środa, 10 listopada 2010

Wojna z kierowcami

Nie ma już żadnych wątpliwości: trwa wojna. Do tej pory można było sądzić, że są to tylko spontaniczne ataki bądź przejaw bezmyślnych działań kiepskich urzędników. Jednak teraz widać wyraźnie - trwa zmasowany atak przeciwko kierowcom samochodów osobowych. Instalacje progów spowalniających na co drugiej ulicy, inwazja fotoradarów, celowe zwężenia dróg, niebezpieczne wysepki wyrastające nagle na czteropasmowych ulicach, niepotrzebna sygnalizacja świetlna, buspasy, czy wręcz ułożone w slalom słupki to już codzienność. Osobiście preferuję słupki slalomowe - zamiast zmusić mnie do zwolnienia przypominają mi jazdę na torze i prowokują do ostrego i agresywnego mijania ich z piskiem opon :) Ale tak naprawdę sytuacja nie jest śmieszna. Jest to bowiem już nie spontaniczna akcja, ale wyrachowana kampania mająca na celu sprawienie, że jazda samochodem stanie się nieopłacalna czasowo, ekonomicznie oraz męcząca psychicznie. W centrach miast mają być likwidowane parkingi (aby jeździło tam mniej samochodów) a w wielu innych miejscach prędkość samochodów ma być zmniejszona nieomal do prędkości pieszego. To zamiast budowy nowych dróg i usprawniania starych...

Kto prowadzi tę wojnę? Z dużym przybliżeniem można powiedzieć, że jest to nowa lewica - neosocjaliści (w jednym z kolejnych wpisów postaram się napisać więcej o tym terminie). Jednak co ciekawe zdążyli już oni opanować w wielu miejscach Urzędy Miast. Dociekliwi mogą poszukać w internecie strategii rozwoju drogowego dla Warszawy, gdzie czarno na białym jest napisane, że jednym z priorytetów jest obniżenie prędkości ruchu drogowego.

Ale właściwie o co im chodzi? Chcą zmniejszyć korki? Mnie korki także denerwują i czasem przejdzie mi przez myśl, że samochodów mogłoby być mniej oraz złość na tych wszystkich leni, którzy odcinek 500m., po fajki do kiosku, muszą pokonać samochodem. Jednak to nie o to chodzi. Korki można wszak zmniejszać usprawniając drogi, poszerzając je, projektując lepsze skrzyżowania, robiąc kładki bądź przejścia podziemne dla pieszych itp. Ostatecznie pewne niewielkie korki mogą być sitem oddzielającym tych, którym przejażdżka samochodem nie jest bardzo potrzebna (i z powodu korków zrezygnują z niej) od tych, którym naprawdę zależy. Nie. To nie o to chodzi. Tak naprawdę chodzi o ideologię. Samochód i jazda nim jest czymś indywidualistycznym. Człowiek w samochodzie jest wolny. Sam nim kieruje, prowadzi go dokąd chce, jest niezależny, może się odciąć szybą od reszty świata, włączyć ulubioną muzykę itp. Ten szczyt egoizmu bulwersuje oczywiście neosocjalistów, którzy najchętniej zabroniliby prywatnej motoryzacji. Ok, nie zabroniliby całkiem, bo sami oczywiście chętnie z niej korzystają. Za to chcą odebrać ją masom, stłoczyć je jak bydło w transporcie publicznym (do którego nic nie mam o ile nikt brzydkimi sztuczkami nie próbuje mnie do niego przymuszać) odebrać indywidualne poczucie odrębności zmieniając w szarą, sterowalną masę. Chodzi więc po raz kolejny o obłędną kolektywistyczną ideologię.

Oto wywiad który znakomicie potwierdza powyższą tezę. Nawet zatytułowany jest znamiennie: "Wojna pieszych z kierowcami". Jednak jest to obłuda. Pieszy nie mają nic do kierowców, chcą spokojnie iść swoim chodnikiem jak najrzadziej mając kontakt z drogą samochodową. Najlepiej przechodząc ponad nią kładką. Jednak dwie agresywne neosocjalistki mają na ten temat własne zdanie.  
  • Na Zachodzie przybywa przywilejów dla komunikacji publicznej, odchodzi się np. od budowania zatoczek na przystankach. Autobus zatrzymuje ruch prywatnych samochodów, które nie mogą go wyminąć, bo po środku jezdni stawia się słupki. Już nie chodzi nawet o to czy ważniejszy jest autobus, czy samochód. Całkowite zatrzymanie ruchu drogowego na 2-3 minuty to kompletny absurd mogący spowodować gigantyczne korki. Czy neosocjaliści zdają sobie sprawę z kosztów jakie ponoszą osoby stojące w korkach? Tego ile więcej benzyny zostanie spalone zatruwając powietrze? Nie, bo ważniejsze jest potępienie kierowcy, o zgrozo, prywatnego samochodu. Można by rzec: co śmie jeszcze robić ten prywatny samochód na państwowej drodze? A może chodzi o to aby samochodem jechało się równie długo jak autobusem?
  • "Im więcej dróg, parkingów i garaży, tym więcej osób jeździ samochodem, korki stają się coraz większe, kursuje coraz mniej autobusów, ubywa pasażerów, rosną ceny biletów. Coraz więcej osób jeździ więc samochodem, budujemy kolejne drogi..." A więc zamiast zostawić decyzję konsumentom, którzy na wolnym rynku sami powinni decydować o tym, czy wolą iść pieszo, jechać rowerem, samochodem, autobusem czy bryczką, neosocjalistki wiedzą lepiej i postulują likwidować parkingi w centrach miast (!), zwężać drogi zamieniając pasy ruchu na buspasy i jak się da obrzydzać ludziom prywatny transport. Bo autobus jest lepszy ideologicznie...
  • "Dziennikarz: Segregować, całkowicie rozdzielać ruch pieszy i kołowy?
    Neosocjalistka.: Nie, należy go godzić. Przejścia podziemne i kładki zdejmują odpowiedzialność z kierowców, którzy w takich miejscach jeżdżą za szybko." Widać wyraźnie, że rozmówczyniom NIE ZALEŻY NA INTERESIE PIESZYCH. Im zależy na realizacji nadrzędnego celu jakim jest utrudnienie ruchu drogowego. Gdyby było inaczej to obiema rękami podpisałyby się przecież za budową kładek czy przejść podziemnych, które są najlepszym rozwiązaniem, bo bezkolizyjnym. I najbezpieczniejszym (potrącenie pieszego nie wchodzi przecież w grę) i najwydajniejszym, bo nie wymagającym zatrzymania ani spowolnienia ruchu drogowego.
  • W samochodzie zachowuję się, jak chcę, jak w domu. To mój salon, ręce precz od niego! Z perspektywy psychologicznej wybór: "samochód czy autobus?" jest też wyborem między sferą prywatną, gdzie robię, co chcę, a publiczną, gdzie muszę się odpowiednio zachować i mogę spotkać bardzo różnych współużytkowników miasta. I tu jest cały ideologiczny pies pogrzebany. Młode spadkobierczynie Marksa wolą mieć do czynienia ze stadem "współużytkowników przestrzeni publicznej" czyli w domyśle masą ludzi sterowanych przez socjologiczne baciki przy pomocy wszechwładnych urzędników, zamiast z wolnymi i świadomymi swojej niezależności jednostkami. Wybierają autobus (niezależnie od tego, że ostra binarna alternatywa między transportem prywatnym i publicznym jest fałszywa) bo chcą w ten sposób odebrać jednostce jej indywidualność i niezależność.
To oczywiście niejedyne takie kwiatki z tego artykułu. Nie będę się jednak już dalej znęcać. Smutne jest, że to nie tylko chora wyobraźnia wąskich grupek o skrajnej ideologii, lecz już wkrótce nasza rzeczywistość. Setki takich nieodpowiedzialnych osóbek pracują bowiem w pocie czoła w Urzędach Miast, aby jeździło nam się coraz gorzej. I wcale się z tym nie kryją. Pomyślcie czasem o tych szkodnikach stojąc w korku.

I na koniec ważne podsumowanie: Drogi buduje się po to, aby jak najsprawniej przedostać się z punktu A do B. Priorytetem ruchu drogowego powinna być szybkość. Celowe obniżanie prędkości ruchu drogowego przez urzędnika winno być traktowane jako sabotaż gospodarczy i karane wieloletnim więzieniem.

5 komentarzy:

  1. Większe korki to więcej zużytego paliwa , a więc więcej akcyzy w budżecie . Może o to też chodzi .

    OdpowiedzUsuń
  2. Chodzi o równy dostęp do przestrzeni miejskiej. Kierowcy akceptują fakt, że skoro zużywają jej więcej, płacą więcej (szersze jezdnie, parkingi, bezkolizyjne drogi). Ale piesi nie akceptują, że kierowcy zajmują przestrzeń przynależną pieszym (parkowanie na chodnikach).
    I drobna uwaga na temat przejść dla pieszych: piesi wolą przechodzić po pasach a nie podziemiami czy kładkami, które to rozwiązania służą raczej kierowcom.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe jak to możliwe, że piesi wolą przechodzić po bardziej niebezpiecznym przejściu niż po bezpiecznej kładce? Ja jako pieszy wybieram jednak kładkę.
    Co do zużycia miejsca - wprowadźmy opłaty za wjazd do centrów miast, tu akurat jestem za. Ale celowe zmniejszanie prędkości jazdy w ruchu drogowym to bezsensowny sabotaż. Nikt nie liczy ile z tego powodu strat mają zwykli ludzie. To trochę tak jakby pieszym zrobić na chodniku ścieżkę zdrowia w postaci wąskich kładek i drabinek po których muszą obowiązkowo przejść.
    Polecam więcej samodzielnego myślenia, a mniej słuchania polityków.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kładki może i tak, przejścia podziemne są często niebezpieczne (przynajmniej w moim mieście), śmierdzące (obszczane i obrzygane). Także dla pieszego to nie jest zupełnie obojętne.

    Z wymowa artykułu ogólnie się zgadzam. Różne wysepki (zwłaszcza poza miastami) zamiast zwiększać bezpieczeństwo je zmniejszają - sam bym raz niemal koło przez taki UEtwór stracił.

    OdpowiedzUsuń
  5. Więc - jadziem po kolei.
    1. Idea poszerzania ulic i zwiększania psów ruchu prowadzi do nikąd, co dawno już na zachodzie zauważono (a o czym dobitnie świadczą przykłady z USA i Kanady - widoki zakorkowanych 8 jezdniowych autostrad i obwodnic - bezcenne). Każde zwiększenie ilości pasów/poszerzenie ich prowadzi do zwiększenia samochodów wjeżdżających na taką ulicę "bo jak szeroko, to co będę jechać obwodnicą - pojadę tędy. Bo każdy słyszy - że obecnie jak poszerzyli ta ulicę, to tak szybko się nia jedzie...
    I rośnie to w postępie zastraszającym (vide przykład Krakowa, gdzie zwiekszono przepustowość ronda Mogilskiego i Grzegórzeckiego - poszerzając je i segregując ruch - skutek, korki wieksze niż były przed remontem).
    Przykłady miast na zachodzie, gdzie powstają coraz częściej parkingi park&ride - parkujesz na obrzeżach miasta przy rozbudowanych pętlach komunikacji miejskiej - bilet parkingowy jest jednocześnie biletem na komunikację miejską.
    Skutek - do centrum wjeżdżają tylko ci co naprawdę muszą, cały ruch pomiędzy dzielnicami i tranzytowy wyprowadzony jest na obwodnice poza centrum miasta.
    Polecam ten obrazek - ta sama ilość ludzi, różne środki poruszania się:
    http://www.ison21.es/wp-content/uploads/2009/08/car-bus-bike.jpg

    2. Przejścia dla pieszych i kładki są likwidowane (w centrach miast) - miasto wraca do idei miast żyjacych - z pieszymi poruszającymi się po poziomie 0 i będącymi równoprawnymi uczestnikami ruchu. Przejścia podziemne są likwidowane ze względów społecznych, kulturowych i zdrowotnych.

    Zapraszam do lektury:
    ...Trudnym elementem przestrzeni ruchu pieszego są przejścia podziemne i kładki. W wielu miastach „bloku sowieckiego”, a także gdzieniegdzie na Zachodzie, podjęto próby eliminacji jednopoziomowych przejść dla pieszych na niektórych ulicach śródmiejskich, przekształcanych w arterie ruchu kołowego. Dla wielu osób mniej sprawnych, śródmieście Budapesztu, Wiednia, Warszawy czy Moskwy zostało w ten sposób pocięte trudno przekraczalnymi barierami. Przejście podziemne stało się nawet symbolem nowoczesności, pokazywane na niezliczonych pocztówkach i w albumach. Pieszy zaś stał się upokarzanym „dodatkiem” do drogi miejskiej, którego zmusza się do pokonywania często źle utrzymanych tuneli.

    Inne było podejście do kwestii segregacji w dużych metropoliach Zachodu.
    Przejścia podziemne budowano rzadko. Nawet tam, gdzie powstała stacja metra, nie zrezygnowano z pasów na jezdniach. Pomysły, by pieszym nie wolno było przechodzić przez jezdnie na ruchliwym Piccadilly Circus, Place de l’Opéra czy Times Square, nigdy nie zostały zrealizowane, mimo że pod wspomnianymi placami znajdują się rozbudowane podziemia. Kładki czy tunele dla pieszych pozostają domeną raczej peryferii niż śródmieść.

    ...Przejścia przez jezdnię są w mieście elementem większej przestrzeni ruchu pieszego, która jako całość musi spełnić kilka podstawowych warunków. Musi być bezpieczna, atrakcyjna, dostępna dla wszystkich użytkowników – także tych z ograniczeniami ruchu. Można sobie wyobrazić,że tunele lub kładki wyposażone są w dźwigi (kosztowne w budowie i utrzymaniu) albo w rampy (trudne do zmieszczenia w ciasno zabudowanych dzielnicach, zazwyczaj uciążliwe do pokonania i niezbyt estetyczne). Wiele przejść wtórnie zaopatrzono w takie urządzenia.
    fragment ze str. 49-50 Jacek Wesołowski - Miasto w ruchu. Przewodnik po dobrych praktykach w organizowaniu transportu miejskiego

    OdpowiedzUsuń