poniedziałek, 20 lutego 2012

Czym demokracja różni się od republiki?

"Demokracja to kult szakali wyznawany przez osły."
 Henry Louis Mencken

"Alternatywą dla demokracji jest Republika. Stany Zjednoczone nigdy nie były państwem demokratycznym. Demokracja to rządy ludu. Republika zaś to rządy prawa. W celu ochrony wolności i własności każdego człowieka, ojcowie założyciele wybrali to drugie."
Ron Paul

Demokracja a republika. Niby podobne, ale nie to samo. Istnieje oczywiście wiele różnic między tymi ustrojami, ale pojawiła się właśnie doskonała okazja aby omówić jeden z nich. System wyborczy.

Typowo w państwie demokratycznym (w przypadku demokracji pośredniej) przedstawiciele społeczeństwa wybierani są w masowym głosowaniu. Oznacza to, że o przydziale miejsc w parlamencie/rządzie/wybór prezydenta wykonywany jest przez większość. Mniejszość nie ma specjalnie wiele do powiedzenia. W dodatku w dzisiejszych czasach każdy obywatel ma jeden i tylko jeden taki sam głos. Ma to szereg konsekwencji, której jedną z wielu jest możliwość sterowania masami przez cwanych kombinatorów bądź doprowadzenie do tzw. dyktatury motłochu (kiedyś rzekło by się proletariatu). I właśnie dlatego ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych Ameryki wymyślili wiele sposobów na zapobieżenie stoczeniu się ich kraju, z jednej strony w kierunku tyranii jednostki, ale także w kierunku demokratycznej tyranii większości. Republikańskie reguły znajdują się jednak nie tylko w konstytucji USA, ale także w praktyce wyborczej głównych partii.

Prawybory prezydenckie w partiach Republikańskiej i Demokratycznej są zwykle długimi i nudnymi spektaklami. Amerykanie są pragmatyczni i zwykle po odbyciu pierwszych kilku prawyborów w wyścigu zostaje co najwyżej dwóch kandydatów, a pozostali widząc że mają małe szanse - wycofują się. Następnie dwóch pretendentów wydaje spore sumy pieniędzy na promocję i przeciągnięcie partyjnej liny na swoją stronę. Po kilkunastu kolejnych stanach, zwykle zostaje jedna osoba i rozpoczyna się walka między kandydatami dwóch największych partii. W roku 2012 wiele wskazuje na to, że proces prawyborów w partii Republikańskiej może być jednym z najciekawszych wydarzeń w wewnętrznej polityce USA od kilkudziesięciu lat. Kandydatów jest w chwili obecnej czterech i wymieniają się regularnie zwycięstwami w kolejnych stanach a faktycznie nominację partyjną może zdobyć kandydat, który nie wygra bezpośrednio ani jednych prawyborów. Jak to możliwe?

Wyjaśnienie jest proste, ale mieszkańcowi Europy, która od monarchii przeszła wprost do demokracji (w przypadku niektórych krajów zahaczając jeszcze o komunizm) nie jest łatwo zrozumieć o co chodzi. Otóż wprawdzie partie w każdym stanie robią prawybory polegające na szerokim głosowaniu na dowolnego kandydata (czasem zamknięte tylko do członków partii, a czasem nie), to faktycznie kandydata partii w wyborach wybierają delegaci partyjni podczas konwencji krajowej. Delegaci ci wybierani są na konwencjach stanowych, na które z kolei jadą delegaci wybrani na konwencjach poszczególnych hrabstw, na które jadą delegaci wybrani w okręgach w trakcie wyborów towarzyszących prawyborom. Okrąg to już bardzo mała jednostka organizacyjna, która może obejmować tylko kilka tysięcy mieszkańców. Kandydat może wygrać prawybory, ale mogą one okazać się tylko konkursem piękności, bo jeśli nie ma dużej liczby wiernych i aktywnie popierających go członków partii, którzy nie pójdą do domów po głosowaniu i zostaną wybrani jako delegaci, to nie zdobędzie większości delegatów na konwencję krajową z danego stanu.

Zrozumienie całości utrudnia jeszcze fakt, że miejsca na konwencję krajową dzielą się na binded i non-binded. Gdzie binded oznacza że delegat jest przypisany do kandydata, który wygrał prawybory w danym stanie i jego głos zalicza się automatycznie właśnie jemu. Ale uwaga - tylko w pierwszej turze głosowania! Jeśli w pierwszej turze nikt nie zdobędzie 50% głosów (nosi to nazwę tzw. brokered convention), to w kolejnych głosowaniach każdy delegat głosuje na kogo chce. Zaś delegaci non-binded cały czas głosują na kogo chcą. Dlatego to właśnie delegaci są bardzo ważni i z tego powodu w obecnym procesie prawyborów prawdopodobnym liderem w chwili obecnej jest Ron Paul a nie Mitt Romney jak to przedstawiają media (nawiasem mówiąc media w USA także nie do końca rozumieją proces prawyborów) ponieważ wszystkie doniesienia mówią, że gromadzi on spore ilości wspierających go delegatów okręgowych. Jest to trudne do zweryfikowania dopóki nie odbędą się konwencje stanowe, ale różna źródła mówią, że zdobywa większość delegatów nawet w okręgach, w których jest czwarty z wynikiem rzędu 10% głosów! Nawet jeśli część tych doniesień kreuje jego własny sztab wyborczy, to i tak nie jest to bardzo istotne, bo najciekawsze jest to, że analiza systemu wyborczego pokazuje, że jest to jak najbardziej możliwe! Prawybory może wygrać kandydat mający w sumie tylko 15-20% głosów w prawyborach! Więcej o sposobie wybierania kandydata partii Republikańskiej do Białego Domu można przeczytać tutaj.

Ale dlaczego prawybory przeprowadzane w tak pokrętny sposób mają być lepsze niż masowe głosowanie? Otóż ta metoda daje głos przede wszystkim osobom aktywnym. Nie wystarczy wrzucić kartkę do urny i pójść pić piwo przed telewizorem. Trzeba jeszcze zarejestrować się w lokalnym kole partyjnym i dać się wybrać na delegata. Dopiero wtedy naprawdę wspiera się jakiegoś polityka. To oznacza, że mniejszości odpowiednio aktywne i zdeterminowane mogą dać odpór większości i wprowadzić swoich kandydatów na szerokie wody. To sprawia, że trudniej manipulować pasywną większością przy pomocy pieniędzy i mediów, co jest sporą wadą demokracji. Osoby aktywne, przywiązane do kandydatów z powodów ideowych nie dadzą się łatwo manipulować ani przekupywać populistycznymi obietnicami. To oznacza także, że istotne decyzje zapadają bliżej ludzi, w małych grupach i że grupy te nie decydują wprost o sprawach całego kraju, ale tylko o tym, co leży w ich bezpośrednich kompetencjach czyli wybór delegatów okręgu.

Oczywiście model polityczny USA w XXIw. daleko odszedł od federacyjnej republiki. Są jednak liczne pozostałości (np. prezydenta jakby kto nie wiedział wybiera Kolegium Elektorskie czyli delegaci stanów wybrani w powszechnym głosowaniu, co powoduje że kandydaci walczą o poszczególne stany a nie o bezwzględną większość głosów, ergo można przegrać wybory mając 51% głosów w całych Stanach, co już się zdarzało). Przez ostatnie sto lat rzadko można było obserwować jak działają one w stanie czystym i skupionym. Coś się jednak zmienia, amerykańskie społeczeństwo pęka, przestaje akceptować dotychczasowy establishment partyjny i popiera kandydatów tak nietypowych jak choćby wspomniany Ron Paul, człowiek który jest jednocześnie przeciwko aborcji, za legalizacją narkotyków, likwidacją podatku dochodowego, sprowadzeniem wojsk amerykańskich ze wszystkich misji zagranicznych oraz baz, przeciwko rozrostowi rządu federalnego i za decentralizacją uprawnień tego rządu na stany. I dlatego obecne wybory prezydenckie w USA mogą być bardzo ciekawe i mieć wpływ także na inne kraje na świecie. Miejmy nadzieję, że i na Europę, gdzie decentralizacja i ograniczanie rządów jest dawno zapomnianym hasłem.

4 komentarze:

  1. Ciekawy tekst. Szkoda, że Europa, a razem z nią i Polska, stawia na demokrację, nie dostrzegając negatywnych skutków tego wyboru. W Ameryce może też nie jest idealnie, ale sytuacja polityczna za oceanem wydaje mi się dużo korzystniejsza niż u nas.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny materiał. 2016 rok a i tak mi się strasznie przydał :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe kto by w Polsce wygrał w wyborach na prezydenta w Polsce republikańskiej ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Przecież w USA można wygrać wybory tylko gdy ma się strasznie dużo pieniędzy i media więc i tak rządzą władcy marionetek

    OdpowiedzUsuń