piątek, 29 października 2010

Wizyta, czy wizytacja

Narodzenie potomka to niezwykły dzień dla każdej rodziny. Świat zmienia się wówczas nieubłaganie. Zmienia na lepsze. Od tej chwili jest już nie tylko własne ja i osobisty interes, ale coś więcej. Troska o los nowej istoty, którą Bóg czy też natura, czy inna siła raczyły skierować na ten świat. Przeżywszy tę chwilę w gronie rodziny zastanawiam się jaki los będzie pisany mojemu synowi. Czy świat, na którym będzie żyć będzie lepszy niż obecny, czy gorszy? Z jakimi problemami będzie się zmagać? Kim zostanie?

Jedno jest pewne. Zostanie włączony w bezduszne tryby biurokratycznej machiny, która już cieszy się że oto pojawił się nowy przyszły podatnik i wzrośnie od tego PKB. Tylko w takich terminach myśli się teraz o ludziach. Już od pierwszych dni życia bezbronnego małego człowieka, jest on przedmiotem nieproszonej troski nadpobudliwego państwa i jego organów. Rejestracja w Urzędzie Miasta okazała się co prawda nad podziw szybka, a przemeldowanie z miejscowości urodzenia do miejscowości zamieszkania urzędy załatwią same (a czy czasem pewna partia na 'P' nie obiecywała likwidacji meldunków?) i niezbędna będzie jeszcze tylko jedna wizyta po odbiór PESELu (czyli znaku identyfikacyjnego świadczącego o przynależności niewolnika do jego właściciela) jednak to nie wszystko. Wizytę w MOPS, czy MOPR czy jak tam to dziadostwo się nazywa oraz w NFZ na razie muszę odłożyć do czasu otrzymania PESELU. Rejestracja w lokalnej przychodni i następnie u położnej rejonowej (i rejestracja tzw. wizyty środowiskowej tejże położnej) były niezbędne od razu.

Położna środowiskowa okazała się nie taka straszna jakby mogła być :). W dobie legislacji prawnych nadających jej status urzędnika państwowego i spore uprawnienia oraz de facto nacjonalizacji dzieci przez niedawno uchwaloną ustawę antyrodzinną, wizyta takiej położnej musi nieco niepokoić. Czy wizyta to, czy wizytacja? Położna niespodziewanie na dzień przed umówionym terminem zadzwoniła, że termin jej nie pasuje i przyjdzie za godzinę. Przypadek czy zamierzona chęć zrobienia nalotu? Jeśli właśnie byłbym w trakcie libacji alkoholowej ciężko byłoby zrobić tak szybko porządek :) Na szczęście położna okazała się prostą i nieszkodliwą kobietą z okolicy. Co prawda sporo jej uwag miało mały sens, a szczególności cała wizyta była praktycznie niepotrzebna, bo dzień wcześniej zamówiliśmy sobie prywatną wizytę znajomej położnej, którą wypytaliśmy o wszystko co trzeba, jednak poszło to w miarę sprawnie i bezboleśnie. Nie taki diabeł straszny... ale mimo wszystko polecam rozwagę w rozmowach z takimi osobami...

W tym momencie naszła mnie refleksja. Sytuacja, w której obcy ludzie wynajęci przez rząd sądzą, że  lepiej wychowają dziecko niż kochający je rodzice i muszą śledzić sposób w jaki opiekują się oni swoim dzieckiem dowodzi tylko jednego: ta cywilizacja umiera. Powoli, ale jednak. Stacza się. Jest jasne, że zwyrodnialców katujących małe dzieci powinien czekać jeden los - wiadomo jaki. Ale czy do tego potrzebne jest prawo zezwalające na odbiór dzieci przez rząd pod byle pretekstem i tworzenie nowego specjalnego aparatu ścigania? Nie sądzę.

Na razie nie zastanawiam się nad tym jakie kolejne przeprawy biurokratyczne czekają tego młodego człowieka i dlaczego rząd zmusza mnie do posłania go już w wieku 6 lat do szkoły, ani czego tam będą uczyć. Przyjdzie na to czas, teraz trzeba zmienić pieluchę :-)

niedziela, 17 października 2010

Kogo dziś okraść?

Do szeregu świetnych pomysłów, które rząd zrealizuje, gdy nasz dług przekroczy 55% PKB, minister Fedak zapowiedziała zamrożenie przekazywania składek emerytalnych z OFE do ZUS. W związku z tym gdybym mógł działać jak rząd (a mówi się, że prawo jest równe dla wszystkich) powinienem wydać oświadczenie tej treści:
"Jeżeli moje całkowite zadłużenie przekroczy 55% moich miesięcznych zarobków, idę okraść sąsiada."

Ok, nie okradłbym sąsiada, bo lubię moich sąsiadów, zacząłbym raczej od lokalnego pałacyku ZUSu (Na marginesie: znacie jakieś SKROMNE siedziby ZUSu? Ja nie znam.) albo nawet US. Jednak stosując metody rządu zdecydowanie powinienem kogoś okraść zamiast zmniejszać swoje wydatki. W ostateczności, w najlepszym razie powinienem zażądać podwyżki u pracodawcy szantażując go użyciem siły (tzn. policji nie mam pod swoją komendą niestety)...

PS. Niech rząd, ZUS i inni złodzieje śpią spokojnie. Szansa na to, że mój dług urośnie do 55% moich przychodów jest bliska zeru. W przeciwieństwie do rządu nie jadę bowiem na kredytach, ale mam wręcz oszczędności. Uff... odetchnął mój pracodawca...

sobota, 16 października 2010

Ludzie kultury i ludzie sztuki

"Wszyscy artyści to prostytutki
W oparach lepszych fajek, w oparach wódki
A jedne są lepsze, a drugie są gorsze
A gorsze są tańsze, a lepsze są droższe
Wszyscy artyści to prostytutki
W oparach lepszych fajek, w oparach wódki
A jedni są lepsi, a drudzy są gorsi
A gorsi są tańsi, a lepsi są drożsi"
Kazik Staszewski - Artyści

Kot Który Pali stara się jak może zdobyć poparcie mediów i tzw. świata kultury. Jednym z pomysłów jest żądanie zwiększenia pieniędzy (podatnika rzecz jasna) wydawanych na tzw. kulturę. Według Kota Który Pali - powinno to być 1% PKB. Artyści rzecz jasna chętnie to podchwycą i z ust spiją czułe słówka Kota Który Pali, wszak nie tak dawno sami domagali się "WIĘCEJ KASY!" Po co zniżać się do zaspokajania ludzkich potrzeb, czy szukania mecenasów? Dzięki dotacjom z rządu mieliby zapewniony stały dopływ gotóweczki, za którą na odwal się czasem wyprodukują trochę chały. Grunt żeby ją barwnie opisać i uzasadnić czemu stanowi ona "krzewienie kultury w społeczeństwie". Ciemny naród przecież nie wie co dla niego dobre, więc jaśnie oświeceni artyści wspierani przez Kota Który Pali chętnie wskażą im drogę i skapną trochę swojej wielkości na złaknione Wielkiej Kultury serca profanów. A przy okazji ile nowych etatów urzędniczych się otworzy i będzie je można za łapówki ponadawać krewnym i znajomym królika? Ile pieniędzy się po cichu zmalwersuje? A ile zwyczajnie zmarnuje...

A pierwszym, który Kotu Który Pali w tym zawtóruje będzie zapewne Kazimierz Kutz (d. Kuc), nowa łasica i pieszczoch Kota Który Pali. Górny Śląsk dawno nie miał tak złego ambasadora niż ten starszy pan, który chciałby zrobić z niego wielki skansen i zatrzymać w rozwoju (nie burzmy najgorszych nawet ruder, bo to zabytki robotnicze, nie idźmy w kierunku nowoczesnego przemysłu - telekomunikacji czy informatyki, bo sercem Śląska są kopalnie i przemysł ciężki itp. itd.). Czy to samo zrobi z polską kulturą za nieswoje pieniądze? Ten niebezpieczny tandem z pewnością ukradnie podatnikom jeszcze niejedną złotówkę na realizacje swoich pseudocelów. Ale Kot Który Pali wie co robi. Bez mediów nie da się w Polsce nie tylko wygrać wyborów, ba - nie da się wejść sejmu, bez mediów we współczesnej demokracji po prostu nie istniejesz...

sobota, 9 października 2010

Donald i dopalacze

Wszyscy piszą o dopalaczach, więc chyba też trzeba. Ale co tu napisać oryginalnego, gdy wszystko już napisano? Może po prostu wrzucę kilka cytatów naszego Wielkiego Przywódcy. Głównie o dopalaczach, ale nie tylko.
  1. "Tak jak w innych stanach nadzwyczajnych, także i w tej sprawie dojdzie do konfliktu pomiędzy różnymi wartościami, które gwarantuje konstytucja i zwykłe poczucie uczciwości, ale tak jak w przypadku wojny, powodzi, innych klęsk żywiołowych, jako państwo decydujemy się na zasady, reguły postępowania i przepisy, które są w konflikcie z innymi zasadami lub wartościami, jakie chcemy chronić" 
  2. "Walka z dopalaczami, to stan najwyższej konieczności" 
  3. "Dotychczasowa rutyna prawna, cała tradycja prawa wydaje się być bezradna naprzeciw przygotowanej organizacji, ludziom, pieniądzom, prawnikom, którzy ścigają się z przepisami prawa, nie dając realnie szansy państwu i służbom państwowym na doganianie tych "wynalazków", które de facto są trucizną zagrażającą życiu i zdrowiu dzieci i młodych ludzi, bo to jest główny segment tego rynku... czas podjąć wyzwanie i tę rutynę złamać"
  4. „Walka z dopalaczami to walka o zdrowie obywateli Unii Europejskiej. Polska łączy się z innymi narodami Europy w sprzeciwie wobec nim.”
  5. "Konieczność podjęcia niezwłocznych działań mających na celu kompleksowe rozwiązanie tego problemu, celem zminimalizowania wielkiego zagrożenia dla zdrowia obywateli Unii Europejskiej, jakie stanowią dopalacze".
  6. "grubo ponad tysiąc dobrze zorganizowanych, legalnych punktów sprzedaży dopalaczy"
  7. [zjawisko handlu dopalaczami] "zaczęło rozrastać się niczym złośliwy nowotwór" 
  8. "Na handel tymi "wynalazkami" może zdobyć się tylko człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoku, człowiek o moralności alfonsa."
  9. "Nie będzie litości dla tych, którzy życie młodych obiecujących ludzi chcą zamienić w piekło uzależnienia."
  10. "Sprzedaż dopalaczy, w wielu wypadkach nie ma nic wspólnego z autentycznym życiem naszej młodzieży w mieście i na wsi, z jej pracą i zainteresowaniami, jej kłopotami i marzeniami."
  11. "Nie damy tym ludziom oddechu. Osiągniemy sukces"
  12. "Będzie wielki krzyk, że to co robimy, jest poza prawem. Ale tak jak na wojnie, będziemy działać nawet ocierając się o działanie na granicy prawa"
  13. "Zniszczymy wszystkich handlarzy dopalaczami bez skrupułów. Możecie jeszcze krzyczeć, że dzieje się im krzywda, że PO rządzi Polską, lecz to nie zawróci nas z drogi. 

Ok. dokonałem manipulacji, przyznaję. Pomiędzy cytaty naszego współczesnego przywódcy tak dzielnie zapowiadającego łamanie prawa w imię "dobra społecznego" wkleiłem cytaty tow. Władysława Gomułki ps. "Wiesław". Zamieniłem jedynie niektóre słowa na "dopalacze" kilka zwrotów unowocześniłem i usunąłem kilka pojedynczych słów mających jednoznaczny kontekst historyczny, które zdradziłyby kto je wypowiedział (a nie zmieniały charakteru cytatów).

A teraz mały quiz... Czy potraficie rozpoznać, które cytaty pochodzą z którego wodza? Ja zapisałem sobie odpowiedzi na kartce, bo po chwili sam zacząłem mieć wątpliwości...

czwartek, 7 października 2010

Internet za 16tys. zł.

Dzięki naszym niestrudzonym dziennikarzom Prokopowi i Wellman dowiedzieliśmy się jak to dobrze, że mamy fundusze unijne Pewnie że dobrze - gdy frajer płaci, to się bierze, ale czy dziennikarze zdają sobie sprawę z tego jaki jest ukryty koszt? Zapewne nawet o tym nie myślą przeliczając zarobione pieniądze (też unijne). A tymczasem aby sfinansować projekt dofinansowany przez Unię samorządy muszą zadłużać się na wiele milionów złotych (wymagane własne źródło części finansowania). Kiedyś też, gdy do Unii wejdzie więcej biednych państw, Polska stanie się płatnikiem netto i już to nie Niemcy czy Francuzi będą sponsorować wygłupy Prokopów i Wellmanów, ale my wszyscy.

A tymczasem projekty unijne to zwykle bizantyjska biurokracja i marnotrawstwo. Połowa pieniędzy idzie na zmarnowanie w różnych projektach, studiach wykonalności, analizach środowiskowych, raportach, wielokrotnych kontrolach czy pustej dokumentacji. Połowa pozostałej połowy idzie na usługi i produkty, które mogłyby być o połowę tańsze zakupione na wolnym rynku. Że są kupowane na wolnym rynku powiecie? Nic z tych rzeczy. Firmy biorące udział w przetargach na projekty unijne doskonale wiedzą, że decydenci rozdają NIE SWOJE pieniądze więc nie będą o nie walczyć. Można spokojnie podnieść wielokrotnie cenę i nic się nie stanie. Projekt przecież i tak musi ruszyć, inaczej dziennikarze zawyją z wściekłością, że nie wykorzystujemy środków unijnych, które dostajemy. Mówiąc krótko - jeśli jakaś budowa ma według planów kosztować milion ojro, to będzie i basta - kosztorys się odpowiednio dopasuje. Zupełnie jak w PRLu tylko wykonawcami są prywatne firmy (nie zawsze). Połowa tych projektów i tak jest niepotrzebna a z pozostałej części połowa korzystających osób ich nie potrzebuje. Coś o tym wiem, bo sam z żoną mamy skończone po studiach podyplomowych za unijne pieniądze. Jak dawali to trzeba było być frajerem żeby nie wziąć. Pójść, pogadać z ludźmi, coś tam posłuchać i najeść się na darmowym obiedzie. A że sens mały? Za te 600zł nie kupiłbym pewnie 20 obiadów w restauracji :-) Choć za 3-4 tys. na pewno bym nie skorzystał z tej "oferty edukacyjnej".

Większość projektów unijnych brzmi pięknie i ma wspaniałe uzasadnienie. Ciężko czasem się do czegoś przyczepić, bo jak tu powiedzieć ludziom, że z kanalizacją na budowę której czekali 30 lat jest coś nie tak? Jak tu się czepiać, że droga zbudowana za 10mln zł. z czego samorząd zadłużył się na 5mln, mogła być zbudowana przez chińczyków za 4mln? Ktoś powie: a może Chińczyk wziąłby jednak więcej? A może zbudował gorszą drogę? Czasem jednak absurd jest tak oczywisty, że nie można go ukryć. Jak donoszą źródła za 25mln zł. 1.5tys. lubuskich rodzin dostanie internet. Pewnie opanował mnie jakiś chorobliwy cynizm, bo nie mogę nijak podzielić optymizmu dziennikarzy, którzy widzą w tym rozwój i same plusy. Przecież to wychodzi ponad 16tys. zł. za podłączenie jednej rodziny!!! Podczas gdy przeciętny komputer można kupić za 2000zł a firmy organizujące sieci osiedlowe za przyłączenie biorą po kilkaset zł plus kilkadziesiąt zł. miesięcznie abonamentu. Być może da się osiągnąć taki koszt ciągnąc po 20km światłowodu do jednej rodziny, ale wystarczy być średnio rozgarniętym żeby zorientować się, że tak wcale nie trzeba - bezprzewodowy dostęp do internetu jest oferowany przez firmy telekomunikacyjne za kilkadziesiąt zł. miesięcznie bez kosztów stałych (tj. modem za złotówkę). Można by wykupić tym osobom taki abonament z góry na 5 lat co + komputer kosztowałoby jakieś 5 tys. zł a przecież to są ceny dla detalicznych konsumentów, samorząd mógł na pewno znaleźć tańszą ofertę... Ale przecież urzędnik nie wydaje swoich pieniędzy, więc wszystko mu jedno ile to kosztuje. Że taki internet byłby wolniejszy od światłowodu? Gdybym należał do ubogiej rodziny i dostawał internet za darmo, to cieszyłbym się i z modemu 56K (a przy tym w artykule nigdzie nie ma napisane, że to będzie światłowód, urzędasy są gotowe faktycznie wydać 16tys. zł. na jakieś powolne połączenie o prędkości modemu).

W dodatku urzędnicy od razu obwarowali "dar" odpowiednio skrojonymi obostrzeniami. Żeby rodziny sobie nie myślały za wiele i nie sądziły, że naprawdę dostają coś na własność. Dostaną więc tylko prosty terminal (aby nie sprzedały komputera na lewo) i będzie z niego można tylko łączyć się z internetem pod kontrolą centralnego serwera, który zablokuje nielegalne strony (a swoją drogą ciekawe co uznają za nielegalne, podejrzanie pachnie to cenzurą internetu wpychaną znów tylnymi drzwiami, kto wie czy to nie swoisty eksperyment).Więc całość będzie pewnie obsługiwać 5 inżynierów, 10 księgowych i 15 biurokratów. A to nie prościej było dać tym rodzinom po dychu tygodniowo na wykorzystanie w lokalnej kafejce internetowej? Efekt ten sam a za 0.5mln można by tak ciągnąć 10 lat... Co gorsza rodziny te uzależnia się coraz bardziej od rządowej pomocy, uczy je bierności i wyciągania ręki po cudze. A nie promuje się oszczędności i pracowitości. Kiedyś mówiło się: grosz do grosza, a będzie kokosza, a teraz: milion do miliona, dotacja z Unii zapewniona.

Wielkie Budowy Socjalizmu mają swoje prawa. Muszą być wielkie, doniosłe i nieść postęp. Muszą być kontrolowane przez rzesze urzędników i kosztować krocie. Inaczej nie będą wielkie. A siedzący gdzieś  w Europie Schmidt czy Johnes zastanawia się tymczasem czemu znów musiał zapłacić wyższy rachunek i skąd wziąć pieniądze na opłacenie internetu dzieciom. Że co nas to obchodzi? Spokojnie, już za kilka lat tak będzie dumał Kowalski...

środa, 6 października 2010

Jak zrobić rewolucję?

Oczywiście chodzi o rewolucję wolnorynkową. Sposób jest banalny, a przyszedł mi do głowy gdy słyszałem jak po raz kolejny moja lepsza połówka robiąc przelewy podatków i składek denerwuje się, że "bardzo ją boli widząc ile pieniędzy oddajemy co miesiąc państwu". Kobiety instynktownie rozumieją takie rzeczy, bo bez dokładnego liczenia od razu wyobrażają sobie ile za te pieniądze mogłyby kupić. Muszą jednak zrobić ten przelew...

Dlatego sposób na wywołanie rewolucji jest bardzo prosty i wymaga dwóch niewielkich ustaw, o wcale nie wywrotowej treści:
  • Wypłata pensji wszystkim pracownikom zatrudnionym na umowę o pracę powinna być wykonywana wraz ze wszystkimi podatkami i składkami (łącznie z tzw. częścią składek płaconych przez pracodawcę, co jest de facto fikcją mającą na celu zaniżenie kwot płac brutto), którzy co miesiąc sami musieliby wykonać przelew należnych danin na konto Urzędu Skarbowego i ZUS.
  • Obowiązkowa prezentacja wszystkich cen w sklepach w podwójnej formie: z podatkami i bez, a więc po odjęciu VATu i akcyzy.
W pierwszym miesiącu po tych drobnych korektach prawa po kraju przeszłaby fala cichego i zduszonego zdziwienia - takie zaskoczone "ooooo". W drugim miesiącu po Polsce przeszedłby już wcale nie zduszony pomruk "ja p... murwa kać...". W trzecim na ulicach zapłonęły by opony a rozszalały tłum zburzył i spalił budynek sejmu, rządu, ministerstwa finansów, ZUSu i może jeszcze parę lokalnych Urzędów Skarbowych...

No to co? Może jakiś obywatelski projekcik? :-D Ile to trzeba było tych podpisów...

wtorek, 5 października 2010

Podstawy libertarianizmu

Dla niektórych ten post będzie banalny i nudny bo już to czytali wiele razy. Dla innych, którzy trafili tu przypadkiem może być intrygujący i inspirujący. Myślę, że powinienem był napisać go jako jeden z pierwszych, ale cóż - lepiej późno niż wcale. Czas napisać notkę o libertarianizmie. Będzie to tytułem pewnego uporządkowania tego bloga i możliwości przyszłego odwoływania się do tego wpisu.

Libertarianizm jest zwany inaczej klasycznym liberalizmem dla odróżnienia od wielu nurtów określanych współcześnie jako liberalne, a które odeszły daleko od dawniejszego rozumienia terminu liberalny. Inne określenia to tradycyjny liberalizm, filozofia wolności, czasem określa się go mianem konserwatywnego liberalizmu (nie do końca precyzyjnie wg mnie, ale blisko). Libertarianizm może oznaczać pewną postawę, czy filozofię życiową oznaczającą chęć życia wolnego i odpowiedzialnego. Można jednak rozpatrywać go także jako system polityczno-ekonomiczny, którego skrajny nurt objawia się w postaci anarchokapitalizmu (postulującego likwidację rządów i zastąpienie ich dobrowolnymi mechanizmami wolnorynkowymi), a łagodniejszy w postaci minarchizmu (poglądu głoszącego konieczność pozostawienia minimalnego rządu, realizującego usługi tzw. państwa nocnego stróża). Libertarianie mogą także dzielić się na zwolenników rewolucyjnego wprowadzenia swoich postulatów lub ewolucyjnego. Ci drudzy dla przykładu widząc brak szans na likwidację podatku dochodowego będą postulować przynajmniej jego obniżenie. Ci pierwsi mogą uznać to za zdradę ideałów. Sporami tymi nie będę się tutaj zajmować. Istotne jest to, że jest to filozofia indywidualistyczna i wolnorynkowa, o 180 stopni odwrotna do filozofii socjalistycznej (w skrajnej postaci komunistycznej) głoszącej podporządkowanie się jednostki grupie oraz redystrybucję bądź uwspólnienie dóbr materialnych.

Czym jest libertarianizm? Doskonała prezentacja w języku polskim pt "Filozofia wolnośc" dostępna jest na YouTube i polecam obejrzenie jej każdemu, kto styka się z tym terminem po raz pierwszy, ma w związku z nim wątpliwości bądź obawy. To tylko 9 minut, zapraszam wszystkich, którzy tego filmu jeszcze nie znają.

A oto krótkie podsumowanie cech libertarianizmu:
  • Najważniejszym podmiotem i najdoskonalszą istotą na Ziemi jest człowiek. Każdy z nas. Jego indywidualność, przymioty ciała i ducha. Nie wolno poświęcać wolności jednostki w imię praw grupy. Każda grupa w pierwszej kolejności składa się z jednostek i wszelkie interakcje wewnątrz grupy powinny być dobrowolne.
  • Człowiek jest właścicielem swojego życia, ciała oraz owoców swojej pracy czyli swojej własności. Kto narusza życie ludzkie jest mordercą, kto zniewala człowieka wbrew jego woli uprawia niewolnictwo. Kto przywłaszcza sobie owoce pracy człowieka jest złodziejem. To podstawowe przestępstwa i nie ma różnicy czy dokonuje ich jednostka, jednostka w imieniu innej jednostki, grupa, jednostka w imieniu grupy, jak również od tego jak nazwie się grupa: rządem, kościołem, partią, społeczeństwem itp.
  • Libertarianizm potępia agresję, ale to nie pacyfizm! Każdy człowiek ma prawo do obrony swojego życia, ciała oraz własności i zabicia napastnika w ich obronie.
  • Każdy człowiek ma prawo do swobodnego wyrażania poglądów oraz wiary w dowolną religię. Tym samym libertarianizm nie stoi w sprzeczności z żadną religią, ale nie usprawiedliwia przestępstw popełnianych w imię religii: morderstwa, zniewolenia ani kradzieży.
  • Każdy człowiek może przenieść część swoich uprawnień na innego człowieka lub grupę. Może także należeć do dowolnej grupy, ale grupa nie ma prawa narzucać nikomu takiej przynależności ani uzurpować sobie uprawnień, których jednostka jej nie nadała.
  • Wszystkie interakcje między jednostkami powinny mieć charakter swobodnej wymiany handlowej. Użycie agresji w celu uzyskania przewagi nad inną osobą lub skłonienia jej do czegoś jest niedopuszczalne.
  • Libertarianizm promuje wolność ale i odpowiedzialność. To nie libertynizm! Każdy bierze odpowiedzialność za swoje czyny.
Jest to więc system prowolnościowy, stawiający dobro jednostki ponad dobrem grupy, wolny rynek ponad interwencjonizm, oddolną samoorganizację nad scentralizowane rządy, różnorodność ponad unifikację oraz promujący wolną konkurencję między jednostkami.

Rzecz jasna jest to ideał, który może nigdy nie będzie realizowalny w 100%. Nawet państwo-minimum postulowane przez minarchistów jest już pewnym kompromisem. Warto jednak pamiętać, że obecnie świat porusza się w kierunku systematycznego zmniejszania wolności. Dlatego sądzę, że należy nacisnąć hamulec i wrzucić przeciwny bieg oraz rozpocząć raczej dążenie do większej wolności. Im więcej w tym względzie uda się uzyskać - tym lepiej.
A jeśli ktoś nie wierzy, że taki wolny świat mógłby działać i sądzi, że nastałaby dzika anarchia w której ludzie mordowali by się całymi milionami, to niech poczyta sobie klasyków, np. Rothbarda. A ja z kolei nie wierzę w świat w którym wszyscy są równi i wszystkie dobra materialne są wspólne. Osobiście nie jestem bezkrytycznym zwolennikiem skrajnej wersji libertarianizmu. Dzisiejsze odwykłe od wolności i odpowiedzialności społeczeństwo nie dałoby sobie z nią rady na pewno, a przynajmniej nie bez długiego okresu dostosowawczego. Jestem raczej za wieloma krokami - dużymi, ale przemyślanymi. Na przykład nie od razu likwidacją wszystkich podatków, ale jednak co najmniej za likwidacją dochodowego :) Nie za legalizacją od razu wszystkich narkotyków ale za legalizacją tzw. miękkich narkotyków. Nie jest to żadna hipokryzja, tylko realizm. Najpierw pierwszy krok, a po nim, gdy pierwszy sprawdzi się - kolejne. Być może możliwy jest też jakiś trwały kompromis po środku, jednak obecnie świat znajduje się zbyt daleko po jednej ze stron aby stan taki można było uważać go za "po środku". Potrzebne są zmiany. Przykładów tego widać wiele wokół nas - wystarczy włączyć wiadomości w telewizorze :)

Pozdrawiam wszystkich, którzy potrafią i chcą myśleć niezależnie i nie dadzą sobie wmówić fałszu.

niedziela, 3 października 2010

Jak wygrałem z Urzędem Statystycznym

Złodziejstwo rządu nie ma granic. Okradają nas na duże kwoty, jak i na małe. W szczególności złodziejstwo to przybiera czasem formę rozpasanej biurokracji trwoniącej kompletnie bez sensu nasze pieniądze i jeszcze na dodatek kradnącej nasz czas. Na szczęście czasem da się z nim wygrać dzięki lenistwu i głupocie urzędników. No może nie od razu z Urzędem skarbowym czy ZUSem, bo to instytucje zaprawione w walce :) i tu nie byłby aż tak odważny, żeby bawić się w manewry jakie opisałem niżej, a na pewno nie dla takich drobnych kwot. Urząd statystyczny okazał się jednak nie być zbyt straszny, a zwycięstwo choć małe, to cieszy.

Urząd Statystyczny to drobna pasożytnicza instytucja jakich wiele w rządowej konstelacji. Nikt nie wie tak naprawdę po co on komu. Pewnie chodzi o wygenerowanie paru dodatkowych ciepłych posadek dla krewnych i znajomych królika. Oczywiście za pieniądze podatników. Jednak pół biedy gdyby chodziło tylko o marnowanie podatków. Instytucja ta jednak zmusza właścicieli firm do darmowej pracy na swoją rzecz. Dowiedziałem się o tym przypadkiem - kilka lat temu gdy znajdowałem się na tzw. samozatrudnieniu dostałem z lokalnego Urzędu Statystycznego ankietę z poleceniem wypełnienia i odesłania. Do tego oczywiście typowe pogróżki w stylu "Zgodnie z ustawą blabla osobie uchylającej się od obowiązku statystycznego grozi grzywna blabla". Nic nadzwyczajnego - rząd jak zwykle domaga się od nas czegoś przy pomocy pogróżek. Jest to wyjątkowo bezczelne, bo zmusza mnie do poświęcenia czasu i pieniędzy (przesyłka pocztowa) po to, aby urzędnicy mogli dostać za darmo dane, za które normalnie musieli by zapłacić na wolnym rynku (gdzie za wypełnienie ankiety płaci się zwykle od kilkudziesięciu groszy do
kilkunastu złotych). Łatwiej jest jednak zdobyć je używając siły.

Zasięgnąłem opinii w biurze rachunkowym. Okazało się, że faktycznie jest taka ustawa. Pozwala ona Urzędowi Statystycznemu na losowanie przedsiębiorców i zmuszanie wylosowanych do wypełniania i odsyłania ankiet. Nie ważne, że nikogo nie zatrudniam i że mam minimalne dochody - miałem pecha i od teraz co miesiąc już zawsze będę musiał wysyłać informacje np. o tym, czy sądzę, że sytuacja w mojej branży poprawia się albo czy planuję kogoś zatrudnić... Niesamowite marnotrawstwo czasu, który mógłbym przeznaczyć na podstawową działalność...
Pierwsze dwie ankiety z rozpędu odesłałem wpisując oczywiście złośliwie kompletnie losowe odpowiedzi. Później jednak przeczytałem gdzieś w internecie notatkę, że GUS handluje zbieranymi danymi. Może nie akurat tymi, ale np. tymi z bazy REGON tak. Wtedy się zdenerwowałem. "Jak to, to oni zmuszają mnie żebym dla nich pracował za darmo i jeszcze na tym zarabiają sprzedając dane nie wiadomo komu?" Podpada to praktycznie pod niewolnictwo (choć dziś sądzę że wiele działań rządu pod to podpada), co bardzo mi się nie spodobało. Zacząłem intensywnie myśleć co z tym zrobić. Aż wymyśliłem...

Urząd Statystyczny wysyła swoje ankiety w zwykłej kopercie, zwykłym listem. Ciekawe czemu nie robią tego listem poleconym. Szkoda im pieniędzy? Poczta też jest państwowa, więc nie mogłaby przesyłać takich przesyłek za darmo? Guzik mnie to obchodzi, liczy się efekt. Kolejne ankiety powędrowały do kosza.
Czy ktoś może zaświadczyć, że do mnie kiedykolwiek dotarły? A jak mam odesłać coś czego nigdy nie dostałem?

Oczywiście była reakcja. A jakże. Po dwóch miesiącach zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna z zapytaniem "a dlaczego pan nam nie odsyła ankiet?" Dyskusja przebiegła mniej więcej tak:
  • Ale jakich ankiet?
  • No tych co je panu przesyłamy. Ich odsyłanie jest obowiązkowe, a ponadto w zamian otrzymuje pan aktualne dane z ankiet z poprzednich miesięcy. (akurat guzik mnie to obchodzi, ale jak widać mamy nie tylko kij, ale i zwiędłą marchewkę).
  • Wysłałem kiedyś dwie ankiety, ale przykro mi bardzo lecz od pewnego czasu przestały do mnie docierać.
  • Zmienił pan adres?
  • Nie.
  • To co się mogło stać.
  • Nie wiem, może zaginęły na poczcie. Proszę mi podać numer listu poleconego, to sprawdzę.
  • Wie pan... nie wysyłamy ich listem poleconym. Hmm. Może prześlemy je panu ponownie.
  • Proszę bardzo. Jak tylko je dostanę, natychmiast wypełnię i odeślę...
Miesiąc później przeprowadziłem jeszcze jedną podobną rozmowę z miłą panią, a potem przysłali ankietę jeszcze może ze trzy zanim się poddali. I od tego momentu, a było to jakieś pięć lat temu, urząd statystyczny mnie nie niepokoi. Jak widać, wprawdzie rząd ma nad nami przewagę sił i środków, ale także dużą słabość:
biurokratyczny bezwład i słabo zmotywowane kadry.

PS.
Jeśli ktoś z Czytelników dostaje takie ankiety jak ja, to niech śmiało wyrzuci je do kosza. Jeśli już chcą nas męczyć to niech chociaż ruszą... cztery litery... i wysyłają urzędową pocztę jak należy - do rąk własnych.

PS2. Baza REGON to kolejna bzdura. Prowadzę działalność od 7 lat, urzędas w US oczywiście źle wpisał nazwę mojej firmy podczas rejestracji do bazy REGON. Nigdy nie miałem ochoty ani czasu tego prostować. I co? I nic. Przez ten cały czas nie miało to kompletnie żadnego znaczenia, kolejny dowód na zupełną bezcelowość bazy REGON. Zupełnie jakby nie wystarczyły numery wpisów do ewidencji (i KRS dla spółek) oraz baza NIP. Urzędasy lubią przelewać z pustego w próżne...