środa, 22 lutego 2012

Murzyni XXI wieku

"The question isn't who is going to let me; it's who is going to stop me.”
 Ayn Rand

Jak sięgnąć okiem na bezkres historii, w każdej epoce dyskryminowano jakąś grupę ludzi. Jakąś mniejszość. Kolektywne widzenie świata pozwalało większości narzucać niesprawiedliwe prawa jednostkom tylko na podstawie ich przynależności do grupy o pewnych cechach. Często także dyskryminacja nie opierała się na wyłącznie niesprawiedliwych prawach, ale było to po prostu masowe lekceważenie i wykorzystywanie pewnych grup społecznych.

Kiedyś dyskryminacja dotyczyła głównie różnych wyznań, narodowości czy tzw. klasy społecznej. Obecnie bez wątpienia grupą, która szykanowana jest najmocniej są biali, heteroseksualni mężczyźni prowadzący działalność gospodarczą. Najczęściej katolicy, narodowości miejscowej (mam na myśli ludność rdzenną danego kraju Europy, np. Polacy w Polsce, czy Francuzi we Francji). Jeżeli brzmi to zabawnie, to znaczy, że drodzy Czytelnicy zostaliście już dobrze przewałkowani przez polit-poprawną propagandę i reagujecie tak jak życzą sobie jej sternicy. Zastanówcie się na spokojnie. Kogo, tj. jaką grupę społeczną, można dowolnie obrażać i krytykować? Przecież wiadomo, że skrytykowanie Żyda, homoseksualisty, feministki czy związkowca jest co najmniej poważnym wykroczeniem zagrożonym karą całkowitego wykluczenia z mediów czy grona znajomych, a kto wie czy już nie kryminalnym przestępstwem spenalizowanym jako tzw. hate speech czyli orwellowska myślozbrodnia...

Wszystko rozumiem, powiecie zapewne, ale przedsiębiorcy? Ci to przecież mają dobrze... Chwileczkę, odpowiadam. A kto jest nazywany wyzyskiwaczem przez fanatyków z lewa i prawa pomimo, że nie tylko nikomu nic ukradł, nikomu nie jest nic winien ale często nawet nikogo nie zatrudnia, samemu zarabiając na swój chleb, więc nie ma kogo wyzyskiwać? (no to, to dopiero skandal panie, przecież celem i sensem życia przedsiębiorcy ma być "tworzenie miejsc pracy", powinno im się to ustawowo nakazać!) Drobiazgowa analiza polskiego prawa niesie ze sobą kolejne odkrycia. Choć faktycznie nikogo nie powinno obchodzić jak każdy zarabia na życie, o ile w tym celu nie okrada czy nie morduje bliźnich, to we współczesnej neosocjalistycznej Polsce, działalność przedsiębiorcza jest przez rząd "legalizowana", rejestrowana i numerowana niczym znakowanie bydła. O ile zrozumiałe może być rejestrowanie spółek posiadających osobowość prawną, jako że niesie ona pewne przywileje, o tyle niezrozumiałe jest rejestrowanie osób chcących np. handlować kapustą zamiast siedzieć na stołku nudząc się w jakimś biurze. To jest jednak tylko początek długiej listy przepisów dyskryminujących osoby mające etykietkę przedsiębiorcy. Dalej okazuje się, że we wszelkich sporach z nie-przedsiębiorcami ci pierwsi są z góry na przegranych pozycjach. Uznaje się, że domyślnie nie mają racji i muszą udowadniać swoją niewinność. Dalej... Liczne podatki są znacznie wyższe jeżeli opodatkowana czynność, czy przedmiot używane są do celów działalności gospodarczej (np. podatek od nieruchomości) choć nikogo nie powinno to obchodzić kto jak wykorzystuje dane dobro (a przecież przedsiębiorca wykorzystuje je nawet bardziej produktywnie, dlaczego więc jest karany). Dalej... Dane osobowe i adresowe przedsiębiorcy nie są chronione prawnie, lecz są publicznie dostępne wszem i wobec i każdy gnojek może przedsiębiorcę nękać spamem reklamowym telefonicznie bądź nachodzić w "miejscu prowadzenia działalności", które przecież czasem bywa także jego domem. Co gorsza państwowa instytucja jaką jest GUS utrzymywana z podatków tychże przedsiębiorców, zmusza ich do darmowego wypełniania ankiet i wprowadzania w nich poufnych danych, a następnie handluje tymi danymi jak również danymi rejestracyjnymi i osobowymi samych przedsiębiorców (np. rejestrem REGON)!

A na to wszystko nakładane są liczne kontrole, regulacje, obowiązki i świadczenia. Przy obecnych trendach, można się spodziewać, że już wkrótce zwierzęta będą mieć więcej praw niż przedsiębiorcy...

Mimo tego w Polsce jest prawie 2 milionów aktywnych przedsiębiorstw prowadzonych przez osoby fizyczne. Jednym z powodów, że jeszcze jest ich tyle było to, że w początkach lat 90 otworzono kilka okien fiskalnych słusznie rozumując, że przedsiębiorcy, produkującemu zdecydowaną większość PKB, broniącemu kraju przed bezrobociem, a jednocześnie ryzykującemu całym swoim majątkiem, należy się przynajmniej złagodzenie ciężkiego buta fiskalnego jakiego doświadczają wszyscy pozostali Polacy. Stąd możliwość zaliczeń sporej liczby wydatków, nie zawsze wprost związanych z działalnością, jako kosztów uzyskania przychodu, stąd możliwość płacenia podatków składek na ZUS od 2/3 średniej krajowej (choć niestety stałokwotowych, co dobijało wiele firm) i w miarę luz w podejmowaniu decyzji. Większość z tego należy już jednak do historii, a wkrótce może zostać zamknięte ostatnie okno fiskalne dla przedsiębiorców - niski ZUS.

Największy polski "liberał" może zakończyć swoją podwójną kadencję rządową przechodząc do historii jako osoba, która zlikwidowała połowę działających w Polsce firm - wyczyn jakiego nie dokonał żaden kryzys, ani tym bardziej żaden premier przedtem z postkomunistami włącznie. Odliczeń VATu czy kosztów uzyskania przychodu już prawie nie ma (cyrku ze zmianami przepisów dot. odliczeń na samochody firmowe nie chce mi się nawet komentować - kratka, bez kratki, 50 procent, 100, znów 50 i tak w koło Macieju, bez księgowego nie rozbieriosz). Swoboda decyzji to już mit i przedsiębiorca może mieć kłopoty z prawem tylko z powodu... zbyt niskiej marży (jak zniszczono polskiego eksportera herbaty). Urząd Skarbowy, a wkrótce wiele innych urzędów, może bez wyroku sądu zrobić właściwie co tylko chce, zrobić dowolną kontrolę, przeszukanie, blokadę konta bankowego a przede wszystkim uznać że wszystko co robisz to fikcja czyniona tylko po to aby oszukać US. Teraz nierząd Tuska planuje objęcie przedsiębiorców podatkiem składką na ZUS proporcjonalną od dochodu. Proporcjonalną... ale nie niższą niż od najniższego wynagrodzenia, co oznacza że niektórzy będą płacić do 200zł mniej, ale znacznie więcej osób (ponad 2/3 przedsiębiorców) zapłaci więcej niż obecnie, nawet o 2000zł, co przy najgorszej wersji - przychód na poziomie 2.5 średnich krajowych oznaczać będzie zmniejszenie zarobków o 1/4. Nie usuwając największej wady starego systemu jaką było płacenie składki nawet przy stratach, jednocześnie znacznie zwiększa się opłaty w przypadku zysków. Oznacza to, że nawet przedsiębiorca zarabiający średnio mniej niż 2/3 średniej krajowej może zapłacić więcej, bo zapłaci dużo w dobrych miesiącach, a nie odbije sobie tego w kiepskich. Liczby podane w tej propozycji zmian są takie, że celuje ona dokładnie w poziom zarobków klasy średniej, grupy społecznej stanowiącej zwykle oparcie każdego silnego społeczeństwa. Zdaje się, że "liberalnej" PO kompletnie nie zależy na tej grupie, to ona poniesie główny ciężar ich pseudoreform. A jeżeli prawdziwa jest plotka, że podatek składka miałaby być płacona zaliczkowo w kwocie wynikającej z PIT z poprzedniego roku, to dramat jest jeszcze większy, bo jeśli po dobrym roku przyjdzie kiepski, to przedsiębiorca może nie być w stanie zapracować na wygórowaną sumę haraczu i zbankrutować. Nie trzeba być geniuszem żeby wyobrazić sobie, że w tej sytuacji większość małych przedsiębiorców powie DOŚĆ przechodząc na etat, działalność na czarno lub wyjeżdżając z Polski. Ci więksi być może przetrwają szukając jednak cięć w zwalnianiu pracowników...

Od razu uprzedzam jeśli ktoś ma głupio zapytać w komentarzu dlaczego przedsiębiorca ma mieć "przywilej" płacenia niższej składki. Otóż po pierwsze wszelkie ubezpieczenia powinny być całkowicie dobrowolne. Jestem więc za likwidacją jakiejkolwiek opłaty na ZUS, tak dla przedsiębiorców jak i dla pracowników. Po drugie od lat politycy faszerują nas oficjalną bajką twierdzącą, że każdy odkłada na własną emeryturę. Stąd używając logiki należy wywnioskować, że jeśli ktoś mniej płaci, to dostanie mniejszą emeryturę ergo niższa składka nie jest żadnym przywilejem ani nikomu niczego nie zabiera. Dodatkowo zwykle uznawało się, że przedsiębiorcy jako osoby jak sama nazwa wskazuje - przedsiębiorcze, są z całego społeczeństwa najbardziej predysponowane do samodzielnego odkładania na własne emerytury. Nie trzeba ich do tego zmuszać. Czyżby rząd twierdził, że osoby ryzykujące co dzień całym swoim majątkiem i narażone na starcie z licznym i agresywnym aparatem fiskalnym nie są w stanie zabezpieczyć sobie emerytury i trzeba ich do tego zmusić bo inaczej wszystko przepiją? Come on... its' a bullshit... Ale kto by się przejmował zdaniem murzynów XXI wieku...

1 komentarz:

  1. Świetny tekst. Roszczeniowość wobec przedsiębiorców dawno przekroczyła granice zdrowego rozsądku.

    OdpowiedzUsuń