sobota, 14 kwietnia 2012

Bo wszystkie dzieci nasze są...

"Bo wszystkie dzieci nasze są"... śpiewała kiedyś pewna pani. W piosence była to za pewne przenośnia artystyczna, ale socjalistyczne rządy traktują takie sprawy z należytą powagą i rozmachem. Po tym jak tzw. pierwszej komunie nie udało się nacjonalizowanie gospodarki i realizacja wytycznych marksistowskich w tym zakresie, tzw. druga komuna realizując równie niebezpieczny marksizm kulturowy, w szybkim tempie rozkłada groźną dla niej instytucję rodziny i nacjonalizuje dzieci.

Już nie tylko rodzic ma coraz mniejszy wpływ na wychowanie swojego dziecka, ale w dodatku coraz młodsze pociechy wpadają w tryby machiny urzędniczo-biurokratyczne. Nie miałem o tym pojęcia, bo w Polsce 90% ustaw uchwala się w medialnej ciszy, że obecnie obowiązkiem szkolnym objęte są już 5-latki. Dowiedziałem się o tym dzięki komentarzowi Czytelniczki w poprzednim wpisie, za co dziękuję. No może nie jest to obowiązek szkolny, lecz przedszkolny, ale to nawet bardziej bez sensu, bo nie chodzi tu już o naukę, likwidowanie analfabetyzmu itp. tylko, no właśnie - o co? O to że państwowa niańka w przedszkolu lepiej zajmie się dzieckiem niż jego rodzice? Może to jest i prawdą w przypadku skrajnie patologicznych rodzin. Jednak zrównanie w dół milionów normalnych, polskich rodzin, do promili patologii jest zwykłym szaleństwem. Nie takie szaleństwa jednak jest w stanie wyprodukować skrzywiona socjalistyczna władza, więc sądzę że będzie się ono jeszcze długo będzie się rozwijać.

Podobno obowiązek uczęszczania 5-latków do zerówek jest konsekwencją pójścia do szkół sześciolatków. Ja raczej sądzę że jest konsekwencją nadmiaru pedagogów i psychologów (bo przecież chyba nie samych przedszkoli o budowę których tak wciąż wyją feministki, te są trudne do zbudowania - łatwiej zbudować wszak stadion narodowy a faktycznie jedne i drugie powinni budować prywaciarze). Likwidacja matematyki spowodowała masowe okupowanie przez młodzież tychże kierunków rozpatrywanych przez nią jako "łatwych". Gdyby to byli jednak prawdziwi humaniści, to bez trudu znajdowaliby sobie satysfakcjonujące prace. Być humanistą w prawdziwym, dawnym tego słowa znaczeniu, to być wszechstronnym, oczytanym i móc bez trudu zajmować się szeregiem różnych prac intelektualnych. Jednak współczesny narybek takich studiów w dużej mierze jak się okazuje może uczyć co najwyżej kilkulatka, bo już np. szkoły średnie to za wysoki poziom. Praca w prywatnej firmie to też dla nich za wysokie progi i jak wielu twierdzi poniżej ich godności. Cóż więc zrobić z takim wysoko wykształconym narybkiem o wysokim ego i małej przydatności? Jeśli nie wiesz co zrobić z podażą - wykreuj popyt. Najlepiej przywiązany sznurkiem do palika, żeby nie uciekł... Niech rodzice sami zaprowadzą swoje dzieci do przedszkoli i jeszcze się o to proszą. Z tym że podnoszenie podatków po to by wszystkie osoby w rodzinie zajmować się musiały pracą zamiast jedno pracą a drugie wychowaniem dzieci, nie udało się wystarczająco. Oporny naród zaczął do opieki nad dziećmi wykorzystywać nianie, a niektórych burżujów stać nawet na to, by ich żony mogły nie pracować albo stać na zatrudnienie nianiek. A przecież praca jako prywatna niańka bądź założenie mikro przedszkola jako prywatnej firmy jest poniżej godności tzw. humanistów. Nie będą przecież prosić o łaskę, lepiej żeby to rodzice stali pod ścianą. Lepiej też nie zostawiać wyboru drogi życiowej ludziom, tylko zdecydować za nich jaki model rodziny i wychowania jest odpowiedni...

A może źródło tkwi raczej w pomyśle jakichś tumanów z komisji UE, wg której do 2020 roku 95% dzieci w wieku 3-5 lat ma uczęszczać do przedszkoli. Dobre. Ktoś tam w Brukseli powiedział, że tak ma być, bo tak jest postępowo i od razu nasze tubylcze władze w podskokach rzucają się do realizacji. A że naród łoporny panie, to trzeba przymusić bacikiem.

Oczywiście w przedszkolach nie ma nic złego. Również zerówka to niezły pomysł na przystosowanie malucha do rygorów szkoły. Jednak pod warunkiem, że JEST TO DOBROWOLNE i to rodzice decydują. Nikt lepiej przecież nie zna dziecka i nie jest w stanie określić czy potrzebuje ono uczęszczania do danej placówki czy nie niż rodzic. W dodatku o ile te przybytki są dobrowolne, to gdy stwierdzimy że źle opiekują się naszym dzieckiem - możemy je stamtąd czym prędzej zabrać. A gdy staną się obowiązkowe to już nie bardzo i wtedy od razu gwałtownie spadnie ich poziom (nie trzeba się starać, dzieci i tak muszą tu być), kadra zacznie mieć pretensje i wymagania wobec dzieci i rodziców, zaczną się wywiadówki, powstaną podstawy programowe i zacznie się wszechstronne ocenianie i klasyfikowanie maluchów - wszak kadra musi jakoś naukowo uzasadniać pożeranie coraz większych środków finansowych podatników (już ponoć psycholodzy robią kilkulatkom badania i wystawiają im oceny psychologiczne!). I tak coraz mniejsze dzieci będą zakuwane w kierat, uczone jak być dobrym podatnikiem ku chwale socjalistycznej ojczyzny (bo szczerze mówiąc szkoła nie uczy wiele więcej) i za parę lat kto wie - może już dwulatki będą obowiązkowo deklamować w kółeczku wierszyki o Stalinie (nie, to nasi rodzice w latach 50-tych), Karolu Świerczewskim (nie, to my w latach 80-tych)... Unii Europejskiej a nauczycielki będą czytać im nowelki o biednych wiejskich dzieciach walczących o ... dzielnej walce gejów uciskanych przez homofobiczne społeczeństwo...

Przy okazji ciekawa obserwacja. Rząd, opozycja i związki zawodowe walczą obecnie zawzięcie (albo udają, kto wie) o podniesienie wieku emerytalnego. Kłótnie są momentami naprawdę ostre, przez pewien czas wydawało się nawet, że ho ho, chłopcy Pawlaka w imię emerytur zrezygnują z ciepłych posad przy korycie (tak, tylko wydawało się). A tymczasem w ostatnich latach rząd po cichu podniósł już wiek emerytalny i NIKT tego nie zauważył, ze związkami zawodowymi na czele. Bo przecież do tego sprowadza się właśnie obniżenie wieku rozpoczynania edukacji w pierwszej klasie z 7 do 6 lat. Szybciej idziesz do szkoły = szybciej ją kończysz = szybciej zaczynasz płacić podatki = pracujesz dłużej ku chwale ojczyzny bo wiek otrzymania emerytury przecież się nie obniżył.

PS. Temat jest bardzo nośny, ale jakoś niespecjalnie mam ochotę go dalej drążyć, bo co podniesiesz kamień, to siedzi tam coś paskudnego. Na przykład to, że odpłatność za przedszkola jest proporcjonalna do dochodów rodziców. Czyżby nie zapłacili już wcześniej podatku dochodowego na utrzymanie tychże przedszkoli, który jest przecież już proporcjonalny do dochodów?

1 komentarz:

  1. Gdyby faktycznie młodzi ludzie wcześniej szli do pracy, to byłoby to właśnie bardzo dobre. praca = pieniążki. Mniejsze, większe - ale jednak. A tymczasem jest inaczej: młodzi wcześniej zaczynają się uczyć, ale pracować - później. Bo nie ma u nas "kultury pracy". Sama padłam ofiarą takiego myślenia. I dobrze mi tak, mam za swoje. Ech, ale człowiek był naiwny, słaby, słuchał grzecznie starszych, którzy wiedzieli, że jest "humanistą" (śmiechu warte), to i kiepsko wybrał...

    OdpowiedzUsuń