściwie co tylko chce, zrobić dowolną kontrolę, przeszukanie, blokadę konta bankowego a przede wszystkim uznać że wszystko co robisz to fikcja czyniona tylko po to aby oszukać US. Teraz nierząd Tuska planuje objęcie przedsiębiorców podatkiem składką na ZUS proporcjonalną od dochodu. Proporcjonalną... ale nie niższą niż od najniższego wynagrodzenia, co oznacza że niektórzy będą płacić do 200zł mniej, ale znacznie więcej osób (ponad 2/3 przedsiębiorców) zapłaci więcej niż obecnie, nawet o 2000zł, co przy najgorszej wersji - przychód na poziomie 2.5 średnich krajowych oznaczać będzie zmniejszenie zarobków o 1/4. Nie usuwając największej wady starego systemu jaką było płacenie składki nawet przy stratach, jednocześnie znacznie zwiększa się opłaty w przypadku zysków. Oznacza to, że nawet przedsiębiorca zarabiający średnio mniej niż 2/3 średniej krajowej może zapłacić więcej, bo zapłaci dużo w dobrych miesiącach, a nie odbije sobie tego w kiepskich. Liczby podane w tej propozycji zmian są takie, że celuje ona dokładnie w poziom zarobków klasy średniej, grupy społecznej stanowiącej zwykle oparcie każdego silnego społeczeństwa. Zdaje się, że "liberalnej" PO kompletnie nie zależy na tej grupie, to ona poniesie główny ciężar ich pseudoreform. A jeżeli prawdziwa jest plotka, że podatek składka miałaby być płacona zaliczkowo w kwocie wynikającej z PIT z poprzedniego roku, to dramat jest jeszcze większy, bo jeśli po dobrym roku przyjdzie kiepski, to przedsiębiorca może nie być w stanie zapracować na wygórowaną sumę haraczu i zbankrutować. Nie trzeba być geniuszem żeby wyobrazić sobie, że w tej sytuacji większość małych przedsiębiorców powie DOŚĆ przechodząc na etat, działalność na czarno lub wyjeżdżając z Polski. Ci więksi być może przetrwają szukając jednak cięć w zwalnianiu pracowników...

Od razu uprzedzam jeśli ktoś ma głupio zapytać w komentarzu dlaczego przedsiębiorca ma mieć "przywilej" płacenia niższej składki. Otóż po pierwsze wszelkie ubezpieczenia powinny być całkowicie dobrowolne. Jestem więc za likwidacją jakiejkolwiek opłaty na ZUS, tak dla przedsiębiorców jak i dla pracowników. Po drugie od lat politycy faszerują nas oficjalną bajką twierdzącą, że każdy odkłada na własną emeryturę. Stąd używając logiki należy wywnioskować, że jeśli ktoś mniej płaci, to dostanie mniejszą emeryturę ergo niższa składka nie jest żadnym przywilejem ani nikomu niczego nie zabiera. Dodatkowo zwykle uznawało się, że przedsiębiorcy jako osoby jak sama nazwa wskazuje - przedsiębiorcze, są z całego społeczeństwa najbardziej predysponowane do samodzielnego odkładania na własne emerytury. Nie trzeba ich do tego zmuszać. Czyżby rząd twierdził, że osoby ryzykujące co dzień całym swoim majątkiem i narażone na starcie z licznym i agresywnym aparatem fiskalnym nie są w stanie zabezpieczyć sobie emerytury i trzeba ich do tego zmusić bo inaczej wszystko przepiją? Come on... its' a bullshit... Ale kto by się przejmował zdaniem murzynów XXI wieku...

poniedziałek, 20 lutego 2012

Czym demokracja różni się od republiki?

"Demokracja to kult szakali wyznawany przez osły."
 Henry Louis Mencken

"Alternatywą dla demokracji jest Republika. Stany Zjednoczone nigdy nie były państwem demokratycznym. Demokracja to rządy ludu. Republika zaś to rządy prawa. W celu ochrony wolności i własności każdego człowieka, ojcowie założyciele wybrali to drugie."
Ron Paul

Demokracja a republika. Niby podobne, ale nie to samo. Istnieje oczywiście wiele różnic między tymi ustrojami, ale pojawiła się właśnie doskonała okazja aby omówić jeden z nich. System wyborczy.

Typowo w państwie demokratycznym (w przypadku demokracji pośredniej) przedstawiciele społeczeństwa wybierani są w masowym głosowaniu. Oznacza to, że o przydziale miejsc w parlamencie/rządzie/wybór prezydenta wykonywany jest przez większość. Mniejszość nie ma specjalnie wiele do powiedzenia. W dodatku w dzisiejszych czasach każdy obywatel ma jeden i tylko jeden taki sam głos. Ma to szereg konsekwencji, której jedną z wielu jest możliwość sterowania masami przez cwanych kombinatorów bądź doprowadzenie do tzw. dyktatury motłochu (kiedyś rzekło by się proletariatu). I właśnie dlatego ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki wymyślili wiele sposobów na zapobieżenie stoczeniu się ich kraju, z jednej strony w kierunku tyranii jednostki, ale także w kierunku demokratycznej tyranii większości. Republikańskie reguły znajdują się jednak nie tylko w konstytucji USA, ale także w praktyce wyborczej głównych partii.

Prawybory prezydenckie w partiach Republikańskiej i Demokratycznej są zwykle długimi i nudnymi spektaklami. Amerykanie są pragmatyczni i zwykle po odbyciu pierwszych kilku prawyborów w wyścigu zostaje co najwyżej dwóch kandydatów, a pozostali widząc że mają małe szanse - wycofują się. Następnie dwóch pretendentów wydaje spore sumy pieniędzy na promocję i przeciągnięcie partyjnej liny na swoją stronę. Po kilkunastu kolejnych stanach, zwykle zostaje jedna osoba i rozpoczyna się walka między kandydatami dwóch największych partii. W roku 2012 wiele wskazuje na to, że proces prawyborów w partii Republikańskiej może być jednym z najciekawszych wydarzeń w wewnętrznej polityce USA od kilkudziesięciu lat. Kandydatów jest w chwili obecnej czterech i wymieniają się regularnie zwycięstwami w kolejnych stanach a faktycznie nominację partyjną może zdobyć kandydat, który nie wygra bezpośrednio ani jednych prawyborów. Jak to możliwe?

Wyjaśnienie jest proste, ale mieszkańcowi Europy, która od monarchii przeszła wprost do demokracji (w przypadku niektórych krajów zahaczając jeszcze o komunizm) nie jest łatwo zrozumieć o co chodzi. Otóż wprawdzie partie w każdym stanie robią prawybory polegające na szerokim głosowaniu na dowolnego kandydata (czasem zamknięte tylko do członków partii, a czasem nie), to faktycznie kandydata partii w wyborach wybierają delegaci partyjni podczas konwencji krajowej. Delegaci ci wybierani są na konwencjach stanowych, na które z kolei jadą delegaci wybrani na konwencjach poszczególnych hrabstw, na które jadą delegaci wybrani w okręgach w trakcie wyborów towarzyszących prawyborom. Okrąg to już bardzo mała jednostka organizacyjna, która może obejmować tylko kilka tysięcy mieszkańców. Kandydat może wygrać prawybory, ale mogą one okazać się tylko konkursem piękności, bo jeśli nie ma dużej liczby wiernych i aktywnie popierających go członków partii, którzy nie pójdą do domów po głosowaniu i zostaną wybrani jako delegaci, to nie zdobędzie większości delegatów na konwencję krajową z danego stanu.

Zrozumienie całości utrudnia jeszcze fakt, że miejsca na konwencję krajową dzielą się na binded i non-binded. Gdzie binded oznacza że delegat jest przypisany do kandydata, który wygrał prawybory w danym stanie i jego głos zalicza się automatycznie właśnie jemu. Ale uwaga - tylko w pierwszej turze głosowania! Jeśli w pierwszej turze nikt nie zdobędzie 50% głosów (nosi to nazwę tzw. brokered convention), to w kolejnych głosowaniach każdy delegat głosuje na kogo chce. Zaś delegaci non-binded cały czas głosują na kogo chcą. Dlatego to właśnie delegaci są bardzo ważni i z tego powodu w obecnym procesie prawyborów prawdopodobnym liderem w chwili obecnej jest Ron Paul a nie Mitt Romney jak to przedstawiają media (nawiasem mówiąc media w USA także nie do końca rozumieją proces prawyborów) ponieważ wszystkie doniesienia mówią, że gromadzi on spore ilości wspierających go delegatów okręgowych. Jest to trudne do zweryfikowania dopóki nie odbędą się konwencje stanowe, ale różna źródła mówią, że zdobywa większość delegatów nawet w okręgach, w których jest czwarty z wynikiem rzędu 10% głosów! Nawet jeśli część tych doniesień kreuje jego własny sztab wyborczy, to i tak nie jest to bardzo istotne, bo najciekawsze jest to, że analiza systemu wyborczego pokazuje, że jest to jak najbardziej możliwe! Prawybory może wygrać kandydat mający w sumie tylko 15-20% głosów w prawyborach! Więcej o sposobie wybierania kandydata partii Republikańskiej do Białego Domu można przeczytać tutaj.

Ale dlaczego prawybory przeprowadzane w tak pokrętny sposób mają być lepsze niż masowe głosowanie? Otóż ta metoda daje głos przede wszystkim osobom aktywnym. Nie wystarczy wrzucić kartkę do urny i pójść pić piwo przed telewizorem. Trzeba jeszcze zarejestrować się w lokalnym kole partyjnym i dać się wybrać na delegata. Dopiero wtedy naprawdę wspiera się jakiegoś polityka. To oznacza, że mniejszości odpowiednio aktywne i zdeterminowane mogą dać odpór większości i wprowadzić swoich kandydatów na szerokie wody. To sprawia, że trudniej manipulować pasywną większością przy pomocy pieniędzy i mediów, co jest sporą wadą demokracji. Osoby aktywne, przywiązane do kandydatów z powodów ideowych nie dadzą się łatwo manipulować ani przekupywać populistycznymi obietnicami. To oznacza także, że istotne decyzje zapadają bliżej ludzi, w małych grupach i że grupy te nie decydują wprost o sprawach całego kraju, ale tylko o tym, co leży w ich bezpośrednich kompetencjach czyli wybór delegatów okręgu.

Oczywiście model polityczny USA w XXIw. daleko odszedł od federacyjnej republiki. Są jednak liczne pozostałości (np. prezydenta jakby kto nie wiedział wybiera Kolegium Elektorskie czyli delegaci stanów wybrani w powszechnym głosowaniu, co powoduje że kandydaci walczą o poszczególne stany a nie o bezwzględną większość głosów, ergo można przegrać wybory mając 51% głosów w całych Stanach, co już się zdarzało). Przez ostatnie sto lat rzadko można było obserwować jak działają one w stanie czystym i skupionym. Coś się jednak zmienia, amerykańskie społeczeństwo pęka, przestaje akceptować dotychczasowy establishment partyjny i popiera kandydatów tak nietypowych jak choćby wspomniany Ron Paul, człowiek który jest jednocześnie przeciwko aborcji, za legalizacją narkotyków, likwidacją podatku dochodowego, sprowadzeniem wojsk amerykańskich ze wszystkich misji zagranicznych oraz baz, przeciwko rozrostowi rządu federalnego i za decentralizacją uprawnień tego rządu na stany. I dlatego obecne wybory prezydenckie w USA mogą być bardzo ciekawe i mieć wpływ także na inne kraje na świecie. Miejmy nadzieję, że i na Europę, gdzie decentralizacja i ograniczanie rządów jest dawno zapomnianym hasłem.