sobota, 29 maja 2010

Jak przeżyć bez zasiłku dla bezrobotnych.

Kandydat na prezydenta p. Janusz Korwin-Mikke zaproponował całkowitą likwidację zasiłków dla bezrobotnych (patrz http://biznes.onet.pl/korwin-mikke-za-likwidacja-zasilkow-dla-bezrobotny,18490,3233701,1,news-detal ). Pomimo, że są sprawy, w których nie zgadzam się z tym panem, to jednak tutaj ma on ode mnie wielkiego plusa i pełne poparcie.

Na forum od razu pojawiła się spora ilość nienawistnych komentarzy. Pomijając te, które ewidentnie wyglądają na działalność młodzieżówki PO i PIS, jest kilka takich, które wyglądają na wpisane przez autentycznie zaniepokojone osoby. "Co to będzie, gdy zasiłków nie będzie. A jak ja nie ze swojej winy stracę pracę?". Po części rozumiem takie osoby - nie znają świata bez obowiązkowych ubezpieczeń przed bezrobociem (ZUSowski Fundusz Pracy, na który płaci składkę każdy pracujący) a mając skromną wyobraźnię nie potrafią wyobrazić sobie jak może wyglądać życie w takim świecie. Otóż może. Ja osobiście nigdy w życiu nie byłem w Urzędzie Pracy, nie zarejestrowałem się w nim ani po studiach, ani po utracie pracy. Nie przyszło mi to nawet do głowy i uznałbym za poniżające dla siebie żebranie o państwową jałmużnę. Oznaczałoby to, że jestem nieudacznikiem. A dla mniej zaradnych przedstawiam mini-poradnik: jak nie być zależnym od rządowej jałmużny.

Pomijając już nawet fakt, że znaczne zmniejszenie obciążeń podatkowych nakręca koniunkturę gospodarczą zmniejszając bezrobocie do poziomu, w którym tylko wyjątkowe lenie nie mogą znaleźć pracy, to jest naprawdę wiele sposobów na to żeby bezrobocie nie było straszne. Oto co możemy zrobić sami nie oglądając się na rząd:

  • Inwestuj w siebie, zdobywaj nowe zawody, a twoja pozycja na rynku pracy będzie silna i będziesz sam wybierać sobie pracodawców. Rób kursy, dokształcaj się, czytaj prasę fachową, inwestuj w siebie, rozszerzaj horyzonty i bądź otwarty. Tacy pracownicy nie tylko są bardziej cenieni przez pracodawców, ale mają ich do wyboru zwyczajnie więcej, bo potrafią pracować na większej ilości stanowisk.
  • Nie przywiązuj się do pracy na 20-30 lat, tylko zmieniaj ją regularnie, co 2-4 lata. Nie tylko nabierzesz więcej cennego na rynku pracy doświadczenia (różne doświadczenia zawodowe zwykle czynią osobę cenniejszym pracownikiem) ale także... nabierzesz wprawy w samym szukaniu pracy. Ja nawet mając stałą pracę umawiam się co pewien czas na rozmowę w sprawie pracy na jakimś interesującym stanowisku tylko po to aby przećwiczyć autopromocję i autoprezentację, dowiedzieć się jakie są trendy na rynku oraz zwyczajnie poćwiczyć takie rozmowy.
  • Odkładaj co miesiąc małą sumę (choćby 50zł) a po kilku latach będziesz mieć kapitał bezpieczeństwa na kilka miesięcy bez pracy. To truizm, ale mając zapas finansowy stajesz się dużo bardziej niezależny. Nie tylko mniej boisz się utraty pracy, ale także pracodawca nie może cię tak łatwo wykorzystywać, poniżać, źle traktować itp. A to dlatego, że w każdej chwili naprawdę MOŻESZ odejść. Nie MUSISZ już godzić się na kiepską pracę tylko po to aby nie umrzeć z głodu. Ja zdaję sobie sprawę, że wiele osób zarabia mało. Ale odkładaj po prostu tyle ile możesz (szczerze, nie oszukując się), a jeśli to nadal za mało, to poszukaj oszczędności. A może palisz, albo grasz w Totolotka? Rzuć te nałogi natychmiast a uzyskasz źródło oszczędzania. I nie daj się przekonać do forsowania przez banki i media życia na kredyt. Lepiej żyć mając za plecami oszczędności.
  • Załóż w własną działalność gospodarczą, nawet jeśli nie chcesz mieć faktycznie firmy, to chociaż dogadaj się z pracodawcą żebyście w ten sposób płacili mniejszy ZUS, niech da ci połowę zaoszczędzonej kwoty. Prowadząc DG zapłacisz w dodatku mniej podatków, bo np. komputer czy samochód zaliczysz w koszty. Mądrzy ludzie unikają horrendalnych w Polsce podatków między innymi dzięki prowadzeniu jednoosobowych firm. A że pracodawca może cię wtedy łatwiej zwolnić, bo nie chroni cię kodeks pracy? A co za różnica! Postępując zgodnie z tymi mini-poradnikiem nie boisz się przecież bezrobocia! A najlepiej jest faktycznie prowadzić własną firmę. Pomimo, że w socjalno-korporacyjnej Polsce mikro firmy mają pod górkę wielu ludziom to się udaje. Zawsze jednak pamiętaj, by mieć jakieś oszczędności na czarną godzinę, która przy prowadzeniu własnego biznesu może pojawić się w każdej chwili.
  • Ubezpiecz się w prywatnej firmie ubezp. od bezrobocia, to koszt kilkudziesięciu zł. To jest trochę mało opłacalne obecnie, gdy musisz płacić haracz państwu na utrzymanie bezrobotnych, ale gdyby nie było zasiłków, to ten rynek z pewnością błyskawicznie by się rozwinął oferując różne pakiety, tańsze dające krótszą ochronę i droższe dające bezpieczeństwo przez wiele miesięcy. Pamiętaj, że prywatne firmy poprowadzą ten biznes na pewno lepiej od rządu, który gdy daje 100zł, to zabiera 140! 
  • Utrzymuj dobre relacje z rodziną, to w razie czego pomogą i tobie. To jest ostateczna rada, dla tych, co nie potrafią lub nie chcą skorzystać z żadnego z pozostałych punktów. Przez stulecia nie było obowiązkowych ubezpieczeń i społeczeństwa trwały i rozwijały się głównie dzięki sile więzi rodzinnych. I dziś nie wolno o tym zapominać.
Jak widać da się żyć bez zasiłków, ale lepiej znać się tylko na kopaniu rowów, a po pracy uwalić się na kanapie i oglądać TVN sącząc piwo. Można i tak, tylko takim pasożytom ja mówię: NIE. Róbcie to za swoje i nie sięgajcie do mojej kieszeni!

piątek, 28 maja 2010

Wodna puszka Pandory

"Donald Tusk otworzył puszkę Pandory" - tak powinny brzmieć tytuły doniesień w mediach. Ale nie brzmią.
A o co chodzi? Chodzi o rozdawanie Inflantów, tzn. pieniędzy mas, grupce niezbyt zaradnych ludzi. Jeśli tylko zostaniesz uznany za poszkodowanego przez powódź to:
  • dostaniesz 6 tys. zł. bez żadnych pytań,
  • dostaniesz do 20 tys. zł. po okazaniu faktur i rachunków, np. za materiały budowlane itp.
  • dostaniesz do 100 tys. zł. po wycenie szkód przez rzeczoznawcę wskazanego przez państwo jeśli oszacuje że poniosłeś szkodę.

Ech, i pomyśleć że gdy w kulminacji opadów do mojej komórki na podwórku nalało się kilkanaście centymetrów wody, to w pośpiechu przenosiłem co cenniejsze sprzęty jak kosiarkę, czy piłę mechaniczną do bezpieczniejszych miejsc w obawie przed zalaniem. A po co? Straszny naiwniak ze mnie.  Powinienem był otworzyć drzwi jak najszerzej i jeszcze wiaderkiem dolać więcej wody. Za 20 tys. zł. to kupiłbym sobie nowszą i lepszą kosiarkę, taką że hoho...

Po powodzi nazwijmy ją, zasadniczej, Polsce grozi więc teraz powódź... powodzian. W mojej miejscowości 2 km niżej zalało kilka ulic do nawet do 2 metrów. Sądzę więc że urzędnik w UM nie byłby zaskoczony wnioskiem i może nawet nie zweryfikował wniosku pod względem tego, że mieszkam na wzgórzu (a z resztą: ale zaraz, panie a woda ściekająca po zboczu, to nie powódź? niektórym tak podmyła domy, że się pozawalały, nie widział pan w TV?). 20 tys. zł. piechotą nie chodzi. A ile osób którym woda zalała pustą piwnicę chętnie skorzysta z takiej okazji do podreperowania stanu portfela? A co to za problem odpalić rzeczoznawcy ze 20% łapówki żeby zakwalifikował cię do uzyskania świadczenia 100 tys. zł.?

Aż się boję policzyć ile to może kosztować. Bo jeszcze się okaże, że na jednego podatnika to wyjdzie taka sumka, że faktycznie kupiłbym za nią nowiutką kosiarkę...

sobota, 22 maja 2010

Wielka woda.

"Trzeba się było ubezpieczyć"
W. Cimoszewicz podczas powodzi w 1997r.

Woda jest wielkim niszczycielskim żywiołem. Zwykle spokojna, jak się zdenerwuje, to nie ma z nią żartów. Zniszczy dobytek w parę minut. Ludzie jednak najwyraźniej lubią takie żarty...

Nie popieram niektórych organizacji ekologicznych, których działalność polega najczęściej na wyłudzaniu pieniędzy oraz na dziwnych atakach w różnych kierunkach. Te w większości lewicowe organizacje przynoszą przyrodzie niewiele pożytku. Gdyby ekolodzy chcieli go przynieść, to np. lobbowali by intensywnie za elektrownią jądrową widząc, że jest jedyną obecnie wydajną i czystą alternatywą wobec węglowych. Ale nie lobbują. Kiedyś będę musiał napisać post o ekologii, bo to ciekawy temat. Dziś nie do końca o tym... Tak więc nie popieram wielu organizacji ekologicznych, ale popieram przyrodę. W jej walce o odzyskanie swojego...

Nie tak dawno ujawniono ekspertyzę zrobioną przez nieznanych mi naukowców dla rządu. Pewnie dla tego była niejawna, że mówiła prawdę, która zwykle jest niewygodna. I stało tam tak: wały nie chronią dobrze przed powodzią bo spiętrzają wodę w wąskim korycie. Intensywna rozbudowa wałów i zbiorników retencyjnych doprowadza do tego, że powodzie są trochę rzadsze (nie co 2-3 lata lecz co kilkanaście lat) ale za to znacznie bardziej niszczycielskie. Zamiast tego, należy rozwijać naturalne meandry, bagna, zakola. Nie prostować rzek i zostawić w spokoju naturalne tereny zalewowe. Oczywiście w centrum Krakowa, czy Wrocławia zostawić wały. Mają chronić miasto przed falą, która będzie umiarkowana, ale czasem mogłaby wylać. Lecz na przedmieściach i poza miastem niech woda podtapia hektary lasów. Traci wtedy impet, osłabia się i nie ma już tak dużego spiętrzenia fal.

Dobre sobie. Zostawić tereny zalewowe... Powiedzcie to tym, co tam koniecznie musieli pobudować domy. I nie ubezpieczyć ich. I teraz żądać zapomóg i odszkodowań... Ok, nie jestem za zabranianiem i forsowaniem tego, gdzie kto ma się budować. Każdy powinien móc zbudować dom gdzie chce. Chce obok rzeki - jego sprawa. Ale niech będzie jasne, że ryzyko też jest jego. A jak znajdzie kogoś kto mu taki dom ubezpieczy - też ok, umowa między dwoma stronami - rzecz święta. I co nas wszystkich obchodziłyby wtedy powodzie? Guzik.

Sam bym może zbudował domek letniskowy nad rzeką w lesie. Ładne widoki, świeże powietrze. A że czasem zalewa? Nie budujesz piwnicy, na pierwszym piętrze nie trzymasz nic cennego i nie przywiązujesz się do niczego co tam jest, inwestujesz w agregat prądotwórczy na paliwo oraz wydajną pompę, a jak idą deszcze kupujesz zapas wody. I co ci więcej potrzeba?

To, że ktoś się nie ubezpieczył, to jego głupota albo akceptacja ryzyka. Teraz powinien ponieść konsekwencje. Oczywiście zgadzam się, że rząd jako właściciel dróg i mostów powinien nieść doraźną pomoc ludziom odciętym przez wodę i uwięzionym. W końcu zalało jego drogę, która stała się nieprzejezdna. Jest za nią odpowiedzialny. Taka pomoc w ewakuacji czy przewozie dobytku - jak najbardziej. Ale nic więcej. Trzeba się było ubezpieczyć jak powiedział W. Cimoszewicz. Jak widać i w SLD bywają mądrzy ludzie, a przynajmniej mający przebłyski mądrości. Tak: jeśli nie akceptujesz ryzyka i masz w domu dobytek życia, to się ubezpiecz. Przekładasz wtedy ryzyko na ubezpieczyciela. A że kosztuje? W życiu nie ma nic za darmo. Stać cię na dom, stać i na ubezpieczenie.

Ale to niestety nie wszystko. Polak-cwaniak wymyślił sobie, że on jak jest sucho, to ubezpieczenia płacić nie będzie, bo szkoda pieniążków, ale jak już woda zaczyna nadchodzić z południa Polski, to on się teraz szybko ubezpieczy i... dostanie odszkodowanie. A może jeszcze zaczną zakładać polisy już po przejściu wody? Wszak kto przed jej nadejściem miałby do tego głowę? Nic dziwnego, że firmy ubezpieczeniowe powiedziały gromkie NIE przypominając o 30-dniowej karencji, a na wszelki wypadek nawet zawieszając zawieranie polis na pewien czas. Na forach internetowych rzecz jasna od razu poleciały gromy. Ktoś wygraża prokuratorem, inny pisze żeby się wynosili z Polski i inne bzdury. Nic dziwnego, 40 lat komunizmu przeorało umysły. Nikt nie patrzy kto za to zapłaci, tylko jak wyrwać jak najwięcej. A kto zapłaci? Frajerzy, czyli my, ty, on i ona...

wtorek, 18 maja 2010

Historia pewnego samochodu.

Dziś mały przykład na uświadomienie w jakiej skali okrada nas (nie)rząd.
Zastrzegam od razu, że nie jestem specjalistą od prawa podatkowego i mogę zrobić drobne błędy w swoich wyliczeniach. Jednak co do rzędu wielkości sądzę, że będą one poprawne. Na pewno dobrze pokazują też pewne zjawisko...

Jan Kowalski ciężko pracuje. Zarabia mniej więcej średnią krajową, tj. 3000zł (jak podają źródła w 1 kwartale 2010 było to 3033zł). To tzw. pensja brutto. Całkowity koszt jego pracy (z częścią składek płaconą przez pracodawcę) jak podają kalkulatory płac w internecie, to: 3554.40zł. Tyle więc de facto wypracowuje i tyle mógłby dostać gdyby nie okradał go (nie)rząd. Kowalski ma pracującą żonę, której wynagrodzenie wystarcza na wszelkie wydatki, postanawiają więc obydwoje, że za jego roczną pensję kupią samochód. Ok, za dwa lata pensji... Ponieważ z 3000zł brutto Kowalski na rękę dostaje tylko 2156.72zł (jak pokazują kalkulatory), więc przez dwa lata otrzyma: 51761.28zł. I dokładnie za tyle znajduje sobie nowy samochód w salonie. Kowalski się cieszy, ale co dalej z jego pieniędzmi?

Samochód jest obciążony 22% podatkiem VAT. To ok 9334zł. Samochód netto kosztuje więc 42427.28zł. Tyle mniej więcej trafi podzielone do dilera, importera, producenta samochodu i podzespołów. Trudno dokładnie oszacować ile poniosą oni kosztów robocizny, czy materiałów, ale wiadomo, że  państwo opodatkuje zarówno zysk każdej ze stron jak i wynagrodzenia pracowników. Nie ma w tej kwocie niczego co nie będzie opodatkowane dochodowo tak czy inaczej. Licząc powiedzmy te 18% dostajemy kolejne 7636.91zł dla państwa. Przy czym pomijam podatki ukryte w transporcie, podatki od nieruchomości, koszty zezwoleń i koncesji oraz the last but not the least łapówki dla urzędników. Ignorując to dochodzimy do kwoty 34790.37 jako tej naprawdę netto za wyprodukowanie samochodu (no powiedzmy... a składki na ubezpieczenia społeczne pracowników?).

Pamiętacie 3554.40zł miesięcznie kosztów pracy Jana Kowalskiego? To razy 24 miesiące daje 85305.60zł. A więc koszt netto samochodu to około 40% tego co wypracował on przez te dwa lata. No cóż wychodzi na to, że gdyby nie rządowy złodziej, to Kowalski mógłby pracować... niecałe 10 miesięcy na samochód. Albo kupić 2.5 raza droższy (i lepszy zapewne) model. Czy można lepiej zdefiniować niewolnictwo? Pomyśleć, że w XVI w. przeciętna pańszczyzna oznaczała 2 dni w tygodniu (6-dniowym wówczas), czyli jakby 33% podatek. Wcześniej jeszcze mniej. To dlaczego tak krytykowano tą pańszczyznę jako wyzysk?


Ktoś może powiedzieć, że dokonałem manipulacji dwa razy licząc podatek dochodowy od pracy pracownika, najpierw Jana Kowalskiego, a potem pracowników dilera, importera i producenta. Ale to nieprawda. Każdy z nas jak Jan Kowalski wydaje swój niby netto dochód na wytwór czyjejś pracy. Która jest obciążona znów podatkiem dochodowym. I dopiero po jego odciągnięciu ten wytwórca może cieszyć się wynagrodzeniem za swój wkład w produkcję samochodu. I wydać go... na kolejny wytwór czyjejś pracy również opodatkowany. I tak jak we fraktalu do nieskończoności. A im szybciej kręci się gospodarka, tym więcej razy państwo opodatkowuje i tym więcej money wysysa z biednych mrówek...

PS. Kowalski właśnie sprzedaje samochód, bo zorientował się ile musi wydawać na koszty utrzymania: podatki ukryte w benzynie co najmniej podwajają jej cenę. Do tego dochodzą obowiązkowe ubezpieczenia (opodatkowane), przeglądy (opodatkowane), naprawy zawieszenia zniszczonego na dziurach, które rząd rzekomo naprawia za pieniądze z podatków (opodatkowane), mandaty, opłaty za rejestrację itp. Zdziwił się również klient, kupujący od niego auto - musiał zapłacić 2% wartości auta jako podatek cywilnoprawny a także koszty rejestracji, znów ubezpieczenie i tak dalej i tym podobnie...

wtorek, 11 maja 2010

Albo rybka, albo pipka!

"Albo rybka, albo pipka, jak powiedział Hamlet!"

Stanisław Anioł gospodarz domu Alternatywy 4

Z niesmakiem obserwuję przepychanki wśród spółek dawnej PKP. Obcięto właśnie sporo ważnych kursów międzyregionalnych, które jeździły od naprawdę wielu lat. Teraz pasażerowie mają do wyboru często tylko pociągi Intercity, które są trochę szybsze, dużo droższe, tak samo się spóźniają i nie jeżdżą na wielu ze zlikwidowanych tras. Oczywiście jeśli kogoś nie odstrasza perspektywa zapłacenia 100zł za bilet drugiej klasy na trasie Warszawa-Katowice. Szybka kalkulacja podpowiada mi, że "rozbijając się" samochodem zapłacę już niewiele więcej. Z tym, że oops - nowy news: już wkrótce część połączeń Intercity również znika...

Ciemny lud zawyje pewnie teraz dramatycznym głosem i obwini o wszystko wrednych kapitalistów i prywatyzację. "Za komuny panie, to pociągi jeździły jak trza." I ciemny lud będzie tu miał rację. I jednocześnie nie będzie jej miał. Nie będzie, bo branie dziwacznego kulawego potworka za wolny rynek, to spore nieporozumienie. Trzeba by się zapytać tego urzędnika w (nie)rządzie, który kombinował z prywatyzacją kolei dlaczego zamiast sprywatyzować ją porządnie spłodził takie paskudztwo.  Przewoźnik zwany Interregio, czy jak mu tam, ma podobno 200 milionów długów. Jak to możliwe, że kolej, która podobno jest bardziej ekonomicznym środkiem transportu od samochodów jest w państwie nad Wisłą niedochodowa? To znaczy, wszędzie na świecie mówią, że kolej jest ekonomiczna, lecz w Polsce jak dawniej: wagony brudne, spóźnienia notoryczne, ceny wysokie, a kolej niedochodowa. Czy może bilety są za tanie? A gdzie tam - przejażdżka samochodem kosztuje niewiele więcej. A może spółka zarządzająca torami jako monopolista życzy sobie za duże stawki? Ciepło, ciepło. Taki monopolista może sobie wszak zażyczyć i 100 miliardów, a czemu by nie? A może zatrudniony u przewoźnika ze względu na koneksje polityczne nieudolny zarząd nie potrafi dobrze gospodarować majątkiem i nie obcina nierentownych połączeń otwierając ich więcej na dochodowych trasach? Gorąco! Państwowy zarządca majątku nigdy nie zarządzi nim dobrze. Interregio należy obecnie do samorządów. A te nie są jak widać zbyt dobrym gospodarzem.

Temu urzędnikowi, o którym napisałem wyżej trzeba by powiedzieć "kończ waść, wstydu oszczędź" i... albo wprowadź naprawdę wolny rynek, na którym na wspomnianej trasie Katowice-Warszawa będą trzy linie torów i po 3-4 przewoźników na każdej oraz wolna konkurencja między nimi, albo wróćmy do jednolitego państwowego PKP. Jak ma być państwowo, monopolistycznie i bez konkurencji, to lepiej niech już będzie tylko jeden twór - łatwiej go będzie opanować.

Jak się patrzy na ten bajzel na kolei to się przypomina służba zdrowia. Tam podobnie - popełniono serię błędów z których największy to klasyka III RP: grzech stania w rozkroku. Ni to socjalizm, ni to kapitalizm. Tyle, że cuda w PKP spowodują co najwyżej że ktoś się spóźni, burdel w służbie zdrowia ma dla wielu osób dużo poważniejsze skutki...

wtorek, 4 maja 2010

Podatki

"Podatki, podatki... jak nie zapłacisz pójdziesz za kratki..."

Krzysztof Skiba i Janusz Korwin-Mikke "Podatki"

Co można napisać o podatkach nowego, czego nie napisali już inni? Co można o nich powiedzieć więcej niż wyśpiewali cytowani wyżej panowie? Może i niewiele, ale ponieważ gdy myślę o polskim systemie podatkowym, to cisną mi się na usta same niecenzuralne wyrazy, to sądzę że trzeba będzie poruszać co pewien czas ten temat. Choćby po to żeby uświadamiać jak największej ilości osób jak okrada ich złodziej zwany dla niepoznaki rządem (lepiej pasowałby nierząd). Podatki to temat rzeka i będę do nich wracać jeszcze wiele razy. Dziś o dwóch sprawach, które są jednym z większych **** do jakich zmusza nas (nie)rząd.

Podwójne opodatkowanie.
Amerykanie niepokoją się o to, czy aby na pewno fakt, że rząd federalny pobiera od nich podatek dochodowy jest zgodny z konstytucją (http://www.youtube.com/watch?v=96TvK9HRPhk). Biedni, naiwni Amerykanie. Pomieszkaliby w Polsce, to dopiero zobaczyliby cuda. Jednym z nich jest wielokrotne opodatkowywanie tych samych pieniędzy. Niektórzy politycy o wyjątkowym zamiłowaniu do hipokryzji utrzymują, że mamy w Polsce niskie podatki. "no bo przecież podstawowa stawka to tylko 18%" *#$%!@ - W takim razie gdy zapłacę moje 18 czy 19 (przedsiębiorcy na liniowym) procent, to będę mógł z resztą pieniędzy zrobić co chcę? Na przykład oddać komuś w postaci darowizny? Albo zapisać w spadku dalekiemu kuzynowi? NIE! BO PRZYJDZIE ZŁODZIEJ Z RZĄDU I ZAŻĄDA SWOJEJ DZIAŁKI! Jakim prawem pytam, przecież zapracowałem na mój dochód legalnie i zapłaciłem już podatek? Czy to są moje pieniądze, czy nie? Jeśli moje, to czemu nie mogę ich komuś oddać i dlaczego ten ktoś ma zapłacić od tego podatek? A jeśli obdarowany podaruje je innej osobie, ta kolejnej i kolejnej? Państwo będzie za każdym razem domagać się haraczu ciągnąc coraz więcej z dochodu wypracowanego przeze mnie. Mam nadzieję, że każdy z Czytelników, kto nie zdawał sobie do tej pory sprawy z tego jak obrzydliwym procederem zajmuje się nasz (nie)rząd przejrzy na oczy.

Opodatkowanie rzekomych korzyści niematerialnych.
Jeśli chcesz prowadzić własną firmę w czyimś mieszkaniu, np. rodziców, i ten właściciel mieszkania użycza ci je (swoją własność którą rzekomo może swobodnie dysponować) za darmo, to bądź przygotowany na niemiłe wezwanie do US i grzywnę. Pasożyty z US mogą (choć nie muszą!) uznać, że "uzyskujesz korzyść" przez to że dostajesz za darmo coś za co ktoś inny być może musiałby zapłacić. Dochodzi do paranoicznych sytuacji, w których ojciec z synem muszą podpisywać fikcyjną umowę wynajmu na fikcyjną kwotę (niby rynkową, co i tak jest stąpaniem po cienkim lodzie, bo urzędas z US i tak może powiedzieć, że kwota nie jest realna) i niestety muszą zapłacić niefikcyjny podatek dochodowy od tej kwoty. Albo liczyć, że nikt nie zwróci na to uwagi i ich nie złapie... To wszystko w tzw. wolnym państwie - kolejny przypadek że nie można już w nim dysponować swoją własnością (mieszkanie) a działalność konkurencyjna jest przez państwo blokowana. I teraz najgorsze. Takie precedensy otwierają szeroko drzwi do coraz bardziej wątpliwych praktyk dla (nie)rządu. Coraz swobodniej interpretując tą zasadę można opodatkowywać przecież coraz więcej  czynności. A to np. wczoraj pomogłem staruszce przejść przez ulicę, na czym ona niewątpliwie zyskała. W końcu ktoś inny mógł ją przeprowadzić za pieniądze. Wniosek: staruszka powinna zapłacić podatek. I tak dalej, i tym podobnie... Gdzie jest granica tego szaleństwa?