piątek, 10 grudnia 2010

Kup pan książkę...

Od 1 stycznia wzrasta VAT na książki, do 5%. Ogólnie nie jest dobrze, że VAT na różne kategorie towarów ma różne stawki. Powinna być jedna - najprostsze rozwiązania są najlepsze. Fakt, że potrzebne są tzw. obniżone stawki dowodzi, że podstawowa kwota tego podatku jest po prostu tak horrendalnie wysoka, że gdyby obowiązywała na wszystkie produkty byłby to dramat (w tym przypadku dla naszego czytelnictwa). Nie to jest jednak najciekawsze. Ciekawe jest to, że minister kultury B. Zdrojewski (swoją drogą czy bez Ministerstwa Kultury nie było kultury?) planuje w 2011... zwiększenie czytelnictwa w Polsce. Sądzi on, że wzrośnie ono ponieważ... ministerstwo "zainwestuje" 100 milionów naszych nowych polskich złotych w promocję czytelnictwa (wolałbym żebym przypadające na mnie złotówki mógł jednak zainwestować w czytelnictwo osobiście). Ok, spora część dotyczy odnowienia zasobów państwowych bibliotek co jest naturalną konsekwencją istnienia takowych (powinny zostać sprywatyzowane swoją drogą), ale spora część zostanie wydana na kolejne idiotyczne kampanie reklamowe głoszące "kup książkę". I to jest właśnie modelowy przykład działania współczesnego socjalistycznego państwa, które formalnie jest kapitalistyczne: najpierw ukraść podatnikom okrągłą sumę poprzez horrendalnie wysokie podatki, a potem wydać ją na przekonywanie ich by kupowali produkty, których nie kupują bo są za drogie z powodu wysokich podatków. A przy okazji krewni i znajomi królika "sprywatyzują" sobie zapewne kilkadziesiąt procent tej kwoty. W końcu jak mówił Staszek Ochódzki z Misia: "Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach." Na przykład na przekonywaniu ludzi by jedli warzywa i owoce. Albo by czytali książki. Albo jeszcze lepiej zabrać, a potem oddać arbitralnie wybranym w postaci dotacji. Jaka to władza panie, a ile nakraść można...

PS. Towarzyszu Zdrojewski, czy jako osoba zawyżająca średnią poprzez kupowanie kilku książek rocznie mógłbym jednak nie sponsorować przekonywania do czytelnictwa osób, które i tak książki nigdy nie kupią bo im to zwyczajnie do niczego w życiu nie jest potrzebne?

5 komentarzy:

  1. Jeżeli mógłbym coś dodać to jest to sponsorowanie państwowymi pieniędzmi prywatnych wydawnictw. Jak się okazuje skserowanie obecnie książki jest tańsze niż jej wielotysięczne drukowanie przy większej wydajności i niższych cenach w wydawnictwach, więc coś tu jest nie tak. Wydawnictwa wynajmują ostatnio nawet agencje detektywistyczne do walki z takimi wielkimi konkurentami dla wydawców jak punkty ksero. Rozsądnym więc wnioskiem jest, że ktoś tu przesadza z ceną. Taka jest sytuacja w branży akademickiej, ale sądzę, że na innych "frontach" jest tak samo. Wychodzi więc na to, że państwo z NASZYCH pieniędzy zasponsoruje tym razem jakichś znajomych w wydawnictwach. To przykre, że zawsze za wielkimi szczytnymi akcjami muszę się dopatrywać prywaty, ale niestety wszystko co się do tej pory dzieje w tym kraju potwierdza, że złodziejstwo to druga twarz Polaka.
    Sławek

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolego Sławku... Z wnioskami dotyczącymi kserowania tak bym się nie śpieszył, bo de facto złodziejem jest tutaj kserujący książkę...
    A co do cen to raczej śmieszne by było gdyby ksero miało wyższe. Jakie koszty ma ksero? Trochę kiepskiego atramentu i papieru i pensja pana w punkcie. A wydawnictwo niestety ma ich trochę więcej. Jest wynagrodzenie dla autora, dla korektora, dla grafika robiącego skład, koszty magazynowania, transportu, koszty księgowe, marża hurtownika, sklepu, od tego podatki itp. itd.

    Co nie zmienia faktu, że każda złotówka podatnika przekazana prywatnej firmie to TEŻ JEST kradzież. Te złotówki wolę wydawnictwu przekazywać dobrowolnie kupując książki w księgarni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Więc żeby było jasne, to co ja tu postuluję to wolny rynek + poszanowanie cudzej własności, w tym intelektualnej. A nie wolny rynek + sięgam po nie swoje kiedy mam ochotę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może rzeczywiście przykład jest nie do końca trafnie dobrany, ale chciałem nim pójść w konkretnym kierunku. Studiowałem dawno temu i wiem jak było. Kiedyś lata temu nie opłacało się kopiować całej książki bo to było po prostu droższe niż zakup egzemplarza z wydawnictwa. Robiło się tak TYLKO z pozycjami których fizycznie nie dało się zdobyć. Ostatnio wyczytałem, że teraz jest to opłacalne i że stanowi to część wartości książki w księgarni. Sądzę, że jest to prawdą bo wynajęto detektywów. Pytanie moje jest więc takie - co się przez te lata zmieniło ? Papier chyba aż tak nie potaniał do ksero i ten pan to też raczej mniej nie zarabia niż kiedyś. Studenci nie stanowią też grupy, dla której trzeba by wydawać pozycje na kredowym papierze, oprawione w skórę i złocone. Na ksero nie używa się atramentu tylko proszek, który jest później "prasowany" w papier.

    Obecnie nie jestem klientem wydawnictw, ale czasy w których byłem zmuszony do rozwiązywania tego problemu wspominam jako nieciekawe. Ceny książek już dawno odjechały od możliwości finansowych szarego obywatela. Jako, że nie stanowią podstawowej potrzeby nie są pozycją w koszyku statystycznego obywatela RP (tego bezdzietnego).

    Co do tego wolnego rynku wydawniczego to możemy sobie jasno powiedzieć że taki wolny to on do końca nie jest, a można się o tym przekonać po corocznych przedwrześniowych wywiadach ze sfrustrowanymi rodzicami w księgarniach. Oczywiście rękę do tego przykładają nauczyciele, a oni też tu kryształowi nie są.

    Ja rozumiem, że te książki które kupi państwo będą dla przyszłych bezrobotnych, którzy stracą pracę dzięki tym wydatkom, ale to jak zawsze dla ich dobra, żeby się po prostu nie nudzili.

    Aha, osobiście na tej konkretnie podwyżce VATu nie ucierpię, ale to mój dobrowolny wybór.
    Sławek

    OdpowiedzUsuń
  5. Nauczyciele to dobry trop. Nauczyciele na uczelniach zlecają studentom po najmniejszej linii oporu często najdroższe książki czy inne pomoce naukowe (np. programy) i kompletnie ich nie interesuje jak studenci to zdobędą. A ci nie protestują nawet jak płacą za studia i nie domagają się by uczelnia zapewniła im te materiały. Nawet jak są na darmowych studiach, to płacą podatnicy, więc też można by czegoś od uczelni wymagać - kupujesz od niej naukę to wymagasz narzędzi. To trochę tak jakby fryzjer kazał przychodzić z własnymi nożyczkami.

    OdpowiedzUsuń