wtorek, 18 maja 2010

Historia pewnego samochodu.

Dziś mały przykład na uświadomienie w jakiej skali okrada nas (nie)rząd.
Zastrzegam od razu, że nie jestem specjalistą od prawa podatkowego i mogę zrobić drobne błędy w swoich wyliczeniach. Jednak co do rzędu wielkości sądzę, że będą one poprawne. Na pewno dobrze pokazują też pewne zjawisko...

Jan Kowalski ciężko pracuje. Zarabia mniej więcej średnią krajową, tj. 3000zł (jak podają źródła w 1 kwartale 2010 było to 3033zł). To tzw. pensja brutto. Całkowity koszt jego pracy (z częścią składek płaconą przez pracodawcę) jak podają kalkulatory płac w internecie, to: 3554.40zł. Tyle więc de facto wypracowuje i tyle mógłby dostać gdyby nie okradał go (nie)rząd. Kowalski ma pracującą żonę, której wynagrodzenie wystarcza na wszelkie wydatki, postanawiają więc obydwoje, że za jego roczną pensję kupią samochód. Ok, za dwa lata pensji... Ponieważ z 3000zł brutto Kowalski na rękę dostaje tylko 2156.72zł (jak pokazują kalkulatory), więc przez dwa lata otrzyma: 51761.28zł. I dokładnie za tyle znajduje sobie nowy samochód w salonie. Kowalski się cieszy, ale co dalej z jego pieniędzmi?

Samochód jest obciążony 22% podatkiem VAT. To ok 9334zł. Samochód netto kosztuje więc 42427.28zł. Tyle mniej więcej trafi podzielone do dilera, importera, producenta samochodu i podzespołów. Trudno dokładnie oszacować ile poniosą oni kosztów robocizny, czy materiałów, ale wiadomo, że  państwo opodatkuje zarówno zysk każdej ze stron jak i wynagrodzenia pracowników. Nie ma w tej kwocie niczego co nie będzie opodatkowane dochodowo tak czy inaczej. Licząc powiedzmy te 18% dostajemy kolejne 7636.91zł dla państwa. Przy czym pomijam podatki ukryte w transporcie, podatki od nieruchomości, koszty zezwoleń i koncesji oraz the last but not the least łapówki dla urzędników. Ignorując to dochodzimy do kwoty 34790.37 jako tej naprawdę netto za wyprodukowanie samochodu (no powiedzmy... a składki na ubezpieczenia społeczne pracowników?).

Pamiętacie 3554.40zł miesięcznie kosztów pracy Jana Kowalskiego? To razy 24 miesiące daje 85305.60zł. A więc koszt netto samochodu to około 40% tego co wypracował on przez te dwa lata. No cóż wychodzi na to, że gdyby nie rządowy złodziej, to Kowalski mógłby pracować... niecałe 10 miesięcy na samochód. Albo kupić 2.5 raza droższy (i lepszy zapewne) model. Czy można lepiej zdefiniować niewolnictwo? Pomyśleć, że w XVI w. przeciętna pańszczyzna oznaczała 2 dni w tygodniu (6-dniowym wówczas), czyli jakby 33% podatek. Wcześniej jeszcze mniej. To dlaczego tak krytykowano tą pańszczyznę jako wyzysk?


Ktoś może powiedzieć, że dokonałem manipulacji dwa razy licząc podatek dochodowy od pracy pracownika, najpierw Jana Kowalskiego, a potem pracowników dilera, importera i producenta. Ale to nieprawda. Każdy z nas jak Jan Kowalski wydaje swój niby netto dochód na wytwór czyjejś pracy. Która jest obciążona znów podatkiem dochodowym. I dopiero po jego odciągnięciu ten wytwórca może cieszyć się wynagrodzeniem za swój wkład w produkcję samochodu. I wydać go... na kolejny wytwór czyjejś pracy również opodatkowany. I tak jak we fraktalu do nieskończoności. A im szybciej kręci się gospodarka, tym więcej razy państwo opodatkowuje i tym więcej money wysysa z biednych mrówek...

PS. Kowalski właśnie sprzedaje samochód, bo zorientował się ile musi wydawać na koszty utrzymania: podatki ukryte w benzynie co najmniej podwajają jej cenę. Do tego dochodzą obowiązkowe ubezpieczenia (opodatkowane), przeglądy (opodatkowane), naprawy zawieszenia zniszczonego na dziurach, które rząd rzekomo naprawia za pieniądze z podatków (opodatkowane), mandaty, opłaty za rejestrację itp. Zdziwił się również klient, kupujący od niego auto - musiał zapłacić 2% wartości auta jako podatek cywilnoprawny a także koszty rejestracji, znów ubezpieczenie i tak dalej i tym podobnie...

1 komentarz:

  1. Smutne... legalne niewolnictwo w XXI wieku... A potem rząd się dziwi że rośnie szara strefa.
    Podobnie niestety jest w większości krajów więc tak naprawdę nie ma gdzie przed tym uciec.

    OdpowiedzUsuń